Poszedl sobie. Otwarlem butelke i napelnilem dwa kieliszki. Sprobowalismy. Naprawde bylo niezle.

– A ci tu na gorze? – spytalem Sary. – Czym sie roznia od tych na dole?

– Niczym. Udalo im sie, bo maja lepsze chody i tyle. Licza sie pieniadze, polityka i koligacje. Ludzie z branzy sciagaja rodziny i przyjaciol. Talent i kwalifikacje maja drugorzedne znaczenie. Troche prawie jak z ambony, ale tak wlasnie jest.

– Skutki widac golym okiem. Nawet tak zwane znakomite filmy wydaja mi sie bardzo kiepskie.

– Wolisz ogladac wyscigi.

– Pewnie.

Podszedl do nas Jon Pinchot.

– Boze swiety! Co za publika! Jakbym sie wytarzal w lepkim gownie! – wyznal ze smiechem.

Nadeszla Francine Bowers, Byla w siodmym niebie. Powrot na ekrany zakonczyl sie powodzeniem.

– Bylas dobra, Francine – pochwalilem ja.

– Tak jest – poparl mnie Jon.

– Poszlas na calosc – dorzucila Sara.

– Moze przesadzilam?

– Ani troche – zapewnilem ja.

– Co to za winko pijecie? – zaciekawila sie Francine. – Wyglada nie najgorzej.

– Sprobuj. – Przechylilem butelke do jej kieliszka.

– Tez poprosze – upomnial sie Jon.

– Skad macie takie dobre wino? – dopytywala Francine.

– Ojciec wlasciciela byl hippisem. Obaj czytywali „L.A. Free Press”. Prowadzilem tam rubryke „Notatki Neandertalczyka”.

Zamilklismy. Film byl skonczony. Nie bylo o czym gadac.

– Gdzie jest Jack Bledsoe? – spytalem.

– Jack nie chadza na tego typu imprezy – wyjasnil Jon.

– Ja tam chadzam – nastroszyla sie Francine.

– My tez – wyznala Sara.

Grupka gosci zaczela machac w nasza strone.

– Francine, jakies pismo chce przeprowadzic z toba wywiad. „Movie Mirror”.

– Juz ide – zawolala Francine. – Wybaczcie – zwrocila sie do nas.

– Nie ma sprawy.

Odmaszerowala dumnym i statecznym krokiem. W duchu zyczylem jej powodzenia. Zyczylem powodzenia wszystkim, ktorzy wrocili do zycia publicznego po tym, jak poszli w odstawke.

– Pojdz tam z nia, Jon – poprosila Sara. – Bedzie jej razniej.

– Czy ja tez powinienem pojsc, Saro?

– Nie, Hank, zaraz bys palnal jakies swinstwo. Poza tym nie zapominaj, ze twoja stawka wynosi teraz 1000 dolarow.

– Racja…

– Dobra, pojde tam – zdecydowal sie Jon.

Tak tez zrobil.

Zblizyl sie do nas mlody czlowiek z magnetofonem.

– Jestem z „Herald Examinera”. Prowadze rubryke „Co kto komu”. Czy zaliczylby pan film do udanych?

– Czy ma pan 1000 dolarow? – spytala Sara.

– Uspokoj sie, to zwykla pogawedka. Moge zrobic wyjatek.

– No wiec, czy zaliczylby pan film do udanych?

– Jest ma pewno lepszy od przecietnego filmu. Kiedy tegoroczne Oscary dawno pojda w niepamiec, Taniec Jima Beama dalej bedzie co jakis czas wyswietlany w centrach sztuki. I o ile nie dojdzie do konca swiata, od czasu do czasu beda go pokazywac w telewizji.

– Naprawde pan tak sadzi?

– Naprawde. W dodatku, po kilkakrotnym obejrzeniu filmu widzowie zaczna sie doszukiwac w poszczegolnych dialogach i scenach glebokich, nie zamierzonych przez nikogo aluzji. Nasze spoleczenstwo umie tylko przeceniac albo niedoceniac.

– Czy takie teksty wyglaszaja bywalcy barow?

– Niektorzy. Dopoki ktos ich nie zadzga.

– Odnosze wrazenie, ze bardzo wysoko ocenia pan ten film. – Wcale nie uwazam, zeby byl az taki dobry. Po prostu inne filmy sa az tak niedobre.

– Ktory z ogladanych w zyciu filmow uwaza pan za najwybitniejszy?

– Eraserhead.

– Eraserhead?

– Tak.

– A na drugim miejscu?

– Kto sie boi Virginii Woolf?

Zjawil sie znowu Carl Wilson.

– Chinaski, na dole stoi jakis facet, ktory twierdzi, ze jest panskim znajomym. Niejaki John Galt.

– Niech pan go poprosi na gore.

– No to dziekuje panu, panie Chinaski – zwrocil sie do mnie gosc z „Herald Examinera”.

– Bardzo prosze.

Odkorkowalem druga butelke i napelnilem nasze kieliszki. Sara nad wyraz dobrze przyswajala alkohol. Gadatliwa robila sie tylko wtedy, kiedy zostawalismy sami. A i wtedy zwykle mowila do rzeczy.

Wtem pojawil sie John Galt. Wielki John Galt. Szedl w nasza strone.

– Nigdy z Hankiem nie serwujemy sobie graby – wyjasnil z usmiechem. – Witaj, Saro – zwrocil sie do Sary. – Czy trzymasz tego typa pod pantoflem?

– Zgadles, John.

Cholera, zadumalem sie, iluz to czlowiek zna facetow imieniem John. Wszedzie roi sie od biblijnych imion. John, Mark, Peter, Paul.

Wielki John Galt wygladal nie najgorzej. Jego oczy nabraly dobroci. Dobroc jest przywilejem najlepszych sposrod nas. Znika egoizm. Ustepuje lek. Konczy sie rywalizacja.

– Dobrze wygladasz, stary – pochwalilem.

– Ty wygladasz lepiej niz 25 lat temu – odplacil komplementem.

– To tylko lepsza woda, John.

– Zawdziecza wyglad zdrowej diecie i witaminom. Nie uzywa cukru ani soli, jada tylko biale mieso – wyjasnila Sara.

– John, jesli ta wiadomosc sie rozniesie, sprzedaz moich ksiazek spadnie na leb, na szyje.

– Twoje rzeczy zawsze sie beda sprzedawac. Nawet dziecko daloby rade je przeczytac.

Wielki John Galt. W swoim czasie – prawdziwa deska ratunku. Kiedy pracowalem na poczcie, zamiast jesc, spac czy zajac sie czymkolwiek, chodzilem do Johna. Wielki John zawsze byl u siebie. Utrzymywaly go kobiety. Kobiety jak swiat swiatem utrzymywaly Wielkiego Johna. „Hank, kiedy pracuje, nie jestem szczesliwy. Ja chce byc szczesliwy” – mawial.

Na stoliczku do kawy, miedzy nami, stala zawsze micha spidu, zwykle po brzegi wypelniona pigulkami i kapsulkami.

– Czestuj sie.

Zanurzalem palce w misie i wyjadalem prochy jak cukierki.

– John, to kurestwo wyzre ci mozg.

– Kazdy czlowiek jest inny, Hank. To, co szkodzi jednemu, drugiemu wychodzi na zdrowie.

Przez dlugie cudowne wieczory pieprzylismy o niczym. Przychodzilem z wlasnym piwem, ktorym popijalem pigulki. John byl najbardziej oczytanym czlowiekiem, jakiego w zyciu spotkalem. Wcale nie byl przy tym pedantem. Potrafil sie jednak zachowywac dziwnie, chyba za sprawa spidu.

Czasem o 3 czy 4 nad ranem miewal napady smieciarskiej goraczki. Szedl na zaplecza domow i grzebal w kublach. Towarzyszylem mu w jego eskapadach. „Musze to miec”. „Nie swiruj, John, to jest tylko stary but, ktory komus spadl z lewej nogi”. „Musze go miec”.

Jego dom tonal w smieciach. Smieci pietrzyly sie na kazdym kroku. Zeby usiasc na kanapie, musiales najpierw odsunac sterte smieci na bok. Sciany byly wytapetowane sloganami i dziwnymi naglowkami z gazet. W domu Johna wszystko bylo solidnie pieprzniete. Jego wnetrze przypominalo testament szalenca. W piwnicy zalegaly tysiace nadgnilych i nabrzmialych od wilgoci ksiazek. John czytal kazda z nich, ale splywaly po nim jak woda po gesi. Potrafil przezyc za trzy grosze, za to kiedy gral z toba w szachy, walczyl na smierc i zycie. John to bylo prawdziwe kuriozum. W tamtych czasach chyba nieustannie litowalem sie nad soba i on mi to uswiadomil. Dlugie godziny, ktore z nim spedzalem, byly dla mnie przede wszystkim rozrywka. Karmilem sie Johnem Galtem, kiedy nic innego nie bylo pod reka. Byl, podobnie jak ja, pisarzem. Z ta roznica, ze ja mialem odniesc w przyszlosci sukces jako literat, a on nie. Od czasu do czasu pisal znakomite wiersze, potem popadal w krancowe nierobstwo. „Nie zalezy mi na slawie, zalezy mi na dobrym samopoczuciu” – tlumaczyl. W zyciu nie spotkalem nikogo, kto by tak pieknie deklamowal wlasne, a takze cudze wiersze. Byl zachwycajacym czlowiekiem. Kiedy pozniej stalem sie slawny, ilekroc wspomnialem o Johnie Galcie, slyszalem w odpowiedzi: „Nie wiem, co Chinaski widzi w tym starym impotencie”. Dla milosnikow mojej osoby i tworczosci John i jego tworczosc byli niestrawni. Zastanawialem sie czasem, czy moja tworczosc nie jest aby adresowana do idiotow? Nie zebym na to mogl cokolwiek poradzic. Ptak lata, waz pelza, a ja wymieniam tasmy w maszynie.

Co by nie mowic, fajnie bylo znow zobaczyc Johna Galta. Towarzyszyla mu jakas nowa kobieta.

Вы читаете Hollywood
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×