– Lubie limuzyny. Fajnie jezdza, nie uwazasz?

– Nie jezdza, tylko szybuja. Diabelski szybowiec. Unosi nas do piekiel. Pozwol, ze ci doleje.

– Swietne winko…

– O, tak…

Podjechalismy na polnoc Autostrada Portowa, potem przerzucilismy sie na Autostrade San Diego. W dalszym ciagu jechalismy na polnoc. Nienawidze Autostrady San Diego, wiecznie panuje na niej tlok. Dotarlo do mnie, ze zaczyna lekko kropic.

– Zaczyna padac – stwierdzilem. – Jestesmy ugotowani. – Wiadomo bylo, ze wszystkie samochody stana. Kalifornijscy kierowcy nie umieja prowadzic w deszczu. Raz jada za szybko, raz za wolno. Zwykle jada za wolno.

– Spoznimy sie – powiedziala Sara.

– Chyba masz slusznosc, dziecinko…

Zaczelo lac na calego. Kierowcow na autostradzie ogarnela panika. Bezdusznymi oczkami lypali zza przytykajacych wycieraczek. Kiedys mialem starego gruchota, ktory nie mial wycieraczek w ogole. Chcecie wiedziec, jak wyglada jazda w warunkach polowych? Chetnie zaspokoje wasza ciekawosc. W deszczowe dni wozilem ze soba przekrojony ziemniak. Zatrzymywalem samochod, wycieralem przednia szybe ziemniakiem i jechalem dalej. Trzeba to bylo robic umiejetnie, stosujac bardzo lekki nacisk.

Tymczasem kierowcy na Autostradzie San Diego zachowywali sie w swoich samochodach, jakby ich kladziono na marach. W strugach deszczu wyczuwalo sie ich panike. Glupia panike. Bezuzyteczna panike. Panike zmarnotrawiona. Panike powinno sie wykorzystywac przeciwko czemus. Oszczedzac na chwile, kiedy zdarzy sie cos naprawde przerazajacego.

– Coz, kochanie, mamy pelno wina.

Dolalem jeszcze troche.

Tu musze oddac sprawiedliwosc szoferowi. Byl prawdziwym zawodowcem – W niepojety sposob potrafil przewidziec, ktory pas zwolni, a ktory wkrotce ruszy, i przeslizgiwal sie zgrabnie limuzyna, optymalnie wykorzystujac strumien samochodow. Bylem bliski przebaczenia mu, ze nie nalezy do grona moich czytelnikow. Uwielbialem profesjonalistow, ktorzy potrafia robic to, co nalezy do ich obowiazkow, a tacy trafiaja sie nieczesto. Istnieja natomiast cale zastepy kiepskich zawodowcow: lekarzy, adwokatow, prezydentow, hydraulikow, pilkarzy, dentystow, policjantow, lotnikow itp.

– Chyba zdazymy – powiedzialem do kierowcy.

– Byc moze – zgodzil sie.

– Kto jest twoim ulubionym pisarzem? – spytalem.

– Szekspir.

– Wybacze ci to, jesli zdazymy.

– Jesli zdazymy, sam sobie przebacze.

– Nie dalo sie dyskutowac ze starym malenkim. Co slowo zbijal czlowieku z pantalyku.

Popijalismy wiec winko z Sara.

W koncu jednak dojechalismy. Szofer zatrzymal woz i otworzyl drzwi. Wysiedlismy.

Znajdowalismy sie u wlotu do wielkiego pasazu handlowego. Kino bylo polozone gdzies w glebi.

– Dzieki, Frank – zwrocilem sie do szofera.

– Bardzo prosze. Pojade zaparkowac samochod. Znajde was po filmie.

– Jakim cudem?

– Znajde was.

I juz siedzial za kierownica. Biala dlugasna limuzyna rozplynela sie w ruchu ulicznym. Deszcz nie ustawal.

Odwrocilem sie i zobaczylem 4 czy 5 mezczyzn, ktorzy czekali na nas z parasolami. Stalismy w nie oslonietej czesci pasazu, gdzie momentami zacinal deszcz. Mezczyzni rzucili sie z parasolami w nasza strone, wstrzasnieci na sama mysl, ze kropla moglaby nam spasc na glowe.

– Ale komedia! – zasmialem sie.

– Tylko tak dalej – rozesmiala sie Sara.

Obie strony rzucily sie sobie na spotkanie. Wspolnie zaglebilismy sie w pasaz. Blysnely flesze. Wiekopomna chwila. Lawke w parku mialem juz za soba.

44

– Cholera jasna, zostawilismy nasze wino w samochodzie. Na film bedziemy potrzebowac paru butelek – zwierzylem sie jednemu z facetow w drodze.

– Przyniose panu, panie Chinaski – powiedzial. Pojecia nie mam, kim byl. Odlaczyl sie od grupy.

– I nie zapomnij korkociaga! – krzyknalem za nim.

Zanurzylismy sie w pasaz. Po lewej, w pewnej odleglosci od nas, blysnely flesze. Po chwili zobaczylem Francine Bowers. Pozowala do zdjec, przybierajac kolejne pozy i wyrazy twarzy. Nosila sie po krolewsku. Pierwsza wsrod ostatnich.

Faceci prowadzili nas dalej. Natknelismy sie na kamere telewizyjna. Kolejne flesze. Rozpoznalem jedna z dziennikarek programu rozrywkowego.

– Henry Chinaski – zawolala.

– Witam pania – uklonilem sie i zanim zdazyla mi zadac jakiekolwiek pytanie, oswiadczylem: – Mamy klopot. Zostawilismy wino w limuzynie. Pewnie w tej chwili obciaga je nasz szofer. Koniecznie musimy miec jakies wino.

– Czy jako scenarzysta jest pan zadowolony z filmu?

– Rezyser nie napotkal najmniejszych trudnosci w pracy z dwojka wymagajacych czolowych aktorow. W filmie wykorzystalismy autentyczna zaloge baru. Nikogo z nich nie bylo stac, zeby dzisiaj tu dotrzec. Zdjecia sa znakomite, a scenariusz uczciwie napisany.

– Czy film to historia panskiego zycia?

– Pare dni wyjetych z dziesiecioletniego okresu…

– Dziekujemy panu za rozmowe, panie Chinaski…

– Bylo mi milo…

Pojawil sie Jon Pinchot.

– Czesc, Sara, czesc, Hank… Chodzcie za mna…

Podeszlismy do niewielkiej grupki uzbrojonej w magnetofony kasetowe. Blysnelo pare fleszy. Nie wiedzialem, kim sa ci ludzie. Zaczeli zadawac pytania.

– Czy sadzi pan, ze picie zasluguje na hymny pochwalne?

– Nie bardziej niz kazda inna rzecz pod sloncem.

– Czy pana zdaniem picie jest choroba?

– Oddychanie jest choroba.

– Pijacy nie budza w panu wstretu?

– Wiekszosc tak. Podobnie jak wiekszosc abstynentow.

– Kogo moze zainteresowac zycie pijaka?

– Drugiego pijaka.

– Czy sadzi pan, ze spoleczenstwo akceptuje nalogowych alkoholikow?

– O ile sa z Beverly Hills, tak. Tych z marginesu, nie.

– Czy „zaprzedal sie pan Hollywood?”

– Nie sadze.

– Dlaczego napisal pan ten scenariusz?

– Kiedy pisze, nigdy nie zastanawiam sie dlaczego.

– Kto jest panskim ulubionym aktorem?

– Nikt.

– Aktorka?

– Tez nikt.

Jon Pinchot pociagnal mnie za rekaw.

– Chodzmy lepiej. Zaraz sie zacznie.

Ruszylismy za nim z Sara, przyspieszajac kroku. Doszlismy do kina. Wygladalo na to, ze wszyscy sa juz w srodku.

– ZACZEKAJCIE! – rozlegl sie nagle glos za naszymi plecami.

Gonil nas facet, ktory poszedl po wino. Niosl wielka papierowa torbe, ktora wcisnal mi w objecia.

– Jest pan najwspanialszym czlowiekiem na swiecie! – rozczulilem sie.

Odwrocil sie i odbiegl bez slowa.

– Kto to byl? – spytalem Jona. – Jakis pracownik Firepower?

– Nie wiem.

– Chodzcie juz do srodka – niecierpliwila sie Sara.

Jon wprowadzil nas do foyer kina. Drzwi na sale byly juz zamkniete. Jon pchnal je i poprowadzil nas w ciemnosciach przejsciem miedzy rzedami. Film juz sie zaczal.

– Nie mogli na nas, kurcze, zaczekac? – zdenerwowalem sie. – W koncu to my napisalismy scenariusz!

– Chodzcie za mna – powiedzial Jon. – Zajalem dla was dwa miejsca.

Вы читаете Hollywood
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×