wolne miejsce zglaszalo sie czterech lub pieciu kandydatow. (Przynajmniej tak bylo w przypadku prac nie wymagajacych specjalnych kwalifikacji.) Czekalismy. Kazdy trzymal w reku wypelniony uprzednio kwestionariusz. Urodzony? Kawaler? Zonaty? Stosunek do sluzby wojskowej? Jaka kategoria? Poprzednia praca? Poprzednie prace? Powody zwolnienia? Zdazylem wypelnic tyle kwestionariuszy, ze juz dawno nauczylem sie wlasciwych odpowiedzi na pamiec. A poniewaz wstalem z lozka dosc pozno, mialem byc wezwany jako ostatni. Rozmowe kwalifikacyjna przeprowadzal ze mna lysy mezczyzna. Nad uszami sterczaly mu dziwaczne kepki wlosow.

– Slucham pana? – zaczal, patrzac na mnie sponad trzymanego w reku formularza.

– Jestem pisarzem, ktory chwilowo cierpi na brak inspiracji.

– O! Pisarzem?

– Tak.

– Jest pan tego pewien?

– Nie. Nie jestem.

– A co pan pisze?

– Glownie opowiadania. Obecnie pracuje nad powiescia. Jestem mniej wiecej w polowie.

– O! W polowie powiesci?

– Tak.

– A jaki ona ma tytul?

– Cieknacy kran mego zlego losu.

– Podoba mi sie. A o czym to jest?

– O wszystkim.

– O wszystkim? Chce pan powiedziec, ze rowniez o raku?

– Oczywiscie.

– A o mojej zonie?

– Ona tez tam wystepuje.

– Nie do wiary! A dlaczego chce pan pracowac w sklepie z damska odzieza?

– Zawsze lubilem damy odziane w damska odziez.

– Ma pan kategorie 4 – F?

– Tak.

– Prosze pokazac mi karte powolania.

Pokazalem mu karte. Rzucil na nia okiem i zaraz mi ja oddal.

– Jest pan przyjety – powiedzial.

25

Pracowalo sie na dole, w piwnicy. Sciany byly pomalowano na zolto. Pakowalismy damska odziez w kartonowe pudla o dlugosci metra i szerokosci trzydziestu, czterdziestu centymetrow. Wymagalo to pewnej umiejetnosci, gdyz kazda suknie trzeba bylo zlozyc tak, aby sie w pudle nie pogniotla. Zapobiec temu mialy kartonowe podkladki, wypelnianie pustej przestrzeni lignina, a takze dokladne instrukcje, jak mamy to robic. Przy wysylkach za miasto, korzystano z uslug Poczty Federalnej. Kazdy z nas mial wlasna wage i stempel oplaty pocztowej.

Kierownik dzialu wysylkowego nazywal sie Larabee. Jego zastepca nazywal sie Klein. Pierwszy byl szefem, drugi probowal go wygryzc. Klein byl Zydem, wlasciciele sklepu byli rowniez Zydami i Larabee czul sie zagrozony. Klotnie i awantury trwaly od rana do wieczora. Tak jest, do wieczora – a to dlatego, ze prawdziwa zmora tych wojennych czasow byly nadgodziny. Ci u steru zawsze woleli przyjac mniej osob i zadreczac je nadgodzinami, niz zatrudnic wieksza zaloge, tak aby kazdy mogl mniej pracowac. Oferowales szefowi osiem godzin, a jemu zawsze bylo malo. A juz na pewno do glowy mu nie przyszlo, by odeslac cie do domu po szesciu, powiedzmy, godzinach. Mialbys wtedy czas na myslenie.

26

Tak sie jakos dziwnie skladalo, ze ilekroc wychodzilem z mego pokoju na korytarz, stala tam Gertruda. Wspaniala byla. Emanowala czystym, skondensowanym seksem, prowokowala az do bolu – i wiedziala, ze to robi, grala tym, dawkowala kropla po kropli, przyzwalajac laskawie, zebym troche pocierpial. Najwyrazniej sprawialo jej to radosc. A ja znowu tak strasznie z tego powodu nie cierpialem. Spokojnie mogla mnie przeciez odstawic na boczny tor i nie pozwolic mi – nawet z dala, w przelocie – tym sie ekscytowac. Jak wiekszosc mezczyzn, ktorzy znalezliby sie na moim miejscu, wiedzialem doskonale, ze nie dostane od niej nic – ze nie bedzie intymnych rozmow, ekscytujacych jazd kolejka gorska w lunaparku, dlugich spacerow w niedzielne popoludnia – poki nie zloze jej pewnych dziwacznych obietnic.

– Niesamowity z ciebie facet. Duzo czasu spedzasz samotnie, prawda?

– Owszem.

– Co sie zlego zdarzylo?

– Bylem juz chory na dlugo przedtem, nim mnie poznalas.

– A teraz tez jestes?

– Nie.

– No to co sie stalo?

– Nie lubie ludzi.

– Myslisz, ze to jest w porzadku?

– Pewnie nie.

– A zaprosisz mnie ktoregos wieczoru do kina?

– Moze.

Gertruda chwiala sie przede mna. Balansowala na wysokich szpilkach. Zrobila krok do przodu i poczulem nagle, ze jakies fragmenty jej ciala mnie dotykaja. Nie bylem w stanie wykrzesac z siebie zadnej reakcji. Dzielil nas dystans nie do przekroczenia. Mialem wrazenie, jakby ta kobieta probowala rozmawiac z kims nieobecnym, z kims, kogo juz od dawna nie ma wsrod zywych. Jej wzrok zdawal sie przenikac przeze mnie jak przez powietrze. Nie potrafilem nawiazac z nia kontaktu. Ale nie czulem z tego powodu wstydu; raczej zazenowanie i bezradnosc.

– Chodz ze mna.

– Co takiego?

– Chce ci pokazac moja sypialnie.

Poszedlem za nia korytarzem. Otworzyla drzwi do swej sypialni, weszla pierwsza i zaprosila mnie do srodka. Byl to bardzo kobiecy pokoj. Na wielkim lozku wylegiwaly sie pluszowe zwierzatka. Moja wizyta najwyrazniej je zaskoczyla: zyrafy, misie, lwy i psy gapily sie na mnie ze zdumieniem. W powietrzu unosil sie zapach perfum. Wszystko bylo schludne, czysciutkie, miekkie i wygodne. Gertruda podeszla bardzo blisko. Stanela tuz obok mnie.

– Podoba ci sie moja sypialnia?

– Owszem. Calkiem przyjemna.

– Tylko nie wygadaj sie przed pania Downing, ze cie tu zaprosilam. Bylaby zgorszona.

– Nic jej nie powiem.

Gertruda stala nieruchomo i milczala.

– Musze juz isc – powiedzialem wreszcie. Po czym podszedlem do drzwi, otwarlem je, zamknalem za soba i wrocilem do swego pokoju.

27

Po utracie kilku maszyn do pisania zastawionych w lombardach zrezygnowalem z pomyslu, by takowa posiadac. Drukowalem po prostu swe opowiadania recznie i w takiej szacie graficznej wysylalem je redakcjom. Robilem to za pomoca piora. Wkrotce sztuke tego reczno – druku opanowalem do perfekcji. Doszedlem do takiej wprawy, ze imitowanie czcionki maszynowej szlo mi szybciej niz normalne pisanie. A pisalem sporo: trzy lub cztery opowiadania tygodniowo. Stale cos wysylalem poczta. Wyobrazalem sobie, jak redaktorzy „Atlantic Monthly” i „Harper's Magazine” mowia do siebie: „O rany, znowu cos przyszlo od tego czubka…”

Pewnego wieczora zaprosilem Gertrude do baru. Usiedlismy przy stole obok siebie i zamowilismy piwo. Na dworze padal snieg, a ja czulem sie troche lepiej niz zwykle. Przy piwie mozna bylo sobie pogadac. Uplynela godzina albo cos kolo tego. Zaczalem wpatrywac sie w jej oczy, a ona w moje. „O dobrego chlopa trudno, takie czasy” – obwiescila szafa grajaca. Gertruda poruszala cialem i glowa w takt muzyki, wpatrzona we mnie i zasluchana.

– Masz bardzo dziwna twarz – powiedziala. – Wcale nie jestes taki brzydki.

– Spedytor. Czwarty w hierarchii sluzbowej, starajacy sie o awans – odparlem.

– Byles kiedys zakochany?

– Milosc jest dla prawdziwych ludzi.

– Wygladasz na… prawdziwego.

Вы читаете Faktotum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×