stal duzy jednopietrowy dom, drewniany i stary, pokryty warstwa bialej luszczacej sie farby.

– Nie podchodz do samych drzwi – powiedziala. – On ma na polpietrze lustro. Widzi w nim, kto stoi przed progiem.

Odstapilem na prawo, ukrylem sie i czekalem. Laura stala w progu i naciskala dzwonek.

– Lepiej niech zobaczy tylko mnie. Jak odezwie sie brzeczyk, otworze drzwi i wejdziesz za mna.

Odezwal sie, Laura popchnela drzwi. Wszedlem za nia, lecz zanim ruszylem dalej, pozostawilem walizke u podnoza schodow. Wilbur Oxnard stal na samej gorze; Laura popedzila, by sie z nim przywitac. Wilbur byl starszym, siwowlosym facetem i nie mial jednej reki. Az do ramienia.

– Zabciu! Jak to dobrze, ze sie zjawilas! – Objal ja jedynym ramieniem i pocalowal. Po chwili rozlaczyli sie i dopiero wtedy mnie zobaczyl.

– Co to za jeden?

– Och, Willi! Chcialam, zebys poznal mojego kolege. – Czesc! – powiedzialem na przywitanie.

Nie odezwal sie.

– Wilbur Oxnard, Henry Chinaski – przedstawila nas sobie Laura.

– Milo mi cie poznac, Wilbur – brnalem dalej.

Nadal nie odpowiadal. W koncu burknal:

– Dobra, Chodz na gore.

Wszedlem na schody i ruszylem za Wilburem i Laura przez frontowy pokoj. Na podlodze wszedzie poniewieraly sie monety: pieciocentowki, dziesieciocentowki, cwiecdolarowki, poldolarowki. Na samym srodku staly organy elektryczne. Poszedlem za nimi do kuchni. Usiedlismy przy stole w kaciku jadalnym, gdzie siedzialy juz jakies dwie kobiety. Laura dokonala prezentacji:

– Henry, to jest Grace, a to Jerry. Dziewczyny, poznajcie mojego kolege. Henry Chinaski.

– Sie masz – powiedziala Grace.

– Jak leci? – spytala Jerry.

– Milo mi panie poznac.

Tankowali whisky. Z piwem, w charakterze popychacza. Na srodku stolu stala miska z czarnymi i zielonymi oliwkami, straczkami chili i mlodymi pedami selera. Siegnalem po straczek chili.

– Czestuj sie – mruknal Wilbur, gestem reki wskazujac butelke. – Tu jest samoobsluga.

Piwo juz wczesniej przede mna postawil. Nalalem sobie lufke.

– Czym sie zajmujesz? – spytal gospodarz.

– Henry jest pisarzem – oznajmila Laura. – Drukuja go w miesiecznikach.

Wilbur zwrocil sie w moja strone.

– Naprawde jestes pisarzem?

– Czasami.

– Potrzebuje kogos, kto ma dobre pioro. Dobry jestes?

– Kazdy pisarz uwaza sie za dobrego.

– Szukam kogos, kto napisalby dla mnie libretto. Skomponowalem opere „Imperator San Francisco”. Wiesz, ze byl kiedys facet, ktory chcial zostac imperatorem tego miasta?

– Nie. Nic o tym nie slyszalem.

– To bardzo ciekawa historia. Mam ksiazke o nim. Dam ci do przeczytania.

– Fajnie.

Siedzielismy przez chwile, popijajac w milczeniu. Przygladalem sie trojce dziewczyn. Byly mniej wiecej w tym samym wieku – gdzies okolo trzydziestu pieciu lat – atrakcyjne, bardzo seksowne i swiadome, ze tak sie je odbiera.

– Jak ci sie podobaja te zaslony? – spytal Wilbur. – Dziewczyny specjalnie je dla mnie zrobily. One sa bardzo utalentowane.

Przyjrzalem sie zaslonom. Napackane na nich byly olbrzymie czerwone truskawy z szypulkami i kropelkami rosy na szypulkach. Istny wymiot.

– Bardzo ladne – stwierdzilem.

Wilbur podal nastepne piwa. Kazdy z nas nalal sobie kolejna porcje whisky.

– Nie przejmuj sie, ze widac dno – zakomunikowal gospodarz. – Jak skonczymy te flaszke, to wyjmiemy nastepna.

– Dziekuje, Wilbur.

Spojrzal na mnie.

– Reka mi sztywnieje. – Uniosl ja i poruszal palcami. – Prawie juz nie moge nia ruszac. Pewnie niedlugo umre. Lekarze nie moga odkryc, co mi dolega. Dziewczyny mysla, ze sie wyglupiam, i jak im mowie o mojej chorobie, to sobie ze mnie zartuja.

– Ja nie mysle, ze sie wyglupiasz – zapewnilem go. – Wierze ci.

Wypilismy pare kolejek.

– Podobasz mi sie – powiedzial Wilbur. – Wygladasz na faceta, ktory byl tu i tam, swoje w zyciu widzial. Wygladasz na faceta z klasa. Wiekszosc ludzi nie ma w sobie czegos takiego. A ty to masz.

– Na klasie to ja sie akurat nie znam. Ale rzeczywiscie bywalem tu i tam.

– Przejdzmy do tamtego pokoju. Chce ci zagrac kilka fragmentow z mojej opery.

– Swietnie.

Otworzylismy nastepna flaszke, zabralismy ze soba pare piw i przeszlismy do sasiedniego pokoju.

– Wilbur, chcesz, zebym ci ugotowala jakas zupke? – spytala Grace.

– Jak mozna jesc zupke, grajac na organach? – odparl.

Wszyscy wybuchnelismy smiechem. Fajny byl ten Wilbur, wszyscy go tu lubili.

– Jak sie schla, zaczyna rozrzucac pieniadze po podlodze – szepnela mi na ucho Laura. – Wyzywa nas od ostatnich i ciska w nas moniakami. Mowi, ze tyle jestesmy warte. Potrafi byc bardzo wredny.

Wilbur wstal i poszedl do swojej sypialni. Gdy wrocil po chwili, na glowie mial zeglarska czapeczke – taka jaka nosza kapitanowie jachtow. Zasiadl przy klawiaturze i zaczal swa jedyna reka i niewladnymi palcami grac na organach. Bardzo glosny byl ten jego instrument. Siedzielismy, popijajac i sluchajac jego gry. Kiedy skonczyl, nagrodzilem go oklaskami.

Wilbur obrocil sie na stolku w moja strone.

– Wiesz, pare dni temu byly u mnie dziewczyny, zrobilo sie pozno i nagle slychac krzyk: „NALOT!” Zebys widzial, jak one wialy: jedna gola, druga w samych majtkach, trzecia w biustonoszu. Wszystkie polecialy schowac sie do garazu. Ale jaja! Siedzialem na pietrze, a one pojedynczo, jedna po drugiej, z powrotem sie tu przemykaly. Z garazu! Naprawde bylo to zabawne.

– Kto je nastraszyl policja? – spytalem.

– A jak myslisz, kto? Ja.

Wstal, przeszedl do sypialni i zaczal sie rozbierac. Przez otwarte drzwi widac bylo, jak siedzi na skraju lozka, w gatkach i podkoszulku. Laura weszla do jego pokoju, przysiadla obok niego na lozku i go pocalowala. Zaraz potem wyszla, przepuszczajac w drzwiach Jerry i Grace. Zblizyla sie do balustrady i wskazala palcem na podnoze schodow. Zszedlem na dol po swoja walizke.

33

Nazajutrz, gdy tylko sie obudzilismy, Laura zaczela mi opowiadac o Wilburze. Byla 9.30 rano, w domu panowala cisza.

– Facet jest milionerem – zaczela. – Nie daj sie zwiesc wygladem tego starego domu. Odziedziczyl fortune po dziadku i ojcu. Obaj wykupili tu dookola mase gruntow. Grace jest jego dziewczyna, ale daje mu niezle popalic. I slusznie, bo to kawal skapego sukinsyna. Lubi opiekowac sie dziewczynami poznanymi w knajpach, takimi, co nie maja gdzie spac. Oferuje im zarcie i wyro. Nic wiecej. Zadnych pieniedzy. No i daje sie napic, ale tylko wtedy, kiedy sam pije. A i tak Jerry potrafila wyrwac od niego troche grosza. Ktorejs nocy napalil sie na nia, zaczal ja ganiac dookola stolu, a ona powiedziala mu twardo: „Nie, nie, nie! Nic z tego. Chyba ze bedziesz mi placil piecdziesiat dolcow miesiecznie. Do konca zycia”. W koncu podpisal jej jakis swistek i wiesz, co sie okazalo? Sad uznal, ze to jest wazne. Musi jej teraz bulic piecdziesiat dolcow, miesiac w miesiac. A w dodatku tak to zostalo sformulowane, ze po jego smierci spadkobiercy dalej beda musieli jej placic.

– Niezle – zauwazylem.

– Ale i tak jego dziewczyna numer jeden jest Grace.

– A ty?

– Ja to tylko tak… z doskoku. Od niedawna.

– To dobrze. Bo mi sie podobasz.

– Naprawde?

– Zebys wiedziala.

– Sluchaj teraz: jesli rano wyjdzie z sypialni w tej swojej zeglarskiej… no wiesz, w tej kapitanskiej czapce, to znaczy, ze wyruszamy na morze. Doktor kazal mu kupic jacht. Dla zdrowia.

– Duzy jest ten jacht?

– No pewnie. Sluchaj, czy to ty wczoraj pozbierales te wszystkie monety z podlogi?

– Tak.

– To niedobrze. Lepiej wziac czesc, a czesc zostawic.

Вы читаете Faktotum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×