– Chyba masz racje. Powinienem troche ich z powrotem podrzucic?

– Jak bedziesz mial okazje.

Zaczalem wlasnie wylazic z lozka, zeby sie ubrac, gdy do sypialni wpadla Jerry.

– Stoi przed lustrem, przymierza czapke i ustawia ja pod wlasciwym katem. Jedziemy na jacht!

– W porzadku, Jerry – powiedziala Laura.

Oboje zaczelismy sie ubierac. Zdazylismy na czas. Wilbur nie odzywal sie do nikogo. Meczyl go kac. Zeszlismy za nim po schodach do garazu, w ktorym stal niewiarygodnie stary samochod. Tak archaiczny, ze tylne siedzenie zainstalowane mial w kufrze bagaznika. Grace i Jerry usiadly z przodu obok kierowcy, a ja z Laura z tylu, w tej dostawce. Wilbur wyjechal na wstecznym do konca podjazdu, zawrocil, skrecil na poludnie w Alvarado – i za chwile bylismy juz w drodze do San Pedro.

– Widziales, co za skurwysyn? Ma kaca i nie pije. A jak sam nie pije, to nikomu nie daje pic. Uwazaj, zeby nie podpasc – instruowala mnie Laura.

– Cholera jasna! Musze sie czegos napic.

– Wszyscy sie przez niego meczymy – odparla. Wyjela z torebki pol litra, odkrecila nakretke i podala mi flaszke. – Caly czas sprawdza, co robimy. Widzi nas we wstecznym lusterku. Poczekaj, az spojrzy, i gdy tylko zacznie patrzyc na droge, pociagnij sobie z gwinta.

Utkwilem wzrok we wstecznym lusterku i po chwili zobaczylem w nim oczy Wilbura. Wyraznie nas pilnowal. W sekunde potem patrzyl juz na droge. Walnalem sobie lyka i od razu poczulem sie lepiej. Podalem flaszke Laurze. Teraz ona czekala, az w lusterku pojawia sie jego oczy. Pojawily sie. Zniknely. Laura pociagnela lyk. Coraz przyjemniej nam sie jechalo. Zanim dotarlismy do San Pedro, butelka byla juz pusta. Laura wyjela z torebki gume do zucia, ja zapalilem cygaro i wysiedlismy z wozu. Gdy pomagalem Laurze wygramolic sie z kufra, spodniczka podjechala jej do gory i nagle zobaczylem dlugie nogi w nylonach, kolana, szczuple kostki. Wzielo mnie tak, ze musialem odwrocic wzrok i popatrzyc w strone wody.

Jacht nazywal sie „Oxwill”. Na calej przystani nie bylo wiekszego jachtu. Podwiozla nas do niego mala motorowka. Weszlismy na poklad. Wilbur pomachal reka swoim kolegom zeglarzom i jakims szczurom portowym, po czym spojrzal na mnie.

– Jak sie czujesz? – spytal.

– Wspaniale, Wilbur! Wspaniale… jak imperator.

– Chodz! Pokaze ci cos.

Przeszlismy na tyl lodzi. Wilbur schylil sie, szarpnal za jakis pierscien i odsunal pokrywe luku. Spojrzalem w dol: byly tam dwa silniki.

– Chce ci pokazac, jak sie uruchamia silnik pomocniczy, na wypadek gdyby cos nawalilo. To nic trudnego. Potrafie to robic jedna reka.

Stalem znudzony i patrzylem, jak Wilbur szarpie za linke. Skinalem glowa, zapewnilem go, ze zrozumialem o co chodzi, ale okazalo sie, ze na tym nie koniec: musial mnie jeszcze nauczyc podnoszenia kotwicy i odcumowywania od nabrzeza. I to akurat wtedy, gdy jedyna rzecza, jakiej potrzebowalem, byla nastepna porcja alkoholu.

Wreszcie, po calej tej krzataninie, wyruszylismy w droge. Wilbur, w kapitanskiej czapce na glowie, stal za sterem, oblegany przez trojke dziewczat.

– Och, Willie! Pozwol mi posterowac!

– Willi! Mnie pozwol!

Ja tam nie prosilem, zeby mi pozwolil. Wcale nie mialem ochoty sterowac. Zszedlem z Laura na dol. Wnetrze przypominalo luksusowy apartament hotelowy z kojami zamiast lozek. Zanioslo nas prosto do lodowki. Byla pelna jedzenia i trunkow. Stala tam rowniez napoczeta butelka whisky: trzy czwarte litra. Te wlasnie wyciagnelismy ze srodka. Przyrzadzilem porcyjke z woda mineralna. Wypilismy po jednym. Takie zycie wydalo mi sie calkiem znosne. Laura nastawila patefon i wysluchalismy czegos, co nazywalo sie „Odwrot Napoleona”. Spojrzalem na nia. Radosna, usmiechnieta, naprawde ladnie wygladala. Pochylilem sie ku niej, pocalowalem ja, moja dlon zaczela wedrowac w gore po jej udzie – i wtedy uslyszalem, ze nagle zgasl silnik. Odwrocilem sie. Na wiodacych w dol schodkach pojawil sie Wilbur.

– Wracamy do portu! – rzucil krotko. W tej kapitanskiej czapce wygladal calkiem groznie.

– Po co? – spytala Laura.

– Ona znowu wpadla w te swoja chandre. Boje sie, ze wyskoczy za burte. Nie odzywa sie do mnie. Siedzi nieruchomo i patrzy przed siebie. Boje sie, ze w kazdej chwili moze rzucic sie do oceanu. A przeciez ona nie umie plywac.

– Posluchaj, Wilbur – powiedziala Laura. – Daj jej po prostu dziesiec dolcow. Polecialy jej oczka w ponczochach.

– Nie, wracamy. A poza tym… dlaczego wy tu pijecie?

Wilbur wszedl po schodkach na gore, znowu zaterkotal silnik, jacht zatoczyl luk i zaczelismy wracac do San Pedro.

– Za kazdym razem, gdy mamy plynac do Cataliny, jest to samo. Grace wpada w chandre, siada i gapi sie w ocean. Z chustka zawiazana wokol glowy. W ten sposob naciaga go na rozne rzeczy. Ale za burte w zyciu by nie wyskoczyla. Boi sie wody.

– No coz – westchnalem. – Wypijmy jeszcze pare kolejek. Jak pomysle o tym, ze mam pisac wierszyki do tej opery Wilbura, to mi sie zyc odechciewa.

– No pewnie. Te flaszke mozemy dopic – przytaknela Laura. – I tak juz mu podpadlismy.

Jerry zeszla na dol i przylaczyla sie do nas.

– Grace nie moze sobie darowac, ze to ja wyciagam od niego te piecdziesiat dolcow miesiecznie. Przeciez, cholera, za fryko tego nie biore. Ledwie ona gdzies wyjdzie, a ten stary skurwiel od razu na mnie wlazi i zaczyna mnie dymac. Nigdy nie ma dosc. Boi sie, ze umrze, i dlatego chce jeszcze odwalic tyle numerow, ile sie da.

Wypila kielonka i nalala sobie nastepnego.

– Niepotrzebnie odeszlam z dzialu kadr u Searsa Roebucka. Tam mi dopiero bylo dobrze.

Wypilismy wszyscy za tamte dobre czasy.

34

Zanim jacht przybil do nabrzeza, przylaczyla sie do nas rowniez Grace. Glowe nadal miala owinieta chustka i nie brala udzialu w rozmowie, tylko pila. Wszyscy pilismy. Takze wtedy, gdy po schodkach zszedl Wilbur. Stal przez chwile i w milczeniu nam sie przygladal.

– Zaraz wracam – warknal.

Bylo wczesne popoludnie. Pilismy dalej, zeby skrocic oczekiwanie. Dziewczyny zaczely sie spierac, jak nalezy manipulowac Wilburem. Upatrzylem sobie jedna z koi, wlazlem do niej i usnalem. Gdy sie obudzilem, z wieczora po trochu robila sie noc i bylo zimno.

– Gdzie jest Wilbur? – spytalem.

– On tu nie wroci – powiedziala Jerry. – Jest wsciekly.

– Wroci, wroci – mruknela Laura. – Nie zostawi tu swojej Grace.

– Gowno mnie on obchodzi – oswiadczyla Grace. – Moze sobie nie wracac. Jedzenia i picia mamy tyle, ze starczyloby dla calej egipskiej armii na miesiac.

A wiec tak: mialem spedzic noc na najwiekszym w porcie jachcie z trzema kobietami. Najgorzej, ze byl taki cholerny ziab. To od tej wody tak ciagnelo. Wylazlem z koi, wypilem cos na rozgrzewke i wpelzlem do niej z powrotem.

– O Jezu, jak zimno! – poskarzyla sie Jerry. – Pozwol mi wejsc do ciebie i troche sie ogrzac.

Zrzucila pantofle i wskoczyla na moje legowisko. Laura i Grace, obie pijane, zawziecie o czyms dyskutowaly. Jerry byla mala, okragla, nawet bardzo okragla, z takich, co to kazdy chcialby sie przytulic. Przywarla do mnie calym cialem.

– Jezu, jak zimno! Obejmij mnie.

– Daj spokoj! Laura…

– A co jej, kurwa, ubedzie?

– No wiesz… moze ja to wkurzyc.

– Nic ja nie wkurzy. Przeciez jestesmy przyjaciolkami. Zaraz sie przekonasz. – Jerry usiadla na koi. – Laura!

– Co takiego?

– Sluchaj, chce sie troche pogrzac. W porzadku?

– W porzadku – odparla Laura.

Jerry z powrotem wslizgnela sie pod przykrycie.

– Widzisz! Nie ma zadnych pretensji.

– No dobra – powiedzialem. Wzialem ja za dupe, przygarnalem do siebie i pocalowalem.

– Tylko nie posuwajcie sie za daleko – odezwala sie Laura.

– Przeciez on mnie tylko obejmuje – uspokoila ja Jerry.

Wsadzilem jej reke pod sukienke i zaczalem gmerac przy majtkach. Ciezko to szlo, a gdy w koncu sama zsunela je nogami, bylem az nadto podniecony. Wcisnela mi jezyk do ust i rownie szybko go wyjela. Robilismy to na boku, starajac sie zachowac obojetny wyraz twarzy. Pare razy mi sie wysliznal, ale Jerry szybko wkladala go sobie z powrotem.

– Nie posuwajcie sie za daleko – powiedziala ponownie Laura.

Znowu wypadl. Jerry chwycila go reka i scisnela.

– Przeciez ona mnie tylko obejmuje – zapewnilem Laure.

Jerry zachichotala i zagonila go na miejsce. Tym razem juz tam pozostal. Z chwili na chwile bylem bardziej podniecony. „Kocham cie, ty dziwko” – syknalem jej do ucha. I spuscilem sie. Jerry wyszla z koi i powedrowala do lazienki. Grace wlasnie przygotowywala kanapki z wolowa pieczenia. Wylazlem ze swego legowiska. Procz kanapek mielismy jeszcze salatke ziemniaczana, pokrajane pomidory, kawe i sok jablkowy. Wszyscy bylismy glodni.

– Ale mi sie zrobilo cieplo! – oznajmila Jerry. – Ten Henry grzeje jak elektryczna poducha.

– A ja zmarzlam jak nie wiem – powiedziala Grace. – Moze tez wyprobuje te elektryczna poduche. Masz cos przeciwko temu, Lauro?

– Prosze cie bardzo. Tylko nie posuwaj sie za daleko.

Вы читаете Faktotum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×