Mielismy godzinna przerwe na lunch. Jadlem go pospiesznie – przez wieksza czesc nocy, az do rana, bylem zwykle na nogach – ledwie zywy ze zmeczenia, caly obolaly, myslac o kryjowce, ktora wypatrzylem pod tymi rowerami. Wpelzalem pod ich trzy nieskazitelnie wyrownane rzedy, a potem lezalem na plecach i gapilem sie na zwieszajace sie nad glowa rowniutkie rzedy srebrnych szprych, obreczy, czarnych opon, pomalowanych blyszczaca farba ram. Wszystko na swoim miejscu, idealny porzadek: 500 czy 600 rozpostartych nad glowa, oslaniajacych mnie od swiata rowerow. Byl w tym jakis ukryty sens. Wpatrywalem sie w nie, wiedzac, ze mam przed soba czterdziesci piec minut wytchnienia pod rowerowym drzewem.

A jednoczesnie wiedzialem takze, ze jesli kiedykolwiek sobie odpuszcze i dam sie poniesc fali tych lsniacych, nowych rowerow, to bede skonczony, i juz sie nigdy nie pozbieram. Kladlem sie wiec na plecach i pozwalalem tym kolom, szprychom i kolorom przyniesc mi chwile ukojenia.

Czlowiek na kacu nigdy nie powinien lezec plasko na plecach i wpatrywac sie w powale magazynu. Drewniane dzwigary w koncu sie do ciebie dobiora, a swietliki – te ze szkla, w ktorym widac gesta krate drucianego zbrojenia – sprawia, ze poczujesz sie jak w wiezieniu. A potem jest juz tylko ciezar powiek, pragnienie wypicia choc jednego kieliszka, a jeszcze pozniej slyszysz, ze zaczal sie ruch, i wiesz, ze twoja godzina juz bezpowrotnie minela, trzeba jakos zwlec sie na nogi, poczlapac na swoje stanowisko, wypelniac faktury, pakowac zamowienia…

37

Byla sekretarka kierownika. Nazywala sie Carmen, z hiszpanska, ale miala jasne wlosy, usta grubo wypacykowane szminka, nosila obcisle sukienki z dzianiny, wysokie szpilki, nylony, pas do ponczoch. Och, alez ona umiala krecic, kolysac, wabic tym swoim tylkiem! Krecila nim przynoszac zamowienia, krecila odchodzac do biura, a wszyscy chlopcy sledzili oczami kazdy ruch, kazde drgnienie jej posladkow, pulsujacych, rozkolysanych, tanczacych. Nie jestem podrywaczem. I nigdy nim nie bylem. Zeby byc podrywaczem, trzeba umiec bajerowac. To nie moja specjalnosc. Ale w koncu, skoro Carmen sie napraszala, zaprowadzilem ja do jednego z tych wagonow, ktore rozladowywalismy na zapleczu magazynu. Bylo tam przyjemnie, cieplo – myslalem o blekitnym niebie, szerokich czystych plazach – a jednak wszystko razem bylo smutne: tak kompletnie wyprane z uczucia, ze az nie potrafilem tego zrozumiec czy sobie z tym poradzic. Zadarlem jej sukienke z dzianiny na biodra i dymalem ja na stojaka, az wreszcie przycisnalem wargi do jej nabrzmialych, tlustych od szkarlatnej szminki ust, i spuscilem sie pomiedzy dwa nie otwarte jeszcze kartony, podczas gdy w powietrzu unosil sie pyl, a ona stala oparta plecami o brudna, pelna drzazg sciane wagonu, wtopiona w litosciwa ciemnosc.

38

Kazdy z nas pelnil jednoczesnie funkcje magazyniera i spedytora. Kazdy dostawal zamowienie, pobieral towar i przygotowywal wysylke. Kierownictwo zajmowalo sie jedynie wytykaniem bledow. A poniewaz ten sam czlowiek od poczatku do konca odpowiadal za konkretna wysylke, nie mozna bylo zwalic winy na kogos innego. Trzy, cztery spaprane zamowienia – i ladowalo sie za brama.

Dla obibokow i leserow – czyli nas wszystkich tam zatrudnionych – jasne bylo, ze nasze dni sa policzone. Nie pozostawalo nam nic innego, jak tylko odpuscic sobie i czekac, dopoki tamci nie odkryja, ze sie nie nadajemy. Tymczasem zas znosilismy jakos ten kierat, oddawalismy im pare uczciwych godzin swego czasu, a wieczorami chodzilismy razem pic.

Pracowalo nas tam trzech. Ja. Facet, ktory nazywal sie Hector Gonzales – wysoki, przygarbiony, spokojny. Mieszkal ze swa sliczna meksykanska zona przy gornej Hill Street, gdzie dzielil z nia wielkie, dwuosobowe loze. Wiem to akurat, bo pewnego wieczoru wybralismy sie razem na piwo i potem bardzo te jego zone przestraszylem. Skonczylismy wedrowke po barach, przyszlismy do niego pijani i wtedy wyciagnalem ja z lozka i pocalowalem. Na jego oczach. Wykombinowalem sobie widocznie, ze na piesci bylbym od niego lepszy. Musialbym tylko uwazac, zeby mnie nie zalatwil czyms ostrym. W koncu przeprosilem ich oboje za to, ze zachowalem sie jak kutas. Ale i tak jego zona mnie nie polubila – o co nie moglem miec do niej pretensji – i wiecej juz sie tam nie zjawilem.

Trzecim z nas byl Alabam, drobny zlodziejaszek. Kradl boczne lusterka, nakretki, sruby i srubokrety, zarowki, reflektory, klaksony, akumulatory. Sciagal suszace sie na sznurkach damskie majtki i przescieradla. Dywaniki z przedpokoi. Chodzil na bazary, kupowal troche ziemniakow, a pod nie, na dno torby, ladowal steki, plasterki szynki, puszki anchois. Wymyslil sobie rowniez falszywe imie i nazwisko: George Fellows.

George mial pewien paskudny zwyczaj. Pil ze mna, a gdy widzial, ze zblizam sie do stanu zniedoleznienia, rzucal sie na mnie z piesciami. Strasznie mu zalezalo, zeby mi wpierdolic, ale byl chuderlawy, a w dodatku tchorzliwy do szpiku kosci. Zawsze udawalo mi sio pozbierac na tyle, by przyladowac mu pare razy w bebech, poprawic w leb, z jednej i z drugiej strony – i to wystarczylo, by zataczajac sie i kulejac, wial na dol po schodach, zwykle z jakims drobnym fantem w kieszeni, ktory mi zwinal – zmywakiem, otwieraczem do konserw, budzikiem, moim wiecznym piorem, pieprzniczka albo nozyczkami.

Kierownik rowerowej hurtowni, pan Hansen, mial ponura, przekrwiona gebe i zielony jezyk od mietusow, ktore ciagle ssal, zeby zabic zapach whisky. Pewnego dnia zawezwal mnie do biura.

– Sluchaj, Henry, ci dwaj chlopcy, ktorzy z toba pracuja, to kompletne tepaki, prawda?

– Nie. Obaj sa w porzadku.

– Chodzi mi szczegolnie o Hectora… Ten to naprawde jest tepy. To znaczy ogolnie jest w porzadku, ale chodzi o to, czy twoim zdaniem on tu sobie daje rade?

– Hector? Jak najbardziej, prosze pana.

– Naprawde?

– Oczywiscie.

– A ten Alabam. Ma takie zlodziejskie, rozbiegane oczka. Kradnie pewnie ze szesc tuzinow rowerowych pedalow miesiecznie. Nie sadzisz, ze tak jest?

– Nie, prosze pana. Nigdy nie widzialem, zeby bral cokolwiek.

– Chinaski?

– Slucham?

– Daje ci podwyzke. Dziesiec dolarow tygodniowo.

– Dziekuje panu.

Uscisnelismy sobie dlonie. I wtedy wlasnie zorientowalem sie, ze szef jest w sitwie z Alabamem i obaj dziela sie pol na pol.

39

Jane byla swietna dupa. Zdazyla juz urodzic dwoje dzieci, ale najwspanialej w swiecie umiala sie pierdolic. Natknelismy sie na siebie w jakiejs jadlodajni na swiezym powietrzu – za ostatnie piecdziesiat centow fundowalem sobie wlasnie przetluszczonego hamburgera i zaczelismy ze soba gadac. Potem ona postawila mi piwo, dala mi numer telefonu, a w trzy dni pozniej wprowadzilem sie do jej mieszkania.

Miala ciasna cipe i przyjmowala go tak, jakbym wpychal w nia noz, ktory ma ja zabic. Przypominala mi maslana swinke. Bylo w niej tyle dranstwa i agresji, ze naprawde czulem sie tak, jakbym kazdym pchnieciem odplacal jej za napady zlego humoru. Miala usuniety jajnik i twierdzila, ze nie moze zajsc w ciaze, ale jak na istote z jednym jajnikiem, szczodrze gospodarowala swa kobiecoscia.

Jane bardzo przypominala Laure – tyle ze byla szczuplejsza, ladniejsza, miala dlugie, siegajace do ramion blond wlosy, blekitne oczy i rozmaite dziwactwa. Zawsze napalala sie na seks rankiem, na kacu. Mnie tam na moich porannych kacach seks specjalnie nie rajcowal. Wolalem to robic na nocna zmiane. Ale w nocy zawsze bylo to samo – ta wariatka wrzeszczala i rzucala we mnie czym popadlo: telefonami, ksiazkami telefonicznymi, butelkami, szklankami (pustymi i pelnymi), radioodbiornikami, torebkami, gitarami, popielniczkami, slownikami, peknietymi paskami od zegarkow, budzikami… Niezwykla z niej byla kobieta. Ale na jedno moglem zawsze liczyc: pewne bylo, ze rankiem bedzie sie chciala pierdolic. I to bardzo. A ja mialem te swoja hurtownie rowerow.

Zerkajac na zegar – tak wygladal nasz typowy ranek – odstawialem na szybciucha ten pierwszy numer, krztuszac sie, polykajac z powrotem, probujac ukryc odruch wymiotny, potem napalalem sie ostro, wchodzilem na obroty, spuszczalem sie i staczalem na bok. „No dobra – mowilem – bede mial pietnascie minut spoznienia”. A ona tuptala do lazienki, szczesliwa jak skowronek, zeby sie podmyc, zrobic kupke, obejrzec sobie wloski pod paszkami, spojrzec w lustro – co tam smierc, gorzej, ze latka leca – a potem tup, tup, z powrotem pod kolderke, podczas gdy ja wciagalem na siebie poplamione gatki, sluchajac odglosow porannego ruchu na Third Street, po ktorej przewalal sie na wschod poranny szczyt.

– Wlaz z powrotem do lozka, staruszku – mowila.

– Sluchaj, wlasnie dostalem dziesiec dolarow podwyzki.

– Nie musimy nic robic. Polez tylko obok mnie.

– Co ty pieprzysz, mala.

– Prosze cie! Chociaz piec minut.

– O, kurwa…

No i wracalem do lozka. A ona zrzucala koldre i lapala mnie za jaja. A w chwile potem za penisa.

– Och, jaki on sliczny!

Kombinowalem, zastanawialem sie, kiedy uda mi sie stad wydostac.

– Moge cie o cos spytac? – Mozesz.

– Pozwolisz mi go pocalowac?

– Pozwole.

Slyszalem cmokanie, czulem pocalunki, male lizanko – i po chwili hurtownia rowerow kompletnie wyparowywala mi z glowy. A potem slyszalem, jak Jane drze gazete. Cos zaczynalo mnie uwierac, laskotac na czubku kuski.

– Popatrz! – mowila.

Вы читаете Faktotum
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×