– Patrz, jak chodzi! Patrz, jak chodzi! Jak pralka. Jedna pani z gory, ile razy mnie spotka na korytarzu, zawsze mowi tak: „Paul, ale z ciebie czyscioch. W calym domu slychac, jak robisz pranie. I to trzy albo cztery razy w tygodniu!”.
– Wylacz ja – powiedzialem.
– Patrz! To sa moje pigulki. Mam tysiace pigulek.
Paul trzymal wszystkie swoje flakony na stoliku do kawy. Stalo tam jedenascie albo dwanascie flakonow o roznych ksztaltach i rozmiarach, wypelnionych kolorowymi pigulkami. Byly piekne. Wpatrywalem sie w nie, a on tymczasem otworzyl jedna z butelek, wyjal z niej trzy czy cztery pigulki i polknal. Potem otworzyl nastepna i takze wyjal z niej kilka pigulek. A potem otworzyl jeszcze jedna.
– Co ci, cholera, szkodzi? – zaczal znowu. – Chodz, wleziemy na maszyne.
– Innym razem. Musze juz isc.
– W porzadku. Jak mnie nie chcesz wydymac, to wydymam sie sam!
Zamknalem za soba drzwi i wyszedlem na ulice. Uslyszalem, jak tuz po moim wyjsciu ja wlaczyl.
78
Na zaplecze przyszedl pan Manders. Stanal w poblizu miejsca, gdzie pracowalem, i zaczal mi sie przygladac. Przygotowywalem wlasnie do wysylki wieksza partie farb, a on stal obok i sie na mnie gapil. Manders byl pierwszym wlascicielem tego sklepu, ale potem, gdy zona uciekla od niego z jakims Murzynem, zaczal pic – i robil to tak skutecznie, ze wkrotce przestal byc wlascicielem. Pracowal w nim teraz jako zwykly sprzedawca.
– Naklejasz nalepki „OSTROZNIE – SZKLO!” na te kartony?
– Tak.
– Dobrze je pakujesz? Zawijasz je w gazety, slome?
– Tak. Robie to porzadnie.
– A masz dostatecznie duzo tych nalepek?
– Tak, mam cale pudelko. Tu, pod lawka.
– Na pewno znasz sie na tej robocie? Nie wygladasz na pakowacza.
– A jak powinien wygladac pakowacz?
– Pakowacze nosza fartuchy. A ty nie masz fartucha.
– Uhm.
– Z firmy Smith – Barnsley dzwonili do nas z reklamacja. Znalezli w przesylce rozbity sloj kleju kauczukowego.
Nic na to nie odpowiedzialem.
– Pamietaj o nalepkach „OSTROZNIE – SZKLO!”. Gdy ci sie skoncza, daj mi znac.
– Oczywiscie.
Manders ruszyl przejsciem miedzy regalami. Ale nie odszedl daleko. Stanal, zrobil w tyl zwrot i znowu zaczal sie na mnie gapic. Odwinalem z rolki troche tasmy i z ostentacyjnym rozmachem owinalem nia karton. Manders odwrocil sie i wreszcie sobie poszedl.
Na zaplecze przybiegl Bud.
– Ile masz na magazynie poltorametrowych rakli?
– Ani jednej.
– Jakis facet chce kupic piec sztuk. Powiedzialem mu, zeby zaczekal. Zrob mu te rakle, dobra? – powiedzial i pobiegl do sklepu.
Rakla to kawalek deszczulki z gumowa krawedzia. Uzywa sie jej do sitodruku. Poszedlem na strych, znioslem na dol drewniane laty, odmierzylem piec poltorametrowych kawalkow i poprzycinalem listewki. Nastepnie zaczalem przewiercac otwory wzdluz krawedzi listew. Mialy przez nie przechodzic sruby, ktorymi przykreca sie gume do drewnianego uchwytu. Trzeba ja potem jeszcze dokladnie przeszlifowac, az jej krawedz stanie sie idealnie gladka i rowna. Jesli rakla nie zapewni rownego docisku, z sitodruku po prostu nic nie wyjdzie. A guma ma swoje sposoby, by skrecac sie, wyginac i opierac takiemu szlifowaniu.
Bud wpadl na zaplecze po uplywie trzech minut.
– Masz juz gotowe te rakle?
– Nie.
Pobiegl z powrotem do frontowej czesci budynku. Wiercilem, przykrecalem sruby, szlifowalem. Po pieciu minutach przylecial znowu.
– Masz juz gotowe rakle?
– Nie.
Pobiegl do sklepu.
Gdy zjawil sie po raz trzeci, jedna rakle mialem juz gotowa i bylem w polowie roboty przy drugiej z nich.
– Mozesz sobie odpuscic. Juz sobie poszedl – powiedzial.
Po czym wrocil do frontowej czesci budynku…
79
Sklep powoli plajtowal. Z dnia na dzien przychodzilo coraz mniej zamowien. Coraz mniej bylo roboty. Wylali kolege Picassa i od tej pory ja mialem zmywac sracze, oprozniac kubly, wieszac papier toaletowy. Kazdego ranka zamiatalem i splukiwalem szlauchem chodnik przed sklepem. Raz w tygodniu mylem okna.
Pewnego dnia postanowilem posprzatac swoje stanowisko pracy. W ramach tych porzadkow chcialem takze uprzatnac miejsce, gdzie trzymalem puste kartony uzywane do pakowania. Zgarnalem je wszystkie do kupy, odlozylem na bok i zaczalem wymiatac smieci. I wlasnie wtedy zauwazylem male, podluzne pudelko. Lezalo na dnie skrzyni, ktora przed chwila zawalona byla kartonami. Wyjalem je stamtad i otworzylem. W srodku znajdowaly sie dwadziescia cztery szerokie pedzle z wielbladziego wlosia. Geste, piekne pedzle, z ktorych kazdy wart byl 10$. Nie bardzo wiedzialem, co robic. Przygladalem im sie przez pewien czas, po czym zamknalem wieczko pudelka, wyszedlem tylnym wyjsciem i wetknalem je do stojacego w alejce pojemnika na smieci. Wrocilem, pozbieralem puste kartony i wsadzilem je z powrotem do skrzyni.
Tego dnia wyszedlem z roboty najpozniej, jak tylko sie dalo. Poszedlem do pobliskiej kafejki, wypilem kawe i zjadlem szarlotke. Nastepnie wyszedlem stamtad, doszedlem do rogu i skrecilem w alejke. Przemierzylem juz jakas jedna czwarta jej dlugosci, gdy nagle zobaczylem Buda i Mary Lou. Weszli w alejke z przeciwnej strony i zmierzali w moim kierunku. Nie pozostalo mi nic innego, jak isc dalej. Beznadziejna sytuacja. Byli coraz blizej i blizej. W koncu, gdy juz ich mijalem, powiedzialem: „Czesc”. Odpowiedzieli: „Czesc”. Poszedlem alejka az do konca, przecialem ulice i wszedlem do baru. Usiadlem. Wypilem piwo, potem nastepne. Jakas kobieta spytala, czy mam zapalki. Wstalem, podalem jej ogien. Gdy przypalalem jej papierosa, pierdnela. Spytalem ja, czy mieszka gdzies w poblizu. Powiedziala, ze pochodzi z Montany. Przypomnialo mi to pewna nieszczesna noc, ktora spedzilem w Cheyenne, w stanie Wyoming, ktory graniczy z Montana. W koncu wyszedlem z baru i wrocilem alejka na zaplecze sklepu.
Zatrzymalem sie przy pojemniku i wsadzilem reke do jego wnetrza. Nadal tam lezalo: podluzne szare pudelko. Zwazylem je na dloni. Chyba nie bylo puste. Odchylilem kolnierz i wcisnalem je pod koszule. Opadalo coraz nizej, zsuwalo sie, zeslizgnelo az na brzuch… i znieruchomialo. Wrocilem piechota do mojego mieszkania.
80
Nastepna rzecza, jaka sie wydarzyla, bylo pojawienie sie mlodej Japonki, ktora przyjeto do pracy w firmie. Juz od dawna chodzily mi bardzo dziwne mysli po glowie. Ubzduralem sobie, ze wszystkie te klopoty i utrapienia wreszcie sie skoncza, ze ktoregos dnia pojawi sie Japonka i odtad bedziemy zyli dlugo i szczesliwie. No, moze nie tyle szczesliwie, co
Tak wiec bardzo mnie ta nowa dziewczyna zainteresowala. Poza tym nadal ostro popijalem z Jane, co zdecydowanie rozwadnialo mi mozg, czyniac go dziwnie lekkim, sklonnym do nieprzewidzianych wolt i pokretnego myslenia. Dodawalo takze odwagi – totez gdy tylko pojawila sie po raz pierwszy na zapleczu, przynoszac mi zamowienie, powiedzialem:
– Hej! Przytulmy sie. Chce cie pocalowac…
– Co takiego?
– Slyszalas doskonale, co powiedzialem.
Natychmiast sobie poszla. A gdy sie oddalala, zobaczylem, ze utyka lekko na jedna noge. To bylo do przewidzenia: bol i ciezar wiekow…
Naprzykrzalem sie jej jak napalony kmiotek, ktory urznal sie piwem w dalekobieznym autobusie jadacym przez Teksas. Zaczelo ja to intrygowac – rozumiala moje szalenstwo. Choc nie zdawalem sobie z tego sprawy, coraz bardziej udawalo mi sie ja zauroczyc.