Irena posuwala sie do przodu – centymetr po centymetrze, na czworakach, czasem dosiadajac mostu, czepiajac sie rekami i nogami za najmniejszy nawet wystep. Przepasc w zadnym stopniu jej nie niepokoila. Nie hipnotyzowala swa glebia, nie wolala – jakby w ogole jej nie bylo, jakby ten niezwyklej urody lodowy most byl przerzucony nad wyfroterowanym parkietem.

Choc upadek na parkiet takze bywa bolesny.

Krew z rozcietego palca poplamila lodowe arcydzielo.

Potem przestala myslec. Poruszala sie jak owad, odruchowo poruszajac miesniami; do przodu, do przodu...

W jej glowie pojawilo sie wspomnienie.

Wesole miasteczko i atrakcja zwana „Droga donikad'. Przygladanie sie temu z dolu bylo ciekawe i wesole, a przemierzanie przezroczystego luku nad placem okazalo sie nieoczekiwanie meczace i straszne... w dodatku wiatr podwiewal jej sukienke, co chwile obnazajac uda. Pelzla przed siebie, z przyzwyczajenia przeklinajac Andrzeja – choc to wlasnie do niej nalezal pomysl pokonania „Drogi donikad'. Przeklinajac organizatorow, ktorzy torturowali ludzi za ich wlasne pieniadze. Oraz przeklinajac gapiow, ktorzy przygladali im sie z dolu i pokazywali palcami... i tak, zlorzeczac na czym swiat stoi, dotarla na druga strone.

Do wyjscia.

Podniosla glowe.

Rek przeszedl juz caly most. Odwrocil sie i wyciagal reke.

Podczas gdy pomiedzy rycerzem a Irena pozostal jeszcze spory fragment lodowego mostu. Calkiem spory.

Wszystko, o czym myslal teraz rycerz, wyraznie malowalo sie na jego twarzy. Meczensko wyginaly sie blade brwi, Rek nienawidzil sie za to, ze nie potrafil jej od tego odwiesc... przekonac... czy w ostatecznosci przemilczec i zostawic wszystko tak, jak bylo.

W uszach Ireny – zludzenie czy kolejny zart wiatru? – zabrzmiala nagle wesola muzyka, w ktorej nieoczekiwanie dla samej siebie, rozpoznala to samo banjo, ktore towarzyszylo jej w trakcie atrakcji o nazwie „Droga donikad'. A po chwili zwrocona ku niej twarz sie wykrzywila. Rek zobaczyl cos za jej plecami.

Lod pod nia drgnal. Obejrzala sie, wczepiajac w most rekami i nogami.

Dziwaczna konstrukcja doslownie w oczach stracila blask, zmatowiala, pokryla siatka pekniec. Most nie byl juz mostem; niczym kregoslup zdechlego smoka gubil kreg za kregiem – odlamki lodu bezdzwiecznie lecialy w przepasc; co prawda Irena nie slyszala zadnego dzwieku oprocz wycia wiatru i widziala jedynie nieskonczony taniec slonca na lodowych graniach.

Droga donikad.

Most juz nie istnial. Jego odlamki, wirujac, spadaly na dno przepasci – jesli oczywiscie ono istnialo...

Rek zaczal krzyczec.

Dzyn, dzyn, dzyn, dzwieczalo banjo w uszach Ireny.

Ciemnosc.

Rozdzial 15

Po prostu sprasowany wiatrem snieg. Przypadkowe wzory i nisko stojace slonce, podkreslajace kazda nierownosc terenu.

Irena stala, bezsilnie mrugajac na wpol oslepionymi, zalzawionymi oczami. Cos dziwnego stalo sie z jej percepcja swiatla – biala, pokryta sniegiem przestrzen rozposcierala sie przed nia we wszystkich odcieniach czerwieni.

Pozbawiony lisci zagajnik. Pagorki. Wiatr ucichl... A czy w ogole wial? Na miejscu jej domu, jej wiecznego domu, znajdowala sie malownicza sterta glazow.

Czerwone swiatlo przeszlo w fiolet. Potem w blekit, zniknela mgla przed oczami i swiat znowu byl bialy.

Usiasc na sniegu?

Zawahala sie. I powoli ruszyla przed siebie.

Pod jej stopami przymilnie poskrzypywal snieg.

Ten, ktory mieszkal wewnatrz niej, ucichl.

Wokol panowala cisza. Kopula wyblaklego nieba, talerz migoczacego sniegu; skrzyp, skrzyp...

A u podnoza pagorka zdala sobie sprawe, ze jest w stanie myslec. Bez wysilku. Beznamietnie.

Semirol.

Rek.

Jan oslanial jej ucieczke i najprawdopodobniej stracil zycie.

Bezinteresowny rycerz Rek zostal odciety od niej jak nozem. Pozostal sam w poprzednim modelu. Na skraju przepasci.

Westchnela. Jej uczucia byly przytepione – pozostala sucha konstatacja faktow.

Zrobiles wszystko, co w twojej mocy, Reku; rzekla na glos, jakby rycerz mogl ja slyszec... Tak bardzo bym chciala, bys przezyl. Zebys nie spadl w te przepasc, probujac mnie ratowac... Ani nie zamarzl na snieznym pustkowiu. Przezyj, bezinteresowny; okaz mi te ostatnia przysluge...

Znow zaczelo wiac, wiatr byl slaby i ciagle zmienial kierunek. Powinna raczej myslec o wlasnym bezpieczenstwie. Za pol godziny stanie sie to jej glownym zmartwieniem.

Czy Andrzej moze do tego dopuscic?!

Andrzej nie uchronil jej przed sadem i wiezieniem. Dopuscil do poczecia i ucieczki. Mial na swoim sumieniu Jana, Trosza, Objawienie, Reka, zawalenie sie lodowego mostu...

Andrzej jest martwy. W najlepszym wypadku. Stworca nie zyje. Objawienie nie istnieje. Wszystkie te nowe modele sa jedynie kregami tego samego leja. Irena zeslizguje sie z nich jak toczacy sie z gory kamien.

– Nie bedzie nowej ludzkosci – rzekla gderliwie.

I siadla na sniegu.

* * *

Jest w dziewiatej klasie. Na szkolnym wieczorku czyta swoje wiersze.

„Chcialabym byc szara myszka

Pod skrzypiaca spac podloga

Chlebem zywic po okruszku

I nie musiec myslec juz.

Chcialabym byc czarna kotka

Bezszelestna niczym noc,

Spac w wysokich trawach lata

I nie musiec myslec juz.

Chcialabym byc ciemnym punktem.

Na dalekim horyzoncie

Nie przyblizac sie juz nigdy

Nigdy sie juz nie oddalac...'

„Coz za dziwny swiatopoglad' – mowi jej kolega z klasy, Sanka; nosi okulary i lubi wyszukane slowa, a ona go kocha – czasem mniej, czasem bardziej, choc wydaje jej sie, ze naprawde. „Coz za dziwny swiatopoglad; ja na przyklad chcialbym byc huraganem i lamac drzewa jak zapalki...' – „A po co lamac drzewa?!' – „To tylko taki przyklad... Nie oznacza to wcale, ze zaczne je lamac. Chcialbym jednak czuc, ze jestem silny i duzo moge... a przede wszystkim chce. A ty co, zamierzasz przespac cale zycie?! To do ciebie podobne, Chmiel...'

I odszedl do grupy innych uczniow; bylo tam halasliwie i wesolo. Ktos przemycil troche szampana w butelce po lemoniadzie i wszyscy byli pijani; choc nie tyle mikroskopijna iloscia alkoholu, ile wlasna pomyslowoscia.

„A ty, Chmiel, nie chcesz sie podchmielic?'

– Ireno, Ireno...

Dzieciece glosy.

Czy to znajome dzieci?!

– Ireno!

Stala bez ruchu.

Dobrze byloby zobaczyc cos wiecej, oprocz sniegu.

Przetarla oczy, w dotyku wydaly jej sie takie male, a zdretwiala reka taka duza...

Sa...

Dziesieciu malcow w wieku od osmiu do dwunastu lat gania za krazkiem po powierzchni okraglego jeziorka. Po prawej i lewej stronie znajduja sie improwizowane bramki z plastykowych skrzynek po butelkach. Od chlopcow bije para. Na zasniezonym brzegu lezy sterta bezladnie zrzuconych kurtek i plaszczy. Jaskrawe swetry i czapki migocza w oczach, niektorzy z hokeistow maja na plecach numery; najmlodszy, pyzaty i okragly, ma narysowana na kurtce wyszczerzona szczeke opatrzona napisem: „napastnik'.

Wszystko to Irena zobaczyla z najmniejszymi szczegolami. Jakby uczestniczyla w meczu. Dzieciaki krzyczaly z przejeciem, lyzwy radosnie ciely lod, okrecone tasma izolacyjna kije hokejowe uderzaly w ciezki krazek.

Irena rozejrzala sie, wypatrujac Reka. Rycerza nie bylo.

Czyste wariactwo.

– Czyste wariactwo – rzekla Irena ze skarga w glosie. Padl gol. Zwycieska druzyna triumfowala; Irena drgnela, slyszac wrzask pieciorga wyrostkow.

Czy aby na pewno wariactwo?

Zrobila krok. Potem drugi.

Chlopcy nie zwracali na nia najmniejszej uwagi.

Podobnie jak ich trener.

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×