Siedzial na niskiej, niepomalowanej lawce. Irena widziala jego plecy i tyl glowy.

Wytarta kurtka na szerokich ramionach. Gola glowa, lekko wijace sie wlosy ze spora domieszka siwizny. Dzieciaki biegaly i wrzeszczaly, a jedyny widz obserwowal ich spokojnie, z pewnym poblazaniem, co jakis czas robiac jakies zapiski w notesie.

Irena podeszla blizej. Potknela sie i ledwie utrzymala na nogach.

Dzieciaki wrzeszczaly – wydawalo jej sie, ze robia to bezglosnie.

– Andrzeju... Odwrocil sie.

Przez chwile wydawalo jej sie, ze zaraz powroci do swego zajecia. Najspokojniej w swiecie odwroci sie z powrotem do swych chlopcow, wspierajac ich przy tym jakims okrzykiem w rodzaju: „No, dalej!'.

Ile razy sie mylila? Widziala go w innych ludziach?

Po raz pierwszy juz dawno temu, w samochodzie Semirola. Potem w tej krypcie-wiezowcu, palacu Interpretatorow, kiedy oslepiala ja pochodnia a jej glowa tkwila w pysku kamiennego stwora. A teraz oslepiaja slonce i snieg...

– Czesc, Chmiel. Kiepsko wygladasz.

– Czesc, Kromar – odezwala sie tym samym tonem. Odruchowo. – Za to ty wygladasz kwitnaco.

Uniosl brwi.

– Nie poznaje cie... A gdzie twoja spozniona reakcja?

– Po prostu czas plynie tu zbyt powoli – wyszeptala. Chciala zadac mu idiotyczne pytanie: „Czy to naprawde ty?!'

Co powinna mu powiedziec? O czym z nim rozmawiac? Po tym wszystkim, przez co przeszla?!

Rzeczywiscie zle wyglada. Po prostu okropnie. Jednak... czy czlowiek, ktory po raz pierwszy widzi swa byla zone z wielkim brzuchem, nie moglby wymyslic nic oryginalniejszego od „Kiepsko wygladasz'?!

Dreptalaby tak w miejscu, przestepujac z nogi na noge, gdyby siedzacy na lawce mezczyzna sie nie przesunal. Jakby zapraszajac ja do zajecia miejsca.

Dzieciaki szalaly. Od chwili, gdy siedzacy na lawce mezczyzna sie odwrocil, padly jeszcze dwa gole – po jednym na kazdy zespol, chyba rzeczywiscie z uplywem czasu bylo cos nie tak. A moze przystosowal sie on po prostu do postrzegania Ireny?

– Kto to? – wskazala na chlopcow. Wzruszyl ramionami.

– Tacy tam...

– Jakis modelik?

– Tak... Jakis modelik. Zgadlas.

Dlugi cien, ktory Irena rzucala na snieg, wygladal jak niezalezna, samodzielna istota.

– Usiadz, Chmiel. Przysiadla na brzegu lawki.

– Gol! Gol! Dwiescie osiemnascie do dwustu szesnastu.

Chlopcy nie sprawiali wrazenia zmeczonych. Liczyl sie tylko krazek, skupial sie w nim caly swiat; na Irene nikt nawet nie spojrzal. Nie wzbudzala zainteresowania hokeistow. A moze po prostu jej nie widzieli?

– Czemu milczysz, Chmiel?

– Czyzbysmy nie mieli o czym pomilczec?

Siedzacy obok niej mezczyzna mruknal z aprobata. Kiwnal na chlopcow z pewnym samozadowoleniem.

– Podoba ci sie? Milczala.

– Masz na moj temat zle zdanie, Chmiel?

– Czyzby? – zdziwila sie Irena.

Jej dlugi cien dosiegna! czubkiem glowy tafli lodu.

Warto by przypomniec sobie cos dobrego. Jakies cieple wspomnienie zwiazane z Andrzejem... Przydaloby sie teraz. Gdyz w momencie, kiedy powinna zademonstrowac wszystkie swoje sily i umiejetnosci, do niczego sie juz nie nadaje. Szkoda.

Lyzwy zostawialy na lodowisku cienkie bruzdki, w ktorych zalamywaly sie promienie slonca. Wydawalo sie, ze lod jest pokryty gesta pajeczyna. Unoszone przez wiatr platki sniegu wygladaly jak diamentowy pyl.

– Pieknie, prawda? – zapytal Andrzej. Irena zmruzyla oczy.

Zludzenie trwalo ulamek sekundy. Pociemnialo jej przed oczami, a platki sniegu zamienily sie w rozproszone w pustce swiatelka – niewiarygodne w swym pieknie zjawisko. Zdaje sie, ze cos podobnego odczula, gdy w wieku szesciu lat po raz pierwszy byla w planetarium. Lecz tam zobaczyla tylko cien swiata, ktory teraz ukazal sie jej oczom.

Snieg znowu stal sie bialy. Czarny krazek polecial w zaspe, chlopak w bordowym swetrze poszedl go szukac, zachecany przez innych glosnymi okrzykami.

– Pieknie – odparla ledwie doslyszalnie.

I po raz pierwszy zdecydowala sie spojrzec mu w oczy.

W ogole sie nie zmienil. Z podobnym wyrazem twarzy budowal swe zapalczane miasteczko, wyczarowywal cos na komputerze, karmil golebie...

Przypominal natchnionego dyrygenta. W kazdym razie jego oczy byly raczej pelne pasji niz szalenstwa.

– Andrzeju...

– Tak?

– Jestes zadowolony?

Nad jeziorkiem wisial maly obloczek.

– Hm... widzisz, Ireno, zadowolony moze byc byk rozplodowy, ktory wlasnie pokryl polowe stada.

Oblok powoli sie obracal, przybierajac dziwnie znane ksztalty; przejrzystej spirali, dwoch zawadiacko zaplecionych rekawow.

– To zbyt trudne pytanie, Ireno... poza tym doskonalosc nie istnieje. I nie jest nikomu potrzebna.

Irena milczala.

Przydalaby sie patelnia. Albo chociaz sterta porcelanowych talerzy; po kolei roztluklaby je o lawke – z hukiem, piskiem i Izami. Rozpetalaby klasyczna klotnie rodzinna, zazadala powrotu na ulubiona kanape, cofniecia czasu i zakonczenia tego natrzasania sie z niej.

Z jakiegos powodu wydawalo jej sie, ze wlasnie groteskowa, na granicy farsy, domowa awantura bylaby pod tym obloczkiem i sloncem jak najbardziej na miejscu. Moze chlopcy na moment oderwaliby sie od gry, slyszac trzask rozbijanych naczyn...

– Zartujesz sobie? – zapytala na wszelki wypadek.

– Nie... – usmiechnal sie. Poczula sie zbedna.

Niczym natretna petentka, ktora zjawila sie nie w pore z tak nieistotna prosba, ze niezrecznie ja nawet wypowiedziec na glos.

O czym moze z nim porozmawiac?

Jak on to robi? W jakim celu? Od czego sie to wszystko zaczelo i czym sie zakonczy; jesli w ogole kiedys nastapi koniec?

Hej, panie Nikolan! Wypelnilam zadanie... to znaczy jego pierwsza czesc. Niestety, postepowanie wedlug dalszych instrukcji wydaje sie niemozliwe.

Tym bardziej ze zapewne juz pan nie istnieje. Padl pan ofiara „prawdopodobnych kataklizmow'.

I coz poczac, Peter? Na koncu tej podrozy spotkalam niezupelnie tego, kogo sie spodziewalam. A i pan zapewne liczyl nie na taki obrot wypadkow...

Irena wstala z trudem. Ciezko zakolysal jej sie brzuch.

– Trzymaj sie, Kromar.

Spojrzal na nia z lekkim zdziwieniem.

– Juz idziesz?

– Tak... czas na mnie – Irenie nagle zrobilo sie wesolo. O tak, odwrocic sie i odejsc. Moze przed zachodem slonca znajdzie sobie jakas wilcza jame, w ktorej przespi noc.

Odwrocila sie od Andrzeja plecami. Szkoda, ze nie ma pod reka ramienia Reka, nie ma sie na kim wesprzec.

Zreszta i tak niezle trzyma sie na nogach. A wiatr wieje teraz w plecy, bedzie jej latwiej isc.

Nagle sie usmiechnela. Z glebin pamieci wyplynela jej dziwaczna damulka w blekitach: „Geniusz nie potrzebuje zony, lecz przyjaciela, kompana, nianki'.

Wyglada na to, ze Stworca nikogo nie potrzebuje.

– Chmiel!!

To slowo wbilo sie jej pod lopatke, jak wypuszczona od niechcenia strzala. Niczym plastykowa strzala z przyssawka, ktorymi Andrzej na zaklad trafial „dziesiec razy z rzedu w dziesiatke'.

– Co, Andrzeju?

Pokryte lodem, okragle jeziorko zafalowalo jak winylowa plyta.

* * *

Ognisko osloniete bazaltowa skala. Suche drewno stanowilo idealny pokarm dla ognia. Wyginajac sie w niewiarygodne ksztalty, oslanialo wedrowcow przed czarnym niebem. A raczej probowalo oslonic, gdyz galezi bylo zbyt malo jak na te nieobjeta przestrzen, na te gigantyczna polkule usiana migoczacymi punkcikami.

Irena patrzyla do gory i widziala platki sniegu wirujace nad wzorzystym lodem. Zaczerwienione twarze chlopcow, wielki krazek, para z ust...

Ognisko zaplonelo jasniej. W ogniu pojawily sie kontury zamku, przy czym polowa wiez zawalila sie i nad blankami wznosil sie dym. Wieza obleznicza, taran pod brama, horda barbarzyncow wspinajacych sie na mury.

Dawny rysunek z notesu. Niedokonczone opowiadanie.

Irena przygryzla warge. Gdyby wtedy, w tamtym zyciu, potrafila pisac tak mocno. Tak przekonywajaco. I koniec koncow tak pieknie.

– Nie trzeba – rzekla cicho. – Nie trzeba modelowac smierci.

Plomien opadl. Ognisko plonelo jak wczesniej; malo tego, trzeba bylo dorzucic drewna.

– Mialem nadzieje, ze mnie zrozumiesz, Chmiel.

– Az tak ci jest potrzebne moje zrozumienie, Kromar?

– Nie – odparl niechetnie. – Jakos to przezyje... Ale pamietam jeszcze, jak pocilas sie nad swoimi opowiadaniami. Jak wysiadywalas przed monitorem, bladlas i chichotalas, biegalas po domu jak wariatka... i po co?

Вы читаете Kazn
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×