a potem dzwonil co kwadrans. Ma ladny glos, jak pozytywka.

Rozejrzal sie. Nad lozkiem wisial obraz przedstawiajacy jezdzca na koniu, przesadzajacego strumien w pogoni za lisem. Jezdziec ubrany byl w czerwony frak, u jego stop sadzily ujadajace wyzly. Przypomnial sobie, jak lezac w lozku i patrzac na ten obraz podczas ostatniej nocy przed powrotem do eskadry myslal o przyszlosci. Nie wierzyl w to, ze zobaczy koniec wojny. W ogole nie wyobrazal sobie wtedy konca wojny. Byl rok tysiac dziewiecset czterdziesty trzeci. Czas, gdy nawet tym, ktorzy czcili Boga, dachy padaly na glowe.

– Boze, jak to juz dawno, Ianie… – powiedzial i spojrzeli na siebie, usmiechajac sie z lekkim zawstydzeniem, jakie ogarnia doroslych mezczyzn, kiedy staja sie sentymentalni na trzezwo.

– Tak… – Ian kiwnal glowa. – Ale dobrze, ze sie skonczylo. No, zostawiam cie samego. Za godzine mniej wiecej bedzie lunch. Poznasz Sparrowa i mlodego Davisa, mojego asystenta. Nie spotkali was, bo sa zajeci w laboratorium. Ja tez tam teraz pojde. Jezeli bedziesz czegos potrzebowal…

– To tu jest dzwonek na sluzbe! – powiedzial predko Alex i wskazal ukryty za porecza debowego lozka guziczek. – Pamietam.

Ian usmiechnal sie bez slowa i wyszedl zamykajac cicho drzwi za soba. Alex jeszcze przez chwile stal rozgladajac sie po pokoju. Potem powoli zaczal rozpakowywac walizki. Kiedy uporal sie z tym i umyl po podrozy w malej, przylegajacej do pokoju lazience, wylozonej starymi niebieskimi kafelkami, na ktorych greccy bogowie, poubierani w stroje holenderskich mieszczan sprzed lat dwustu, zajeci byli odgrywaniem scen z Metamorfoz, wrocil do pokoju i usiadl w wygodnym fotelu za malym biurkiem, na ktorym postawil otwarta maszyne, Ale nie myslal nawet o pisaniu. Doznawal dziwnego uczucia, jak gdyby pograzono go z pelna swiadomoscia w dawno przesniony sen i kazano raz jeszcze przezywac na nowo to wszystko, co juz minelo i znalazlo swoje rozwiazanie. Odczuwal nawet ten sam niepokoj, ktory meczyl go wowczas bez przerwy i do ktorego nie przyznawal sie nawet przed samym soba. Bal sie wtedy. Bal sie chwili, kiedy znow powroci do eskadry i z nastaniem nocy wyjdzie wraz z reszta zalogi na ciemne lotnisko i ruszy ku niewidocznej prawie linii ciezkich maszyn. Jedna z nich znowu uniesie go w ow okropny swiat blyskajacych jak noze reflektorow, cichego grzechotu odlamkow rozrywajacych sie pociskow artylerii przeciwlotniczej i leku przed nocnym mysliwcem, ktory zbliza sie w ciemnosci niepostrzezenie jak mlody nietoperz do wielkiej, tlustej, powolnej cmy. A potem to nadeszlo i minelo. Zapomnial nawet o tym leku. Teraz siedzial i zaciskal palce na poreczach fotela czekajac, az zegar zadzwoni szesc razy. O szostej mial zajechac po nich wowczas samochod z bazy lotniczej.

Mimo woli spojrzal. Ale zegar milczal. Alex wstal i podszedl do niego. Zegar byl stary, czarno-zloty i mial pod szklana zaslona umieszczone wahadlo w formie slonca o twarzy dziewczyny, ktorej rozwiane wlosy stanowily jego promienie. Wyzej, na bialej tarczy, staly prosto rzymskie, niebiesko emaliowane cyfry. Ze szczytu zegara ulatywal zlocisty skrzydlaty mlodzieniec, trzymajac przy ustach smukla, dluga trabe. U dolu tarczy byl napis: „I. Godde? Paris”. Alex otworzyl zegar, wsunal palec pod wahadlo i odnalazl duzy zelazny klucz. Przy nakrecaniu mechanizm mruczal cicho. Wreszcie Joe tracil lekko palcem twarz slonca. Zakolysala sie. Rozleglo sie powolne, ciche tykanie. Spojrzal na swoj zegarek. Za dziesiec dwunasta. Przestawil wskazowki zegara, raz jeszcze spojrzal na pokoj i wyszedl.

Lunch podano na tarasie od strony parku. Przy stole stala w tej chwili Sara, wyzsza nagle i smuklejsza w szarej spodnicy, bialej bluzce i pantoflach na wysokich, cieniutkich obcasach. Ukladala kwiaty w wazonie, rozmawiajac z pyzata Kate, ktora wniosla wlasnie tace z butelkami. Pomagal jej wysoki, mlody czlowiek, w ktorym Alex domyslil sie Filipa Davisa. Mial ciemne, krotko przystrzyzone i zaczesane rowno do tylu wlosy, maly wasik i niebieskie, mile oczy. Na pewno byl bardzo przystojny, ale widac bylo od razu, ze niewiele o to dba. Z malej kieszonki jego szarej flanelowej marynarki wystawaly cztery olowki, a krawat, jak Alex od razu zauwazyl, byl podle zawiazany w gruby, bezksztaltny supel, ktory trudno bylo nazwac wezlem.

– Poznajcie sie – powiedziala Sara, biorac od Filipa dwie biale roze. – To jest pan Davis, wspolpracownik Iana, a to pan Alex, ktory kocha dzieci i nie lubi kobiet prowadzacych samochody.

Alex uscisnal reke mlodego czlowieka.

– Lubie kobiety, dzieci i samochody – powiedzial polglosem – ale kazde z nich wymaga opieki. Co prawda, znam sie tylko na samochodach.

– Tak. – Sara krecila przeczaco trzymana w reku roza. – Niech pan nie mysli, ze Ian mowil mi tylko o pana bohaterskich przygodach w powietrzu. Wiemy o panu niejedno.

– To pan takze bral udzial w tym slawnym rajdzie na Penemunde! – powiedzial Filip Davis z szacunkiem. – Czytalem o tym, a pan Drummond opowiadal nam kiedys, jak to sie odbylo. Pan pilotowal wtedy?

– Tak. – Ian Drummond stal w drzwiach sieni. – Pilotowal i osiem razy naprowadzal nas na cel. Nie moglismy wtedy przedostac sie przez oslone artylerii i mysliwcow. Dwie godziny latalismy nad Baltykiem. Pamietasz… zobaczylismy wtedy swiatla Szwecji. To bylo zupelnie jak bajka. W calej Europie nie palila sie noca ani jedna latarnia uliczna i nagle zobaczylismy z daleka oswietlone miasta, ogromne neony i reflektory samochodow na szosach. To byla chyba najgorsza noc w moim zyciu…

Usunal sie, zeby zrobic przejscie mezczyznie, ktorego Alex nigdy jeszcze nie widzial.

– Pan Sparrow – powiedziala Sara – szczesliwy wlasciciel naszej pieknej Lucy.

Sparrow, jak gdyby nie slyszac, podszedl do Alexa i podal mu reke. Byla to duza, ciezka reka, zakonczona krotkimi, szerokimi palcami. Alex powiedzial kilka zdawkowych zdan i kiedy Sparrow odszedl i stanal obok Drummonda, mowiac cos polglosem, przyjrzal mu sie. Harold Sparrow nie byl wysoki, ale atletycznie zbudowany i bardzo rozrosniety w barkach. Gdyby nie okulary, mozna go bylo wziac za zapasnika. Spoza tych okularow patrzyly bystre, jasne oczy, ocienione ciemnymi brwiami. Byl prawdopodobnie nieco starszy niz Drummond. Patrzac na niego Alex pomyslal, ze malo jest rzeczy, ktorych ten czlowiek nie zdobedzie, jezeli naprawde tego zapragnie. Cala jego postac wyrazala rzeczowosc, pewnosc siebie i wole.

Z parku nadeszla Lucy w tej samej bialej sukience, w ktorej widzial ja po raz pierwszy.

– Siadajmy! – Sara skinela na stojaca w drzwiach domu pokojowke. – Na pewno jestesmy wszyscy bardzo glodni. Kiedy slonce swieci, ludzie maja lepszy apetyt. Prawda, Lucy?

– Medycyna nic o tym nie mowi. Ale chyba to prawda. Zreszta nie chce myslec o moim zawodzie. Pojutrze mam bardzo trudna operacje.

– A czy moga byc latwe operacje mozgu? – zapytal Drummond biorac salatke.

– Tak. Ale ta bedzie trudna. – Lucy umilkla.

– Opowiedz. – Sara odlozyla noz i zlozyla rece. – Ile razy mowisz o tych sprawach, czuje sie bezbronna. A to bardzo, bardzo przyjemnie: byc bezbronna nawet przez kilka minut.

– Sama operacja na pewno by was nie zainteresowala. – Lucy rozesmiala sie, ale nerwowo dotknela rubinowego wisiorka. – Operacja to kilka osob ubranych na bialo i jedna osoba, ktora spi i nie wie, co sie z nia dzieje. Nikt, kto nie robi operacji i nie atakuje choroby we wnetrzu drugiego, zywego, bezbronnego czlowieka, nie wie, ile to kosztuje. Kiedys oddalam lancet asystentowi i upadlam obok stolu operacyjnego. Cucili mnie pol godziny. Teraz, na szczescie, tak sie nie denerwuje. Ale poczatkowo mialam chwile paniki. To najgorsze dla chirurga. Operacja w toku, kazda sekunda jest droga, a tymczasem nagle ogarnia cie okropne przeswiadczenie, ze sie mylisz, ze reka ci zadrzy, ze w kulminacyjnym momencie popelnisz mala omylke, o centymetr, powiedzmy, albo o milimetr, co zreszta jest czasem rownoznaczne. Chory nie obudzi sie. – Mowila to wszystko bardzo spokojnie. Alex powiodl szybko oczami po obecnych. Chociaz siedzieli w promieniach slonca, w letnie popoludnie, przy nakrytym stole i posrod klombow pelnych rozkwitajacych kwiatow, wygladali, jakby zapomnieli o tym. „Ludzie zawsze sluchaja o tych sprawach w skupieniu… – pomyslal przelotnie – bo wiedza, ze w kazdej chwili i im sie to moze przydarzyc, i oni moga znalezc sie na tym stole. Chca wiedziec, co mysli lekarz w takich chwilach”. Zauwazyl, ze Sparrow patrzy na swoja zone z wyrazna duma. Drugim czlowiekiem, ktory wpatrywal sie w nia moze jeszcze intensywniej, byl mlody Filip Davis. Zdawal sie chlonac kazde zdanie jak objawienie. Ten na pewno kochal i nie marzyl o tym, ze bedzie kochany. Pozalowal w tej chwili tego chlopca i, jak zwykle bywa w takich wypadkach, poczul do niego odruchowa sympatie.

– To kobieta – powiedziala Lucy i nalozyla sobie na talerz plaster szynki z polmiska, ktory podsunal jej Drummond. – Byla do niedawna najnormalniejsza w swiecie. Ma meza i male dziecko. Na szczescie, nie zaczela od dziecka, bo to by jej sie na pewno udalo. Pewnego dnia, gdy maz wrocil z biura, rzucila sie na niego z nozem kuchennym. Zdolal ja obezwladnic, a sasiedzi, ktorzy wpadli do ich mieszkania, slyszac jego krzyk, zatelefonowali po lekarza. Przywieziono ja do domu oblakanych, bo zdradzala wszystkie objawy szalenstwa. Wieczorem powrocila do przytomnosci. Nie pamietala niczego, niczego nie rozumiala. Wpuszczono do niej meza, zachowujac oczywiscie wszystkie srodki ostroznosci. Kochaja sie oboje bardzo i byli w rozpaczy. Na drugi dzien atak powtorzyl sie, kiedy do pokoju wszedl pielegniarz. Rzucila sie na niego gryzac, kopiac i wydajac nieartykulowane dzwieki.

Вы читаете Powiem wam, jak zginal
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×