Ku swemu zdumieniu dostrzegl, ze placze pani Angelica Dodd. Nie plakala w calym tego slowa znaczeniu, ale ocierala chusteczka zalzawione oczy.

To dziwne… – pomyslal Joe, ktorego pasja bylo ocenianie ludzi od pierwszego wejrzenia. – Bylbym przysiagl, ze ta kobieta umie ukrywac swoje prawdziwe uczucia, a coz.dopiero wzruszenia wywolane tekstem teatralnym.

Ale pani Dodd wyprostowala sie juz i zauwazyl, ze odwrociwszy glowe w strone corki obdarowala ja lekkim, przepraszajacym usmiechem.

Po chwili pierwsza polowa spektaklu dobiegla kresu i zablysly swiatla.

II. Vin-cy! Vin-cy! Vin-cy!

Dzwonek wzywajacy do zajecia miejsc zadzwieczal powtornie – dlugo i przenikliwie. Karolina dopila kawe, ktora Alex przyniosl jej z bufetu. Wokol palarnia szumiala fragmentami podnieconych rozmow. Ludzie dyskutowali zawziecie, ozywienie bylo ogromne. Wstali. Parker potrzasnal glowa,

– Patrzac na to – powiedzial ze zdziwieniem, ktore jak gdyby dopiero w tej chwili przeniknelo do jego swiadomosci – nie rozumiem zupelnie, dlaczego ludzie popelniaja zbrodnie. Przepraszam za moja skaze zawodowa, ale zbrodnia to, badz co badz, bardzo powazne wydarzenie w zyciu mordercy, najczesciej decydujace. Po co zabijac? Po co niszczyc istnienie innego czlowieka, jezeli i on, i ja, i my wszyscy jestesmy tak beznadziejnie, okropnie skazani na smierc? Czy nie przyzwoiciej byloby spokojnie przebyc zycie, starajac sie, zeby bylo znosne dla nas i dla innych, rownie skazanych jak my? Przeciez po tej sztuce swiat wyglada nieomal jak cela wiezienna, z ktorej jest tylko jedno wyjscie: na szafot. A w celi powinna panowac solidarnosc.

– Morderca – odpowiedzial Alex – mysli podobnie, ale troche inaczej. Jezeli nawet rozumuje tak jak Ionesco, ze wszyscy ludzie musza zginac i nie pozostaje po nich nic osobistego, moze jednak sadzic, ze w takim razie wolno zabijac ludzi, ktorych sie nienawidzi, bo przeciez przyspiesza sie tylko nieuchronny koniec, a rownoczesnie umila sie zycie sobie. Kazda zbrodnia ma jakis podstawowy motyw. Niszczac kogos, morderca zyskuje cos: skarby, milosc, zaspokojenie instynktu zemsty. Czasem jest to zbyt daleko posunieta samoobrona, czasem pasja. Ale kazdy z tych motywow moze byc przedstawiony przez morderce jako absolutna koniecznosc, a im bardziej literatura bedzie przekonywala ludzi, ze ich istnienie jest przejsciowe i niezbyt wazne, tym bardziej usprawiedliwieni beda mordercy we wlasnych oczach. Na szczescie rzadko wywodza sie oni sposrod milosnikow nowoczesnej literatury.

– Dosyc! – powiedziala Karolina. – Jeden z was zajmuje sie zabijaniem ludzi na papierze, a drugi chwytaniem zabojcow w rzeczywistosci. Ale pamietajcie, ze dziewiecdziesiat dziewiec procent ludzi na swiecie nie widzialo nigdy zamordowanego czlowieka, a gdyby nie prasa, nie slyszaloby o nim takze. Zbrodnie zdarzaja sie zawsze gdzies bardzo daleko i nikt nie wierzy w nie naprawde, dopoki sie z nimi nie zetknie. Stosunek do zbrodni nie nalezy do podstawowych cech swiatopogladu.

– Nie jestem tego taki pewien – zauwazy! inspektor. Umilkli.

– Azeby zmienic temat – powiedziala Karolina – trzeba przyznac, ze i rezyseria jest znakomita, Ale Vincy przechodzi samego siebie w roli Starego.

– Wobec tego my zajmiemy sie chwaleniem Ewy Faraday. Czy wiesz, ze ona ma 25 lat? – powiedzial Alex. – To wielki talent.

– Tak, ale…

W tej chwili przygasly swiatla, Karolina odwrocila glowe ku zapuszczonej kurtynie, jakby pragnela przebic ja wzrokiem i wylowic dzialajace postacie. Zablysly reflektory.

Przerwa nie zatrzymala biegu spektaklu. Podczas niej narosly na scenie rzedy krzesel, stanowily juz one cale gory i wawozy, wsrod ktorych jak w upiornym pejzazu poruszali sie aktorzy. Nagromadzenie urojonych gosci doszlo juz do fantastycznych rozmiarow. Dwiescie, trzysta krzesel… a oboje Starzy wnosili coraz, to nowe. Atmosfera zageszczala sie coraz bardziej. Stary i Stara rozmawiali z nieobecnymi, strofowali ich, obsypywali komplementami, odprowadzali na przeznaczone miejsca. Lecz Alex, ktory nie spuszczal wzroku z aktorow, wyczul inny nieco ton niz na poczatku. Vincy stal sie bardziej twardy, bardziej byl symbolem niz czlowiekiem, jego tekst padal teraz jak tekst kogos, kto nie chce widzowi powiedziec: „Oto jestem Ja, aktor, i wcielam sie w postac, ktora widzicie!” – ale bardziej: „Wyrazam tylko te postac i przy jej pomocy chce sie z wami podzielic mysla autora!”

Alex wolal te druga koncepcje. Byla mniej melodramatyczna i blizsza wspolczesnemu, myslacemu czlowiekowi. Natomiast Ewa Faraday gubila sie troche w roli i jakby nie wytrzymywala ogromnej koncepcji, ktora narzucila sobie w pierwszej polowie sztuki. Ale moze to tylko olsniewajaca, rozwijajaca sie z kazda sekunda kreacja jej partnera zepchnela ja po prostu w cien? Zdawala sie troche szara przy tym fajerwerku ludzkiej mysli, jakim stawal sie Vincy.

Ale koncowa scena samobojstwa obojga Starych przemienila sie jednak w koncert gry obojga. Pozegnanie ich na parapecie okna, a pozniej skok w szumiace w dole morze byly wstrzasajace. Tak konczy kazdy czlowiek – mowil widzom Ionesco – bez wzgledu na to, ile wysilku wlozy w swoje zycie i jak mu sie ono uda. Ale sposob, w jaki Vincy wykonal swoj samobojczy skok, byl niespodziewanie pelen wyzwania i wiary, optymizmu i zuchwalej naiwnosci. Skok w przyszlosc, nie w nicosc. Ewa Faraday spadla jak tlumoczek, jak rzecz, ktora towarzyszy czlowiekowi.

Wiatr wydal teraz zaslony okien na scenie i powialy one jak sztandary. Swiatla zaczely wzmagac sie, rosnac, osiagnely kulminacje i nieomal oslepily widzow, odbijajac sie od bialych, pustych scian dekoracji. Srodkowymi, wielkimi drzwiami wszedl ten, ktory mial przekazac swiatu mysli i idee Starego.

Wszedl Mowca. Ubrany byl zupelnie tak samo jak Stary, ale nie nosil maski. Glowe jego ocienial wielki, czarny kapelusz. I teraz dopiero rozegral sie dramat wlasciwy. Z ust mowcy wydobyl sie nieartykulowany belkot. Kilka razy zaczynal to, co mialo byc jego przemowieniem. Potem zrezygnowal i rozejrzal sie bezradnie. Obok niego stala wielka, czarna tablica. Mowca ujal lewa reka krede i sprobowal pisac. Ale litery ukladaly sie w ten sam belkot, ktorego trescia bylo tylko jedno: „Wszystko nie ma sensu, istnienie ludzkie jest bezproduktywne, tragiczne przez niemoc dzialania i niemoc porozumienia…”

Kurtyna opadla wolno. Na sali byla nadal cisza pelna skupienia. Az wreszcie runal grzmot oklaskow.

Kurtyna uniosla sie ku gorze, ukazujac stojacego posrodku sceny Mowce. Owacje, ktore go spotykaly w tej chwili, byly wyraznie adresowane do niego jako do rezysera tego wstrzasajacego spektaklu. Mowca – Henryk Darcy – sklonil sie lekko. Ale publicznosc nie przestawala klaskac. Czekala na dwoje bohaterow wieczoru.

Kurtyna opadla i znowu poszla w gore. Z lewej strony weszla na scene lekkim, mlodzienczym krokiem Ewa Faraday. Maske trzymala w reku przed soba. Stanela wyprostowana, podajac spojrzeniom ludzkim swoja piekna, jasna twarz, tak bardzo niepodobna do twarzy, ktora trzymala w rece i ktora jeszcze przed chwila byla nieomal zrosnieta z cala jej sylwetka. Oklaski znowu urosly i opadly. A potem znowu urosly.

– Vin-cy! – zawolal jakis glos, a potem inne podjely za nim: Vin-cy! Vin-cy! Vin-cy!

Spojrzenia kierowaly sie w prawo, skad wedlug praw symetrii scenicznej powinien byl sie pojawic. Kurtyna opadla jeszcze raz i raz jeszcze poszla w gore, znow ukazujac tylko Ewe Faraday i Henryka Darcy. Publicznosc niezmordowanie bila brawo. Okrzyki: – Vincy! Vincy! – przerywaly rytm braw i znowu rozplywaly sie w oklaskach. Kurtyna jeszcze trzykrotnie poszla w gore i opadla. Ewa Faraday i Henryk Darcy stali nieruchomo, jak gdyby zawstydzeni owacja dla nieobecnego. Wreszcie kurtyna ostatecznie zapadla. Zablysly swiatla na widowni. Stefan Vincy nie ukazal sie. Nieco zawiedziona publicznosc ruszyla z wolna ku szatniom.

– To dziwne – powiedziala Karolina, wsuwajac dlon w rekaw swego plaszcza trzymanego przez Parkera – wydawaloby sie, ze dla tych ludzi, ktorzy z takim napieciem walcza o to, zeby sie podobac publicznosci, ukazanie sie w chwili takiego triumfu powinno byc prawdziwa przyjemnoscia. Widzialam Vincy’ego juz tyle razy i zawsze mialam wrazenie, ze lubi to ogromnie. Bywal nawet troche staroswiecki na innych spektaklach. Przykladal rece do serca, klanial sie nisko jak aktor z ubieglego stulecia. A przeciez nigdy prawie nie bylo takiej zywiolowej owacji. Rzadko zdarza sie taka reakcja sali. A dzis nie wyszedl.

– Moze to wlasnie sa ich sposoby… – mruknal Alex. – Jezeli az tak bardzo wam sie podobam, to udam, ze obojetne mi sa wasze oklaski. Wtedy, oprocz podziwu, zyskam wasz szacunek. Moze rozumowac i w ten sposob. A moze, po prostu, spieszyl sie gdzies bardzo? Na jakas randke albo pociag?

Wyszli posrod tlumu ozywionego jeszcze bardziej niz w czasie przerwy. Wsiedli do auta. Klub Zielonego Piora, ktorego czlonkiem byl Alex, znajdowal sie dosc daleko od Chamber Theatre i dotarli tam dopiero po kwadransie.

Вы читаете Smierc mowi w moim imieniu
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×