protestujacego Hanksa olbrzymia iloscia aspiryny.

— Ssij — mowila mu. — Jest taka gorzka, ze o wszystkim zapomnisz.

Pozostali szli kolo pojazdow. Juz trzy razy musieli pchac furgonetke przez bardziej blotniste miejsca, a furgonetka dwa razy musiala pchac woz Huntera, kiedy buksowaly kola. Wszyscy byli umorusani, buty mieli oblepione blotem; kola furgonetki zablocone byly do tego stopnia, ze lancuchy nawet juz nie pobrzekiwaly.

Swiatlo planet, zalewajacych swoim blaskiem blotnisty krajobraz, przecial niebieski promien. McHeath, ktory z racji mlodego wieku byl bardziej spostrzegawczy od innych, krzyknal:

— Znow sie zaczelo! Obaj strzelaja!

Cztery cienkie, jaskrawo-niebieskie promienie przeciely szare niebo od Nowego w kierunku Wedrowca. Zamiast go minac jak poprzednio, promienie zbiegly sie. Nie uderzyly jednak w Wedrowca, tylko zatrzymaly sie tuz przed nim — widac bylo miedzy nimi a planeta wasiki, szary skrawek nieba — tworzac cztery niewyrazne, polkoliste, niebiesko-biale wachlarze.

Pewnie natrafily na jakies pole — domyslil sie Clarence Dodd.

— Zupelnie jak w komiksach! — krzyknal podniecony Harry.

Trzy fioletowe promienie wystrzelily z Wedrowca w strone Nowego i tez zostaly zatrzymane. Niebieskie i fioletowe promienie krzyzowaly sie miedzy dwiema planetami, tworzac na niebie olbrzymia, regularna siec.

— Zaczelo sie! — ryknal Hixon.

Wojtowicz tak sie zapatrzyl w niebo, ze spadl z rampy. McHeath zauwazyl katem oka, ze Wojtowicz znika z pola widzenia, i popedzil co tchu do krawedzi rampy.

— Nic mi nie jest — odparl uspokajajaco Wojtowicz, slyszac zaniepokojone wolanie McHeatha. — Posliznalem sie, ale tu nie jest gleboko. Podaj mi reke, bo nie chce stracic z oczu nieba.

— Zaluj, ze tego nie widzisz, kochanie. To wprost niesamowite! — krzyknal Hixon do zony.

— Sam sobie ogladaj te sztuczne ognie! Ja prowadze — odpowiedziala z furgonetki pani Hixon i gniewnie zatrabila na Huntera, myslac, ze ten chce stanac.

Hunter, choc zwolnil, wcale nie mial zamiaru sie zatrzymywac. Kilka razy zerknal szybko na wojujace planety, ale wciaz uwazal, ze najwazniejsza sprawa jest dotarcie do Vandenbergu 2, dopoki trwa zamieszanie i planety sa zajete soba. Chcial tam wreszcie dojechac i dac Opperly’emu pusty pistolet impetu — podobnie jak Margo, mial juz obsesje na tym punkcie. Morgo, ktora szla po lewej stronie maski samochodu, najwyrazniej myslala o tym samym.

— Hej! — zawolal Hunter. — Skrecamy w prawo! Uwazajcie na rampe!

Skierowal samochod na plaskowyz.

Wreszcie ujrzeli kogos z obslugi — trzech zolnierzy, ktorzy, sadzac po karabinach opartych o sciane blaszanej budki, powinni byli stac na warcie, a ktorzy przykucnawszy, zafascynowali przygladali sie miedzyplanetarnej bitwie. Jeden z nich pstryknal palcami.

Kiedy furgonetka wjechala za Corvetta na plaskowyz i oba pojazdy zatrzymaly sie, Margo podeszla szybko do zolnierzy i stanela za nimi.

Na niebie trzy nowe niebieskie promienie i dwa fioletowe przylaczyly sie do ognia zaporowego, komplikujac rysunek sieci.

Margo dotknela najblizszego zolnierza, a kiedy ten nie zareagowal, potrzasnela go za ramie. Obrocil do niej podniecona, spocona twarz.

— Gdzie jest profesor Opperly? — spytala. — Gdzie sa naukowcy?

— Chryste, nie mam pojecia — odparl. — Sa gdzies tam — wskazal reka blizej nie okreslone miejsce na plaskowyzu. — Niech mi pani nie przeszkadza!

Odwrocil sie, skierowal spojrzenie w niebo i uderzyl jednego z kumpli w ramie.

— Tony! — zawolal. — Stawiam nastepne dwa dolce, ze Zloty dolozy Kuli Armatniej.

— Przegrasz!

(Cztery tysiace kilometrow na wschod Jake chwycil Sally za ramie i krzyknal: — Och, Sally, gdybym sie tylko mogl z kims zalozyc, ktory z nich wygra!).

Margo pomaszerowala naprzod. Pani Hixon znow zatrabila. Hunter ruszyl wolno za dziewczyna.

— W droge! — krzyknal ostro do piechurow przy wozach. — Mozecie patrzec, ale nie stojcie w miejscu.

Przed nimi reflektory oswietlaly biale sciany, na ktorych tle rysowaly sie stojace postacie mezczyzn, stloczonych w gromadki i nieruchomo wpatrzonych w niebo.

Na niebie wystrzelily nastepne dwa promienie: nie pochodzily jednak z Nowego, lecz z punktow — moze z ogromnych pancernikow (kosmicznych — pol srednicy od planety. Jeden z nowych promieni przeszyl Wedrowca. Krawedz gornej zoltej plaszczyzny mandali naraz rozblysla, a gdy oslepiajace biale swiatlo zgaslo, na fioletowo- zlotej powierzchni Wedrowca ukazala sie podluzna, czarna dziura o poszarpanych brzegach.

Milczenie przerwala Anna, w ktorej glosie brzmiala rozpacz:

— Mamusiu, oni rania Wedrowca! Nienawidze ich! Dziadek, ktory szedl potykajac sie, znow wymachiwal piesciami i krzyczal zadowolony:

— Spalcie sie! Tak, spalcie sie! Na co czekacie? Pozabijajcie sie tam!

Nagle dziewiec niebieskich promieni zbiegajacych sie tuz przed Wedrowcem rozstapilo sie, tworzac jasnoniebieska polkolista zaslone — mglista kurtyne, przez ktora ledwo bylo widac fioletowe i zlote plaszczyzny planety. Fioletowe promienie Wedrowca znikly.

— Chca go zatopic! — krzyknal podekscytowany Hixon. — Zaraz zginie!

— Chyba nie. Wydaje mi sie, ze Wedrowiec ma nowa tarcze ochronna — powiedzial Dodd.

Piec jaskrawych bialych swiatelek rozblyslo na ciemnej powierzchni Nowego.

— Pociski! — domyslil sie McHeath. — Wedrowiec odpiera ataki Dragal, ktory oddychajac ciezko, szedl trzymajac sie furgonetki, zawolal z rozpacza:

— Ale jaki stad wniosek? Ze nienawisc i smierc rzadza kosmosem i ze nawet istoty na najwyzszym szczeblu nie potrafia temu zapobiec?

Nie odrywajac spojrzenia od nieba, Rama Joan, ktora trzymala za reke Anne, odpowiedziala szybko na pytanie Dragala glosem dzwiecznym i donosnym:

— Bogowie trwonia bogactwa gromadzone przez wszechswiat, poddaja probom cuda, a potem je niszcza. Dlatego sa bogami! Mowilam, ze to diably.

— Och, mamusiu — rzekla z wyrzutem Anna. Zgodnie z przypuszczeniem McHeatha piec bialych swiatelek rozroslo sie, tworzac blada polkule — front wybuchow — przez ktora Widac bylo nietknieta szara powierzchnie Nowego.

— Ja sie tam nie znam na diablach, ale wiem na pewno, ze zawsze beda wojny — oswiadczyl Hixon i wskazal reka niebo. — Oto najlepszy dowod.

— Nareszcie mowisz do rzeczy, Bili! — zawolala z furgonetki pani Hixon. — Ale co komu z tego?

— Kiedy najpotezniejsze… najmadrzejsze istoty… — mamrotal Dragal. — Czy naprawde nie ma ratunku?

Pytanie Dragala zadane glosem tak pelnym rozpaczy pobudzilo imaginacje McHeatha: na chwile wyobrazil sobie, ze siedzi we wszechpoteznym jednoosobowym statku kosmicznym zawieszonym w polowie drogi miedzy Wedrowcem a Nowym, gasi promienie obu planet i doprowadza do zaprzestania walki.

— Moze ratunek musi nadejsc z dolu. Moze trzeba im stale i wiecznie pomagac — rzekl Dodd tak cicho, jakby mowil do siebie.

Ale Wojtowicz uslyszal go i nie odrywajac spojrzenia od nieba, spytal:

— Jak to z dolu, Dodd? Chyba nie myslisz, ze od nas? Dodd spojrzal na niego.

— Owszem. Od zwyklych szarych ludzi, takich jak ty i ja — odparl, parskajac smiechem na sama mysl o tym, jak zabawne musza sie wydawac jego slowa.

— O rety — rozesmial sie Wojtowicz i potrzasnal glowa. — Nic z tego nie rozumiem.

Szli dalej, z kazdym krokiem zblizajac sie do oswietlonych reflektorami scian budynku. Mlody mezczyzna w podkoszulku minal Margo, chwycil za reke jakiegos majora i krzyknal mu do ucha:

— Opperly kazal zgasic te przeklete reflektory. Psuja nam obserwacje!

Hunter mimo woli pomyslal o Archimedesie, ktory, gdy nieprzyjacielski zolnierz stanal na nakreslonym przez niego na piasku kole, zawolal:

— Psujesz mi rysunek!

Вы читаете Wedrowiec
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×