– To dosc rzadka reakcja – powiedziala powoli.

– Tak myslalem.

– Ale to jeszcze nie musi nic znaczyc.

– Musi, pani doktor, inaczej by tego nie powiedziala.

– Bobby, rozmawiales z Catherine Gagnon? Znasz zone Jimmy’ego?

– Daje slowo, ze nigdy nie zamienilem z nia slowa.

Byl juz w recepcji, wkladal gruba welniana kurtke i owijal szyje szalikiem. Elizabeth szla za nim, jej wewnetrzny radar pracowal pelna para, ale nie mogla przemknac jego bariery ochronnej.

– Do zobaczenia w poniedzialek o trzeciej. Fajnie byc umowionym z psychologiem. – Bobby przewrocil oczami, zasalutowal jej na pozegnanie, po czym zszedl po schodach i zniknal za drzwiami.

Elizabeth patrzyla, jak idzie Boylston Street, zgarbiony z zimna z rekami schowanymi gleboko w kieszeniach kurtki. Stala w oknie jeszcze dlugo po tym, jak zniknal. Wreszcie westchnela. Przykro jej bylo, ze musi to zrobic. Podniosla sluchawke telefonu.

– Halo. – Minelo kilka chwil. – Tak mi przykro. Moje kondolencje. Wiem, ze dzwonie w zlym momencie. – Po czym dodala: – Tak, wiem, ze to nieodpowiednia chwila, przepraszam, panie sedzio, ale musimy porozmawiac.

Rozdzial 6

Bobby szedl przez poludniowy Boston i zastanawial sie, co robic. Doktor Lane miala racje; byl zmeczony, glodny, oszolomiony, zestresowany. Powinien dac sobie na dzis spokoj z tym wszystkim, zaszyc sie w domu i odpoczac. Mieszkal na parterze trojrodzinnego szeregowca – dwa gorne pietra odnajmowal, ale nie mial z tego wielkich profitow, wrecz przeciwnie, poniewaz jedna z lokatorek, pania Higgins, dostal wraz z domem. Poprzedni wlasciciel przez ostatnich dwadziescia lat bral od niej sto piec dolarow miesiecznie, a Bobby nie mial serca zmienic warunkow umowy. Tacy tu mieszkali ludzie. Opiekowali sie soba nawzajem i mimo ze Bobby wciaz byl autsajderem, zastrzykiem swiezej krwi w starej dzielnicy, czul, ze musi dostosowac sie do panujacych tu obyczajow. Dlatego zatrzymal pania Higgins i jej trzy koty za sto piec dolarow miesiecznie, a ona w zamian piekla mu czekoladowe ciasteczka i opowiadala o swoich wnukach.

Wkrotce bedzie musial sprawic jej wielki zawod. Pani Higgins lubila Susan, zaakceptowala ja, jak wszyscy znajomi Bobby’ego. Slodka, dobra Susan. Doskonaly material na zone.

A miedzy nimi wszystko skonczone. Bobby oklamal doktor Lane, moze dlatego, ze rana byla zbyt swieza. Piec godzin temu odszedl od Susan. Ten zwiazek i tak nie byl niczym innym, jak tylko uluda, ktora teraz prysnela jak mydlana banka.

Ocknal sie po pierwszej po poludniu, roztrzesiony i zdezorientowany warkotem samochodow wypelniajacym zalany sloncem pokoj. O Boze, nie uslyszal budzika. Byl w obcym domu, nie mial munduru, o cholera, teraz to dopiero bedzie mial przechlapane…

I nagle wszystko mu sie przypomnialo. Noc, strzal, mozg czlowieka rozbryzgujacy sie w odleglym pokoju. Lezal w lozku Susan z mocno bijacym sercem i przez chwile bal sie, ze ma zawal. Nie mogl oddychac, po rece przebiegaly mu ciarki, bol przeszywal piers, ktora rozpaczliwie unosila sie i opadala, usta z trudem chwytaly powietrze.

Wtedy zauwazyl blondwlosa glowe Susan spoczywajaca na jego ramieniu. Jej nagie cialo przytulone do niego. Jej lewa noge zarzucona na jego biodro. Jej posciel pachnaca lawenda i seksem.

Wysunal spod niej reke, a ona poruszyla sie, westchnela gleboko, po czym znow zapadla w sen. Obserwowal ja jeszcze przez chwile, przepelniony uczuciem, ktorego nie potrafil nazwac. Chcial dotknac jej policzka. Chcial powachac jej skore. Chcial wtulic sie w nia jak dziecko.

I przyszla mu do glowy absurdalna mysl, ze moze jesli nie wstanie, ten dzien nigdy sie nie zacznie. Zostanie tu z nia i nie bedzie musial jej nic mowic, a ona nie pozna prawdy. Calym jego swiatem bedzie to lozko, z pachnaca lawenda posciela spowijajaca nagie, cieple cialo.

Nigdy nie bedzie musial stawic czola temu, co zrobil. Nie bedzie musial byc czlowiekiem, ktory pociagnal za spust. Boze, zycie jest takie popieprzone.

Wstal. Poszedl do lazienki i przypomnial sobie, ze od osmej wieczorem nie mial okazji sie odlac, wiec jak juz zaczal, dlugo nie mogl skonczyc. Ubral sie, wysunal szuflade, w ktorej trzymal swoje rzeczy, i po cichu przelozyl je do plecaka.

Stanal w drzwiach sypialni, by ostatni raz na nia spojrzec. Objal wzrokiem jej zarumienione policzki i potargane krecone zlote wlosy. I poczul bol, ktorego nic nie moglo usmierzyc.

Rzadko myslal o swojej matce, ale kiedy mu sie to zdarzalo, zawsze w chwilach takich jak ta. Kiedy pragnal czegos, co bylo dla niego nieosiagalne. Kiedy czul sie wytracony z rownowagi, zagubiony, jak wieczny autsajder obserwujacy wszystko z zewnatrz.

Przypomnial sobie, jak ta kobieta trzymala dziecko, wtulajac jego glowe w swoja piers, zaslaniajac mu uszy dlonmi. I zaczal sie zastanawiac, pelen zlych przeczuc, czy jego matka kiedykolwiek zrobila to samo dla niego.

O drugiej po poludniu w pogodny, sloneczny dzien, kiedy powinien byc w pracy, jezdzic po I-93, lapac piratow drogowych i wypatrywac kierowcow potrzebujacych pomocy, kiedy powinien robic to samo, co robil od lat, Bobby stal w drzwiach sypialni swojej dziewczyny i czul, jak cos w nim peka. Przejmowal go przenikliwy, ostry bol. Autentyczny, fizyczny.

Potem najgorsze minelo i bol zelzal, pozostal tylko wspomnieniem, lekkim zalem po czyms, co moglo byc. Z takim bolem da sie zyc. Ba, on zyje z nim od lat.

Wyszedl.

Kiedy drzwi mieszkania zatrzasnely sie za nim, Susan otworzyla oczy. Zobaczyla puste miejsce na lozku. Zawolala go, ale on byl juz w drugim koncu korytarza i nie mogl jej uslyszec.

A teraz Bobby skrecil na L Street, kierujac sie do L Street Tavern na rogu L i Osmej. Byla to mala, ciemna knajpa, wylozona boazeria, pamietajaca czasy zadymionych wnetrz i pijackich gier w rzutki, kiedy bary byly barami, a nie restauracjami z fast foodem czy miejscami akcji popularnych sitcomow. Przychodzilo tu wielu policjantow. I okolicznych mieszkancow. Tu mozna sie bylo odprezyc.

Jak co piatek wieczorem, bar tetnil zyciem. Bobby myslal, ze bedzie musial zadowolic sie miejscem stojacym, ale kiedy szedl przez pograzona w polmroku sale, zawolal go Walter Jensen, znajomy z bostonskiej policji.

– Bobby, czesc, stary! Chodz tu! Siadaj, rozgosc sie. Hej, Larry, Larry, Larry, piwo dla tego pana!

– Cole – powiedzial Bobby odruchowo i przecisnal sie do porysowanego drewnianego kontuaru. Wielu klientow obejrzalo sie na niego, niektorych znal, innych nie. Larry juz nalewal mu killian’s.

– Piwo – rzucil Walt ostro. – Pager juz ci niestraszny, Bobby. Pamietasz? Dopoki jestes na urlopie, ten kurdupel moze ci naskoczyc. Dlatego usiadz, poluzuj kolnierzyk i strzel sobie zimnego browarka.

– A, co tam – mruknal Bobby troche zaskoczony. – Masz racje.

Wypil piwo. Postawil mu je Walt, ktory musial pogratulowac mu dobrej roboty.

– Slyszalem wszystko z pierwszej reki, znaczy od porucznika Jachrima we wlasnej osobie. Zrobiles, co musiales. I to przez szybe. Cholera, Bobby, to byl strzal!

Przylaczyl sie do nich Donny, tez z bostonskiej policji. Postawil Bobby’emu drugie piwo i wtracil swoje trzy grosze.

– Kolejny dowod, ze pieniadze szczescia nie daja. Walt, ile razy nas tam wzywali? Trzy, cztery, piec? Szkoda, ze ominela nas cala ta zabawa.

Bobby dopiero teraz przypomnial sobie, ze Walt i Donny sa antyterrorystami.

– Jak wam poszlo w Revere? – spytal.

– Standard – powiedzial Donny. – Facet strzelal w dach swojego domu. Wypil kilka browarow. Postrzelal sobie jeszcze troche i zasnal. Ronald juz zaczynal sie wkurzac, ze nic nie robimy, wiec weszlismy do domu i zgarnelismy goscia. Nawet nie przestal chrapac. Nudziarstwo. Nawet sobie nie pokrzyczelismy.

– Ale mowiles, ze bywaliscie w Back Bay?

– Jasne. Jimmy i jego pani lubili brac sie za lby. On sie upijal, ona sie wsciekala i tak sie zaczynalo.

Вы читаете Samotna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×