– Tak. Kiedy mialem piec lat. Nie, raczej szesc, siedem. Nie wiem. Zostawila nas.

Elizabeth milczala.

– Chyba malzenstwo rodzicow nie bylo zbyt udane – dodal Bobby. Rozlozyl rece, jakby chcial powiedziec: Coz na to poradzic? Rzeczywiscie, nie mogl nic na to poradzic.

– Rodzenstwo?

– Brat. Starszy. Nazywa sie George Chandler Dodge, jak wiec widac, przeklenstwem rodziny sa dziwaczne imiona. Co to ma wspolnego ze smiercia tamtego czlowieka?

– Nie wiem. A ma?

Bobby zerwal sie na rowne nogi.

– O nie, tylko bez takich. Dlatego wlasnie ludzie nie lubia psychologow.

Elizabeth uniosla dlonie w pojednawczym gescie.

– Rozumiem. Tak naprawde po prostu musze wypelnic formularz. A poza tym niektorzy lubia troche pogawedzic, zanim przejda do rzeczy.

Bobby usiadl. Mimo to wciaz byl nachmurzony, a jego czujne, zmruzone oczy bacznie ja obserwowaly. Byla ciekawa, jak czesto wpatruje sie tak w ludzi, szukajac oznak slabosci. Do swoich spostrzezen dodala: wielu znajomych, ale bardzo malo przyjaciol. Nie wybacza. Nie zapomina.

I sklamal, ze jego matka odeszla.

– Chce to jak najszybciej miec z glowy – powiedzial.

– Rozumiem.

– Niech pani pyta, o co musi pytac, ja odpowiem na pytania, na ktore musze odpowiedziec, i oboje bedziemy mogli zyc dalej w spokoju.

– Chwalebny cel.

– Nie mowilem, ze to dla mnie najwazniejsze.

– Gdziezbym smiala cos takiego sugerowac – zapewnila go. – Niestety, jedno spotkanie nie wystarczy.

– Dlaczego?

– Po pierwsze, nie umowil sie pan na wizyte i nie mamy dosc czasu, by wszystko omowic w jeden wieczor.

– Aha.

– Dlatego proponuje, zebysmy porozmawiali dzis troche i spotkali sie znow w poniedzialek.

– Poniedzialek. – Zamyslil sie. – No dobra – zgodzil sie, jakby robil jej wielka laske. – Moze byc.

– Doskonale. Dobrze, ze mamy to z glowy. – Powiedziala to bardziej oschlym tonem, niz zamierzala, ale on przynajmniej sie usmiechnal. Mial sympatyczny usmiech. Jego harde rysy zlagodnialy, a wokol oczu pojawily sie zmarszczki. Ku swojemu zaskoczeniu stwierdzila, ze kiedy sie usmiecha, staje sie niesamowicie przystojny.

– Moze zamiast rozmawiac o tym, co zdarzylo sie wczoraj, zacznijmy od dnia dzisiejszego – powiedziala.

– Dzisiejszego?

– To pierwszy dzien panskiego zycia po tym, jak pan kogos zabil. To godne odnotowania. Spal pan?

– Troche.

– Jadl pan cos?

Zastanowil sie, byl wyraznie zaskoczony.

Wlasciwie nie. Obudzilem sie po poludniu, poszedlem po kawe, ale kiedy zobaczylem „Boston Heralda”… odpuscilem sobie.

– Kupil pan „Heralda”?

– Tak.

– Przeczytal pan artykul?

– Z grubsza.

– I co pan o nim sadzil?

– Celem oficerow policji stanowej nie jest zabijanie cywilow, nawet jesli sa synami sedziow.

– Czyli to jedna wielka bzdura?

– Tak, na podstawie trzech akapitow, ktore przeczytalem, mozna tak powiedziec.

– Nie czytal pan dalej? Myslalam, ze bedzie pan bardziej zainteresowany.

– Tym, co sie stalo? Nie potrzebuje relacji dziennikarskiej, widzialem wszystko na wlasne oczy.

– Ofiara. Jimmym Gagnonem.

Zesztywnial. Musiala mu oddac sprawiedliwosc: choc zaskoczony, w skupieniu rozwazyl jej slowa.

– Informacje to luksus, na ktory jednostki antyterrorystyczne nie moga sobie pozwolic – powiedzial wreszcie. – Kiedy naciskalem spust, nie obchodzilo mnie nazwisko tego czlowieka, jego dzielnica, ojciec czy przeszlosc. Nie wiedzialem, czy bije psa, czy finansuje domy dziecka. Wiedzialem tylko, ze mierzyl z pistoletu w glowe kobiety i mial palec na cynglu. Musialem podejmowac decyzje na podstawie jego dzialania. Tak zrobilem. Reszta sie nie liczy, wiec po co mialbym sie tym zadreczac?

Elizabeth znow sie usmiechnela. Polubila Bobby’ego Dodge’a. Dawno juz nie slyszala tylu zaprzeczen i usprawiedliwien, ale jej sie spodobal.

– Cwiczyl pan dzis? - spytala.

– Nie. Myslalem, zeby pobiegac, ale skoro wszedzie sa moje zdjecia…

– Rozumiem. Dobrze, zadam wiec panu prace domowa na weekend. Musi pan zatroszczyc sie o swoje cialo, na ducha przyjdzie pora pozniej. Czy ma pan kogos – ojca, brata – do kogo moglby pan wyjechac i troche odpoczac?

– Dziewczyne.

– A jak ona sie na to wszystko zapatruje?

– Nie wiem. Nie mialem kiedy jej o to spytac.

– Coz, wsparcie bardzo sie panu przyda, wiec na pana miejscu porozmawialabym z nia. – Elizabeth nachylila sie do niego. – Zeszlego wieczoru zdarzylo sie cos bardzo waznego. Nie wystarcza dwadziescia cztery godziny, by sie z tym pogodzic, wiec zacznijmy od malych krokow. Niech pan je trzy pozywne posilki dziennie i sprobuje sie wyspac. Jesli jest pan spiety, niech pan troche pocwiczy, by sie rozluznic. Prosze jednak uwazac. Co innego przebiec dziesiec kilometrow, by sie zrelaksowac, a co innego siedemdziesiat, by o wszystkim zapomniec. Niech pan nie przekroczy tej granicy.

– Obiecuje, ze przebiegne nie wiecej niz szescdziesiat dziewiec kilometrow – powiedzial.

– Niech bedzie. Milego weekendu.

– To wszystko? Jesc, spac, cwiczyc i jestem wyleczony? Moge w przyszlym tygodniu wrocic do pracy?

– Jesc, spac, cwiczyc, a potem zobaczymy – poprawila go lagodnie. – Ale nie dzis; jest za pozno, a zarazem moze za wczesnie, by uporzadkowal pan swoje mysli. Dam panu moj domowy numer telefonu. Gdyby poczul pan potrzebe rozmowy, prosze dzwonic, jesli nie, do zobaczenia w poniedzialek. Moze byc o trzeciej?

Wzruszyl ramionami.

– Nie pozwalaja mi wrocic do pracy, wiec i tak jestem wolny.

– Doskonale. – Wstala. On tez. Nie ruszyl od razu do wyjscia, wbrew jej oczekiwaniom. Stal przed nia, jakby lekko zagubiony.

– Czasem – powiedzial nagle – kiedys mysle o tym, co sie stalo, wpadam w zlosc. Nie na siebie, tylko na podejrzanego, za to, ze rzucil sie na zone i dziecko. Za to, ze zmusil mnie, bym go zabil. Czy to dziwne? Zabic czlowieka i potem go za to nienawidzic?

– Powiedzialabym, ze to normalne.

Skinal glowa, ale wciaz byl niespokojny.

– Moge zadac pani jeszcze jedno pytanie? Luzno zwiazane z tym pani psychobelkotem?

– Alez prosze bardzo, lubie belkotac.

– Czesto jestesmy wzywani do awantur rodzinnych. Trzy, cztery razy w tygodniu stoje w czyims ogrodku i slucham, jak zona wrzeszczy na meza albo maz na zone. Jedno mnie zawsze intrygowalo – ze ciagle wracamy w te same miejsca. Ze chocby ci ludzie nie wiadomo jak sie tlukli, to i tak zostaja razem. A jesli pakujac faceta do radiowozu, troche przetrzepie mu sie skore, to w dziewieciu przypadkach na dziesiec kobieta, ta sama, ktora wezwala policje i ma na twarzy slad po jego piesci, staje w jego obronie.

– Przemoc w rodzinie to bardzo zlozona kwestia – przytaknela, ciekawa, do czego on zmierza.

– Czy to wiec normalne, ze kobieta dziekuje komus za to, ze zabil jej meza?

Elizabeth milczala przez chwile.

Вы читаете Samotna
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×