Zerknela na Chuckiego, ktoremu od ciaglego usmiechania sie musialy juz zdretwiec miesnie policzkowe.

– Do roboty, maly – mruknela pod nosem i zabebnila niecierpliwie palcami.

W przeciwienstwie do Charlesa Cunninghama, Rainie nigdy nie zamierzala zostac glina. Po skonczeniu liceum w Bakersville chciala tylko jak najszybciej uciec z tej krainy mleka. Od osiemnastu lat narastalo w niej uczucie klaustrofobii, a poza tym nie miala zadnej rodziny, nikogo ani niczego, co trzymaloby ja w miasteczku. Wolnosc – tego potrzebowala. Koniec z duchami przeszlosci, a przynajmniej tak jej sie wydawalo.

Rainie wsiadla do pierwszego autobusu do Portland, gdzie zapisala sie na uniwersytet stanowy i zaczela studiowac psychologie. Lubila swoje zajecia. Podobalo jej sie mlode miasto pelne szkol kucharskich, centrow sztuki i roznych zyciowych dziwolagow.

Wdala sie w ognisty romans z trzydziestoczteroletnim zastepca prokuratora okregowego, ktory jezdzil porsche. Cale noce spedzala za kolkiem nowoczesnego auta. Otwierala wszystkie okna, wciskala gaz do dechy i pokonywala ostre zakrety na Skyline Boulevard, a wiatr rozwiewal jej wlosy. Wspinala sie coraz wyzej i wyzej, napierala coraz mocniej i mocniej. Szukala… czegos.

Gdy w koncu zatrzymywali sie na szczycie, miasto scielilo sie w dole jak rozgwiezdzone niebo. Zrzucali ubrania i pieprzyli sie goraczkowo wsrod przekladni i foteli lotniczych.

Potem Howie odwozil ja do domu, gdzie samotnie otwierala zgrzewke szesciu piw, choc akurat ona powinna wiedziec, czym to grozi.

Rainie znowu zerknela na zegarek.

– Pospiesz sie, Chuckie. Cindy chyba nie ma na dzisiaj zadnych planow, zwiazanych z twoja osoba.

Krotkofalowka przy jej pasku, trzeszczac, przypomniala o swoim istnieniu. Nareszcie, pomyslala ze szczera ulga Rainie, cos sie dzieje.

– Jeden piec, jeden piec. Wzywam jeden piec. Siegnela po aparat, jednoczesnie wstajac od stolika.

– Tu jeden piec, slucham.

– Cos sie dzieje w szkole podstawowej K-8. Chwileczke… zaczekaj.

Rainie zmarszczyla brwi. Slyszala w tle jakies dziwne dzwieki, jakby dyspozytorka miala wlaczone radio albo trzymala blisko mikrofonu sluchawke telefoniczna. Rozlegly sie trzaski i krzyki. Potem cztery wyrazne pukniecia. Strzaly z broni palnej.

Co sie tam, u diabla, wyprawia?

Podeszla do Chucka i postukala go w ramie wlasnie w chwili, gdy dyspozytorka odezwala sie ponownie. Po raz pierwszy od osmiu lat Linda Ames sprawiala wrazenie przejetej.

– Do wszystkich jednostek, do wszystkich jednostek. W szkole K-8 w Bakersville ktos strzelal. Podobno… sa ranni… widziano krew. Wzywam szesc zero… szesc zero… Walt, sprowadz natychmiast te cholerna karetke! Zajmuje kanal trzeci. W szkole chyba doszlo do strzelaniny. O moj Boze, strzelanina w szkole!

Rainie wyciagnela Chucka z baru. Pobladl i wygladal na wstrzasnietego. Ona sama czula tylko pustke. Dzwonilo jej lekko w uszach, kiedy wskakiwala do starego policyjnego sedana. Zapiela pasy i automatycznie wlaczyla syrene.

– Nie rozumiem – mamrotal Chuckie. – Strzelanina w szkole? U nas nie zdarzaja sie takie rzeczy.

– Zostaw radio na kanale trzecim. Beda podawac wszystkie meldunki. – Wrzucila bieg i zjechala na jezdnie. Byli na Main Street, dobre pietnascie minut jazdy od K-8. A Rainie wiedziala, ze w ciagu kwadransa moze sie duzo wydarzyc.

– To niemozliwe – nie przestawal belkotac Chuckie. – Do diabla, nie mamy tu nawet gangow, narkotykow. A co dopiero mowic o morderstwach. Dyspozytorce musialo sie cos pomylic.

– Taaak – odparla cicho Rainie, choc dzwonienie w uszach nasilalo sie. Cale lata nie slyszala tego dzwieku. Cale lata, od czasu, gdy jako mala dziewczynka wracala ze szkoly, wiedzac od pierwszego kroku na schodach, ze matka juz pila i beda klopoty.

Jestes teraz glina, Rainie. Wszystko w twoich rekach. Nagle strasznie zatesknila za butelka piwa.

Radio znowu zatrzeszczalo. Gdy Rainie przejezdzala przez pierwsze swiatla na Main Street, odezwal sie glos szeryfa Shepa O’Grady.

– Jeden piec, jeden piec, gdzie jestes?

– Dwanascie minut od celu – odpowiedziala Rainie, wymijajac zle zaparkowany samochod i z trudem przeciskajac sie obok nastepnego.

– Jeden piec, przelacz sie na kanal czwarty.

Rainie zerknela na Chuckiego. Zoltodziob wykonal rozkaz. Znow uslyszeli Shepa, ale juz nie tak spokojnego.

– Rainie, musisz sie tu dostac blyskawicznie.

– Bylismy w barze u Marthy. Przyjade jak najszybciej. A ty?

– Szesc minut od celu. Cholera, za daleko. Linda zawiadomila pozostalych, ale wiekszosc musi pobiec do domu po bron i kamizelki. Posilki z okregu dotra najwczesniej za jakies dwadziescia minut, a ze stanu dopiero za trzydziesci czy czterdziesci. Jesli to naprawde cos powaznego… – Glos zalamal mu sie. Rainie, musisz objac dowodztwo.

Nie moge. Nie mam doswiadczenia. – Rainie zerknela na Chucka, ktory najwyrazniej byl tak samo zaskoczony jak i ona. To szeryf zawsze kierowal akcja. Taka byla procedura.

– Masz wiecej doswiadczenia niz inni – upieral sie Shep.

– Moja matka sie nie liczy…

Rainie, nie wiem, co sie dzieje w szkole, ale jesli doszlo do strzelaniny… Tam sa moje dzieci, Rainie. Nie mozesz ode mnie wymagac, zebym o nich nie myslal.

Rainie zamilkla. Po osmiu latach pracy z Shepem znala jego dzieci jakby nalezala do rodziny. Osmioletnia Becky miala bzika na punkcie koni. Trzynastoletni Danny uwielbial spedzac wolne popoludnia w komendzie. Kiedys Rainie podarowala mu plastikowa odznake szeryfa. Nosil ja przez szesc miesiecy. Kiedy Rainie przychodzila do nich na kolacje, zawsze chcial siedziec przy niej. Wspaniale dzieciaki. Dwoje wspanialych dzieci, a razem z nimi dwiescie piecdziesiecioro innych rownie wspanialych. I zadne nie ma wiecej niz czternascie lat…

Nie, nie w Bakersville. Chuckie mial racje: takie rzeczy nie zdarzaja sie w Bakersville.

– Obejme dowodztwo – zgodzila sie cicho.

– Dzieki, Rainie. Wiedzialem, ze moge na ciebie liczyc.

Wylaczyl sie. Rainie dotarla do kolejnych czerwonych swiatel i musiala przycisnac hamulec. Na szczescie samochody zauwazyly sygnal i w pore sie zatrzymaly. Niejasno zdawala sobie sprawe ze zdumionych min kierowcow. Syreny policyjne na Main Street? Na Main Street nigdy nie slyszy sie policyjnych syren. Jeszcze dobre dziesiec minut jazdy. Rainie naprawde zaczela sie bac, czy zdaza… czy nie bedzie za pozno.

Dwiescie piecdziesiecioro dzieci…

– Przelacz na kanal trzeci – rozkazala Chuckiemu. – Kaz sanitariuszom zaczekac.

– Ale przeciez sa ranni…

– Sluzby medyczne powinny czekac, az zabezpieczymy miejsce przestepstwa. Takie przepisy.

Chuck wykonal polecenie.

– Polacz sie z dyspozytorka. Niech sprowadzi tyle posilkow, ile sie da. Na pewno chlopcy z okregu i stanu juz wiedza. Musimy jakos opanowac ten balagan… bierzemy kazda mozliwa pomoc. - Umilkla, probujac przedrzec sie przez poklady pamieci do zajec sprzed osmiu lat w obskurnej klasie w Salem, gdzie byla jedyna kobieta wsrod trzydziestu uczestnikow szkolenia. Pelna mobilizacja. Procedura w przypadku duzej liczby poszkodowanych. Wtedy traktowala to jak zupelna abstrakcje.

– Postaw szpitale w stan pogotowia – wymamrotala. – Niech skontaktuja sie z miejscowym bankiem krwi. Moze trzeba bedzie zwiekszyc zapasy. Linda musi sciagnac jednostke antyterrorystyczna. Aha, i niech stanowi technicy policyjni czekaja gotowi do wyjazdu. Na wszelki wypadek.

Dyspozytorka odezwala sie, zanim Chuckie zdazyl podniesc mikrofon do ust. Mowila podniesionym glosem.

– Dostajemy telefony o kolejnych strzalach. Brak informacji o sprawcy. Brak informacji o ofiarach. Podobno na miejscu zdarzenia widziano mezczyzne w czerni. Sprawca moze wciaz przebywac w okolicy. Uwazajcie na siebie. Blagam was, uwazajcie na siebie.

– Mezczyzna? – powtorzyl chrapliwie Chuck. – Myslalem, ze to uczen. Sprawca zawsze jest uczen.

Rainie wydostala sie wreszcie na podmiejska szose i przyspieszyla do stu trzydziestu kilometrow na godzine. Byli juz blisko. Najwyzej siedem minut jazdy. Chuck wykrzykiwal w mikrofon polecenia dla dyspozytorki.

Вы читаете Trzecia Ofiara
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×