– Jak pan sobie zyczy. – Wyprostowala sie i poslugujac sie latarka, objasnila to, co wydedukowala. – Slad po obraczce na lewej dloni. Pozostalosci lakieru na paznokciach. Scisniete palce stop i zaczerwienienia z tylu piet. To nie jest ani wiejska dziewczyna, ani feministka, drogi Watsonie. Gdzie oni sa? Do tej pory powinni juz tu byc.

Sedgemoor z wyrazna ulga spostrzegl w oddali blyskajace swiatlo samochodu policyjnego. Zatoczyl latarka szeroki luk nad glowa.

W kilka minut cichy zakatek wypelnila krzatanina na skale, ktora mlody posterunkowy widywal tylko na filmach instruktazowych. Samochod panda, dwie wielkie furgonetki i minibus przejechaly po trawie i zatrzymaly sie. Wysiadlo z nich co najmniej dwunastu mezczyzn. Teren zostal ogrodzony bialymi tasmami i oswietlony lampami lukowymi. Dwoch starszych detektywow podeszlo do ciala i zatrzymalo sie przy nim na chwile. Potem wkroczyli do akcji funkcjonariusze zabezpieczajacy miejsce zdarzenia. Nadjechal zespol kryminalistyczny. Fotograf zrobil zdjecia, ustawiono ekran. Pania Trenchard-Smith zaprowadzono do minibusa, gdzie wypytano ja o okolicznosci znalezienia ciala. Detektywi bardziej interesowali sie jej zielonymi gumowcami niz spostrzezeniami, jakie poczynila na temat ofiary. Poproszono ja o gumowce, sfotografowano je, zrobiono odlewy. Potem odwieziono ja do domu posterunkowego Sedgemoora.

Nie zatrzymywano go dluzej. Zlozyl zeznanie, przekazal zablocone tenisowki funkcjonariuszom kryminalistyki, zaczekal, az mu je zwroca, odszedl z miejsca zdarzenia i pojechal do domu. Choc bylo po polnocy, pani Trenchard-Smith nadal tam rezydowala ze swoimi kotami. Byla tam zreszta jeszcze o wpol do drugiej nad ranem, popijala kakao i wspominala czasy, kiedy podczas wojny sluzyla w karetce pogotowia. Jak to obrazowo okreslila, nagla smierc to dla niej bulka z maslem. Z Harrym Sedgemoorem bylo inaczej. Zrezygnowal z kakao i poszedl na gore, zeby poszukac tabletek na niestrawnosc. O osmej musial stawic sie na sluzbie.

Rozdzial 3

W kostnicy miasta Bristol na stalowym wozku lezalo cialo. Wystajacy brzuch z profilu przypominal gorski krajobraz. Komus obdarzonemu wyobraznia mogl nasunac tez mysl o dinozaurze czajacym sie w pierwotnym bagnie, gdyby nie brazowy, filcowy kapelusz, z gatunku, jaki widuje sie w filmach z lat czterdziestych, spoczywajacy na wybrzuszeniu. Cialo odziane bylo w dwurzedowy, szary, kraciasty garnitur, mocno pomiety w miejscach naprezen. Garnitur ten dobrze znano na posterunkach w Avon i Somerset jako ubior roboczy nadkomisarza Petera Diamonda. Okolona wianuszkiem srebrnych wlosow lysa glowa spoczywala na zlozonym, gumowym przescieradle, ktore znalazl na polce. Rowno oddychal.

Peter Diamond mial prawo tu nocowac. Odkad telefon przy lozku w jego domu w Bear Fiat niedaleko Bath zadzwonil wkrotce po pierwszej w nocy, bez przerwy byl na sluzbie. Zanim dotarl na miejsce zdarzenia w Chew Valley Lake i obejrzal cialo, chlopcy z wydzialu kryminalnego uruchomili dochodzenie, ale byly jeszcze decyzje, ktore podjac mogl tylko kierujacy akcja, sznurki, za ktore pociagnac mogl wylacznie Diamond. Pociagnal za wiecej sznurkow niz lalkarz w teatrze marionetek.

Nagie zwloki w jeziorze byly, rzecz jasna, sprawa podejrzana, wymagajaca opinii anatomopatologa z ministerstwa spraw wewnetrznych. Diamond postanowil zatrudnic najlepszego, nie zadnego z miejscowych lekarzy policyjnych, ktory mial prawo po prostu stwierdzic, ze nastapil zgon. Sam zadzwonil do doktora Jacka Merlina, do jego domu w Reading, polozonego sto pietnascie kilometrow stad, i przedstawil mu fakty. Na liscie ministerstwa spraw wewnetrznych dla Anglii i Walii znajdowalo sie niespelna trzydziestu anatomopatologow, a kilku z nich mieszkalo blizej Chew Valley Lake niz Merlin. Diamond upatrzyl sobie jednak Merlina. Doswiadczenie nauczylo go, jak wyluskiwac najlepszych. W praktyce dwoch czy trzech anatomopatologow bralo na siebie ciezar pracy w calej poludniowej Anglii, czasem przebywajac duze odleglosci, zeby znalezc sie na miejscu przestepstwa. Doktor Merlin byl potwornie przepracowany nawet bez wezwan do naglych wypadkow, gdyz system zobowiazywal go do wykonywania wielu rutynowych sekcji w ciagu roku, zeby zapewnic fundusze dla wydzialu nauk kryminalistycznych. Slusznie zatem zazadal, by kierujacy dochodzeniem detektyw, ktory wezwal go do zwlok, uzasadnil, iz wlasnie jego obecnosc jest tam niezbedna.

Nie poddal sie porannemu urokowi Diamonda, mimo to zareagowal bezzwlocznie. Na miejscu zjawil sie o wpol do czwartej nad ranem. Teraz, po dziesieciu godzinach, dokonywal sekcji w pomieszczeniu obok.

Widok wolnych noszy okazal sie zbyt kuszacy dla Petera Diamonda. Teoretycznie byl tutaj jako swiadek sekcji. Nacisk na naukowe i techniczne umiejetnosci we wspolczesnej policji sprawial, ze starsi ranga detektywi prowadzacy sledztwa w sprawach podejrzanych smierci musieli obserwowac patologa przy pracy. Diamond nie korzystal z tego rownie chetnie jak niektorzy jego koledzy; zadowalal sie raportem. Nie po raz pierwszy, jadac na autopsje, wybieral pas wolnego ruchu i skrupulatnie przestrzegal ograniczenia szybkosci. Po przyjezdzie spedzil jakis czas, jezdzac po Backfields w poszukiwaniu miejsca parkingowego. Kiedy wreszcie zameldowal sie w kostnicy i dowiedzial, ze patolog zaczal bez niego, a inspektor Wigfull, jego zaufany asystent, juz jest na miejscu, usmiechnal sie.

– No coz, dla Johna Wigfulla to glupstwo. A dla mnie czas wolny. Dla spiacego teraz nadkomisarza pierwsze godziny byly jak zawsze stresujace. Trzeba przeciez uladzic sytuacje tak chaotyczna jak nagla smierc. Ale maszyneria wydzialu zabojstw juz dzialala, w ruch poszly procedury z koronerem, policyjnymi specami od kryminalistyki, rejestrem osob zaginionych, laboratorium kryminalistycznym i biurem prasowym. Mogl sobie pozwolic na drzemke, czekajac na wiadomosci od Jacka Merlina.

Drzwi od sali sekcyjnej otworzyly sie nagle; to go obudzilo. W powietrzu czuc bylo jakis nieprzyjemny zapaszek: tania woda kwiatowa, rozpylona z flakonu przez gorliwego technika. Diamond zamrugal, przeciagnal sie, siegnal po filcowy kapelusz i uniosl go w symbolicznym powitaniu.

– Powinienes wejsc – powiedzial doktor Merlin.

– Zaraz bedzie lunch. – Diamond oparl sie na lokciu. To prawda, nie lubil opuszczac posilkow. Przestal kupowac gotowe garnitury, kiedy zaczal grac w rugby i przytyl. Rugby skonczylo sie osiem lat temu, gdy mial trzydziesci trzy lata. Tycie nie. Nie przejmowal sie tym. – Jakie sa twoje pierwsze uwagi, ze wszystkimi zwyczajowymi zastrzezeniami?

Merlin usmiechnal sie z poblazaniem. Ten siwowlosy mezczyzna, mowiacy cicho, z akcentem z poludniowo- zachodniej Anglii, przywolujacym na mysl blekitne niebo i gesta smietane, promieniowal takim optymizmem, ze az szkoda, iz ludzie, ktorymi sie zajmowal, nie byli w stanie tego docenic.

– Na twoim miejscu, nadkomisarzu, bylbym podekscytowany. Diamond wykonal kilka gestow wskazujacych na ekscytacje. Podniosl sie do pozycji siedzacej, przekrecil i usiadl, zwieszajac nogi ze stolu na kolkach.

– To okazja, o jakiej marza tacy, jak wy. Prawdziwy sprawdzian umiejetnosci detektywistycznych. Niezidentyfikowane zwloki. Zadnego ubrania, zeby odroznic denatke od miliona innych kobiet. Zadnych sladow. Zadnego narzedzia zbrodni.

– Co chciales powiedziec przez „tacy jak wy”?

– Doskonale wiesz, o co mi chodzi, Peter. Jestes ostatnim okazem tego gatunku. Ostatni detektyw. Prawdziwy glina, a nie jakims dupek po szkole policyjnej z dyplomem z informatyki.

Diamonda to nie rozbawilo.

– Zadnego narzedzia zbrodni, powiadasz. Uwazasz, ze to zabojstwo?

– Tego nie powiedzialem. I nie powiedzialbym, prawda? Jestem od ciecia, nie od myslenia.

– Potrzebna mi kazda pomoc, jakiej moglbys mi udzielic – odparl Diamond, zbyt zmeczony, zeby sprzeczac sie o zawodowe rozgraniczenia. – Utonela?

Merlin zagral palcami na wargach, jakby chcial zyskac na czasie.

– Dobre pytanie.

– No?

– Powiem tak: zwloki wygladaja tak, jak powinny wygladac zwloki po dlugim przebywaniu w wodzie.

– Daj spokoj, Jack – popedzil go Diamond. – Musisz wiedziec, czy utonela. Nawet ja znam objawy. Piana w ustach i nozdrzach. Rozdete pluca. Bloto i mul w organach wewnetrznych.

– Dziekuje – odparl ironicznie Merlin.

– No, mow.

– Zadnej piany. Zadnego rozdecia. Zadnego mulu. Czy to chciales wiedziec, nadkomisarzu?

Diamond, przyzwyczajony do zadawania pytan, mial sklonnosc do ignorowania tych, ktore byly skierowane pod jego adresem. Patrzyl i nic nie mowil.

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×