Kiedy policjanci przenosili zwloki, komisarz znow spogladal na fasade bazyliki i jej strzeliste wieze. Pozniej przeniosl wzrok na posag Colleoniego, przypuszczalnie swiadka zbrodni.

Po chwili wrocil Vianello.

– Juz wyslalem go do kostnicy, panie komisarzu. Zyczy pan sobie cos jeszcze?

– Tak. Czy gdzies tu blisko jest jakis bar?

– Tam, panie komisarzu, za posagiem. Otwieraja o szostej.

– To dobrze. Musze sie napic kawy. – W drodze do baru zaczal wydawac rozkazy: – Sprowadz dwoch nurkow. Niech spenetruja dno wokol miejsca, gdzie znaleziono cialo. Maja szukac noza, z ostrzem szerokosci okolo dwoch centymetrow, albo czegos w tym rodzaju, nawet kawalka metalu, wiec kaz im zbierac wszystko, czym mozna by zadac taka rane. Narzedzia, cokolwiek.

– Tak jest – odparl Vianello, probujac zapisac wszystko w notesie.

– Po poludniu doktor Rizzardi poda nam, kiedy nastapila smierc. Jak otrzymamy te wiadomosc, chcialbym zobaczyc sie z Bonsuanem.

– W sprawie plywow? – zapytal Vianello, ktory w lot zrozumial, o co chodzi.

– Tak. I zacznij dzwonic po hotelach. Dowiedz sie, czy im nie brakuje jakiegos goscia, zwlaszcza Amerykanina.

Wiedzial, ze zaden funkcjonariusz nie lubi tego nie konczacego sie wydzwaniania do hoteli, zajmujacych cale strony w policyjnym wykazie. Procz hoteli nalezalo jeszcze telefonowac do pensjonatow i schronisk, ktorych nazwy i numery wypelnialy kolejne liczne strony.

W cieplej kafejce, pachnacej kawa i ciastkami, panowala mila domowa atmosfera. Jakas para, stojaca przy barze, zerknela na policjanta w mundurze, a potem wrocila do przerwanej rozmowy. Brunetti poprosil o kawe z ekspresu, Vianello zas o caffe corretto, czyli czarna kawe zakrapiana grappa. Kiedy barman postawil przed nimi filizanki, obaj przez chwile trzymali je w dloniach.

Vianello wypil kawe jednym haustem i spytal:

– Co jeszcze, panie komisarzu?

– Rozejrzyjcie sie po okolicy i ustalcie, kto i gdzie handluje narkotykami. Aresztujcie kazda osobe notowana za ich sprzedaz, uzywanie czy kradziez, cokolwiek. Zorientujcie sie, gdzie narkomani sie szprycuja, sprawdzcie wszystkie zaulki nad kanalem, czy nie ma tam miejsc, w ktorych rano poniewieraja sie strzykawki.

– Mysli pan, ze ta sprawa ma cos wspolnego z narkotykami?

Brunetti skonczyl swoja kawe i skinal na barmana, by podal mu jeszcze jedna. Vianello, choc nie pytany, przeczacym gestem dal znak, ze dziekuje za nastepna.

– Nie wiem. Moze – odparl komisarz. – Lepiej wiec najpierw sprawdzic.

Sierzant pokiwal glowa, zapisal cos w notesie, wsunal go do kieszeni i zaczal szukac portfela.

– Nie, nie! Ja stawiam – odezwal sie Brunetti. – Wroc do lodzi i wezwij nurkow. Kiedy oni beda pracowali, niech nasi ludzie blokuja wejscia do kanalu.

Vianello podziekowal za kawe i wyszedl. Przez zamglona szybe Brunetti obserwowal ludzi idacych przez plac. Schodzili z glownego mostu, prowadzacego do szpitala, a potem, zauwazywszy mundury, pytali gapiow, co sie stalo, i spogladali na policyjna motorowke kolyszaca sie przy brzegu kanalu. Pozniej, nie widzac poza tym nic niezwyklego, szli dalej, zajeci swoimi sprawami. Staruszek z broda wciaz stal oparty o zelazna balustrade. Mimo dlugich lat pracy w policji komisarz nie mogl zrozumiec, dlaczego ludzie tak chetnie gromadza sie tam, gdzie ktos zginal. Owa fascynacja smiercia, zwlaszcza gwaltowna, jak w tym wypadku, byla dlan tajemnica, ktorej nigdy nie potrafil zglebic. Pospiesznie dopil druga kawe.

– Ile place?

– Piec tysiecy lirow.

Zaplacil banknotem dziesieciotysiecznym i czekal na reszte. Wreczajac mu ja, barman spytal:

– Cos sie stalo, prosze pana?

– Owszem, stalo sie – odparl komisarz. – Cos bardzo niedobrego.

Rozdzial 2

Poniewaz komenda znajdowala sie niedaleko. Brunettiemu latwiej bylo udac sie tam pieszo niz motorowka. Minawszy kosciol ewangelicki, zblizyl sie do budynku. Umundurowany policjant, stojacy przy wejsciu, otworzyl ciezkie drzwi, gdy tylko zobaczyl komisarza. W drodze do klatki schodowej Brunetti minal kolejke cudzoziemcow, ktorzy starali sie o wizy pobytowe albo zezwolenia na prace. Kolejka siegala do polowy hallu.

Kiedy dotarl do swojego pokoju na czwartym pietrze, zastal biurko w takim stanie, w jakim je zestawil poprzedniego dnia: bezladnie zawalone stertami papierow i segregatorami. Najblizej, pod reka, lezaly dokumenty personalne, ktore musial przeczytac i zaopiniowac w zwiazku ze skomplikowanym procesem awansowania, obejmujacym wszystkich pracownikow panstwowych. Nastepny plik dotyczyl ostatniego morderstwa w miescie; przed miesiacem jakis mlody czlowiek zostal brutalnie pobity na smierc na nabrzezu Zanere. Tak go zmasakrowano, ze w pierwszej chwili policja uznala to za robote gangsterow, lecz nastepnego dnia sprawca okazal sie niepozorny szesnastolatek. Ofiara byl homoseksualista, a ojcem zabojcy czlowiek znany z faszystowskich pogladow, ktory wpoil synowi przekonanie, ze komunisci i pedaly to pasozyty. Do fatalnego spotkania owych dwoch mlodziencow doszlo o piatej rano nad kanalem Giudecca. Nie wiadomo, co miedzy nimi wyniklo, ale ofiara doznala takich obrazen, ze rodzinie odeslano zwloki w zapieczetowanej trumnie i nikomu nie pozwolono obejrzec ciala. Kawal drewna, ktory sluzyl za narzedzie zbrodni, lezal w plastikowym pudelku, w szafce na drugim pietrze komendy. Teraz w tej sprawie niewiele pozostalo do roboty – wystarczylo przypilnowac, by zabojca poddal sie kuracji psychiatrycznej i do procesu przebywal w areszcie domowym. Panstwo nie zapewnialo pomocy psychiatrycznej rodzinie ofiary.

Brunetti nie usiadl za biurkiem, lecz tylko otworzyl boczna szuflade i wyjal elektryczna golarke. Stanawszy przy oknie, zaczal sie golic, spogladajac na fasade kosciola San Lorenzo, od pieciu lat pokryta rusztowaniem, jakoby z powodu prac renowacyjnych. Przez te wszystkie lata nic sie tam jednak nie dzialo i nic nie zmienilo, procz tego, ze zamknieto glowne wejscie.

Zadzwonil telefon na bezposredniej linii, laczacej z miastem. Komisarz spojrzal na zegarek; bylo wpol do dziesiatej. Z pewnoscia te sepy, pomyslal. Wylaczyl golarke, podszedl do biurka i siegnal po sluchawke.

– Brunetti.

– Bon giorno, commissario. Tu Carlon – odezwal sie jakis mezczyzna niskim glosem, calkiem niepotrzebnie podajac, ze jest reporterem kryminalnym dziennika „Gazzettino”.

– Bon giorno, signor Carlon.

Brunetti wiedzial, czego tamten od niego chce, ale wolal, by sam o to poprosil. W wypadku ostatniego morderstwa Carlon ujawnil kompromitujace szczegoly prywatnego zycia ofiary, czym ogromnie zrazil sobie komisarza.

– Moglbym otrzymac jakies informacje o tym Amerykaninie, ktorego dzis rano wyciagnal pan z Rio dei Mendicanti?

– Wyciagnal go posterunkowy Luciani, a poza tym nie mamy dowodu, ze to Amerykanin.

– Chyba wybaczy mi pan te pomylke, commissario – rzekl Carlon sarkastycznym tonem, ktory zmienil przeprosiny w obelge.

Brunetti milczal.

– Zamordowano go, prawda? – dopytywal sie dziennikarz, nawet nie probujac ukrywac, ze twierdzaca odpowiedz sprawilaby mu przyjemnosc.

– Na to wyglada.

– Nozem?

Skad oni sie tak szybko az tyle dowiaduja1? – pomyslal komisarz i odparl:

– Owszem.

– A wiec go zamordowano? – powtorzyl Carlon, udajac obojetnosc.

– Trudno powiedziec przed otrzymaniem wynikow sekcji zwlok, ktorej po poludniu dokona doktor Rizzardi.

– Byla rana od noza?

Вы читаете Smierc Na Obczyznie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×