znakomitym, rozpoczynajacym blyskotliwa kariere uczonym, specjalista od Dalekiego Wschodu wladajacym biegle kilkoma azjatyckimi jezykami. Mieszkal w Phnom-Penh w duzym domu nad brzegiem rzeki razem z pochodzaca z Tajlandii zona i dwojgiem dzieci. Byl to dla niego znakomity uklad, dzieki ktoremu mogl sluzyc Waszyngtonowi swoja wiedza i doswiadczeniem, prowadzac jednoczesnie taki tryb zycia, jaki mu najbardziej odpowiada. Pewnego dnia nad brzegiem rzeki pojawil sie lecacy na niskim pulapie samolot – nikt nie jest do konca pewny, jakie mial znaki rozpoznawcze, ale i nikt nie uznal za stosowne powiedziec o tym Bourne'owi – i zbombardowal stojaca nad woda rodzine Webba. Webb probowal ich ratowac, lecz na prozno. Trzymajac w objeciach poszarpane ciala krzyczal bezsilnie w slad za odlatujacym samolotem.

– Okropne… – szepnal McAllister.

– W tym momencie cos w nim przeskoczylo i stal sie kims, kim nigdy nie byl ani nawet nie podejrzewal, ze moze sie nim stac:

partyzantem o pseudonimie Delta.

– Delta? – powtorzyl McAllister. – Partyzantem? Obawiam sie, ze nic z tego nie rozumiem.

– Bo na razie nie moze pan nic rozumiec. – Havilland spojrzal na Reilly'ego, a nastepnie ponownie na funkcjonariusza Departamentu Stanu. – Jak juz Jack powiedzial kilka chwil temu, dotarlismy do sedna sprawy. Ogarniety furia Webb przedostal sie do Sajgonu, gdzie za namowa oficera CIA nazwiskiem Conklin, ktory kilka lat pozniej probowal go zabic, wstapil do tajnego oddzialu oznaczonego kryptonimem „Meduza”. Czlonkowie „Meduzy” nie uzywali nazwisk, lecz greckich liter alfabetu. Webb byl od tej pory Delta Jeden.

– „Meduza”? Nigdy o czyms takim nie slyszalem.

– Akta „Meduzy” sa w dalszym ciagu scisle tajne – powiedzial Reilly – ale nam udalo sie uzyskac zezwolenie i poznalismy czesc tajemnicy. Oddzial skladal sie z ludzi roznych narodowosci, dysponujacych doskonala znajomoscia zarowno polnocnego, jak i poludniowego Wietnamu. Wszyscy byli przestepcami – przemytnikami narkotykow, zlota i broni, a nie brakowalo wsrod nich takze mordercow, uciekinierow skazanych na smierc in absentia i bylych przedstawicieli wladz kolonialnych, ktorych ogromne, zdobyte nieuczciwa droga majatki zostaly skonfiskowane przez jedna albo druga strone. Oddali sie pod opieke Wuja Sama, w zamian za co przedzierali sie za linie nieprzyjaciela, zabijali tubylcow podejrzanych o wspolprace z komunistami, a takze organizowali ucieczki naszych zolnierzy, ktorych wzieto do niewoli. Najlepszym okresleniem dla nich bylby,,szwadron smierci”, ale nikt tego nigdy glosno nie powiedzial i nie powie. W wyniku bledow i defraudacji ginely bez sladu miliony dolarow, a wiekszosc tych ludzi, lacznie z Webbem, nie zostalaby przyjeta do zadnej cywilizowanej armii.

– Przylaczyl sie do nich mimo swojej wiedzy i wyksztalcenia?

– Mial potezna motywacje – odparl Havilland. – Uwierzyl bez zastrzezen, ze ten samolot nad Phnom-Penh byl z Polnocy.

– Niektorzy twierdzili, ze byl szalencem – kontynuowal Reilly – inni zas, ze wysmienitym taktykiem, znakomitym dowodca partyzanckiego oddzialu, znajacym tajniki orientalnego umyslu i dowodzacym najsmielszymi operacjami. W jednakowym stopniu bal sie go nieprzyjaciel co dowodztwo w Sajgonie. Nie mozna bylo go kontrolowac, poniewaz trzymal sie wylacznie ustalonych przez siebie regul. Wygladalo to tak, jakby prowadzil swoje wlasne polowanie, tropiac czlowieka, ktory siedzial wowczas za sterami samolotu i zniszczyl jego zycie. Wojna stala sie j e g o wojna i j e g o zemsta. Im bardziej byla brutalna, tym wiecej przynosila mu satysfakcji. Byc moze dlatego, ze przez caly czas mial w sobie glebokie pragnienie smierci.

– Smierci…? – powtorzyl podsekretarz stanu, pozwalajac, by slowo to zawislo na chwile w powietrzu.

– W kazdym razie taka wysnuto wowczas teorie – wyjasnil ambasador.

– Wojna zakonczyla sie dla Webba rownie tragicznie, jak dla nas wszystkich, a moze nawet jeszcze gorzej – ciagnal Reilly. – Nie mial juz nic, zadnego celu, do ktorego moglby dazyc i w imie ktorego zabijac. Wtedy pojawilismy sie m y, dajac mu ten cel.

– Mial wcielic sie w postac Jasona Bourne'a i zapolowac na Carlosa – uzupelnil McAllister.

– Tak – skinal glowa Reilly. W pokoju zapadla cisza.

– Teraz potrzebujemy go znowu – odezwal sie po chwili Havilland. Wypowiedziane cichym glosem slowa zabrzmialy jak trzask spadajacej na twarde drewno siekiery.

– Znowu Carlos?

Dyplomata potrzasnal przeczaco glowa.

– Nie, tym razem to nie Europa. Potrzebujemy go z powrotem w Azji. Liczy sie kazda minuta.

– Chodzi o kogos innego? O inny… cel? – McAllister przelknal z trudem sline. – Rozmawialiscie z nim?

– Nie mozemy sie do niego z tym zwrocic. W kazdym razie nie bezposrednio.

– Dlaczego?

– Nie wpuscilby nas nawet do domu. Nie ufa nikomu ani niczemu, co ma jakikolwiek zwiazek z Waszyngtonem. Szczerze mowiac, trudno miec o to do niego pretensje. Kiedys blagal nas o pomoc, a my nie chcielismy go sluchac. Zamiast tego probowalismy go zabic.

– Ponownie musze sie z panem nie zgodzic – przerwal ambasadorowi Reilly. – Nie my, tylko pojedyncza osoba, opierajaca sie na falszywych przeslankach. Obecnie rzad USA wydaje rocznie ponad czterysta tysiecy dolarow, by zapewnic Webbowi calkowite bezpieczenstwo.

– A on ma to gdzies, uwazajac te zabezpieczenia za pulapke na Carlosa, zastawiona na wypadek, gdyby Szakalowi udalo sie go odszukac. Jest przekonany, ze on sam nic was nie obchodzi, i pode-' jrzewam, ze chyba zbytnio sie nie myli. Widzial Carlosa. Tamten nie wie, ze Webb nie moze sobie przypomniec jego twarzy, wiec ma wszelkie powody, by starac sie go odnalezc. Kiedy mu sie uda, bedziecie mieli jeszcze jedna szanse.

– Prawdopodobienstwo, ze Szakal moze go odszukac, rowna sie praktycznie zeru – odparl Reilly. – Wszystkie dokumenty dotyczace Treadstone-71 sa pilnie strzezone, a poza tym i tak nie zawieraja informacji na temat obecnego miejsca pobytu Webba ani tego, czym sie teraz zajmuje.

– Niechze pan nie zartuje, panie Reilly! – parsknal gniewnie ambasador. – A czym moze sie zajmowac z takim wyksztalceniem i doswiadczeniem? Ma na czole napisane odblaskowymi literami NAUKOWIEC i widac to z odleglosci mili!

– Nie chce sie panu sprzeciwiac, panie ambasadorze, a jedynie wszystko wyjasnic – powiedzial spokojnie Reilly. – Badzmy szczerzy:

z Webbem nalezy postepowac nadzwyczaj ostroznie. Odzyskal juz w znacznej czesci pamiec, choc z pewnoscia nie cala. W kazdym razie to, co juz teraz wie o,,Meduzie”, sprawia, ze stanowi on powazne zagrozenie dla interesow panstwa.

– W jaki sposob? – zapytal McAllister. – Przeciez to byla po prostu moze nie najlepsza, ale i nie najgorsza strategia prowadzenia dzialan w czasie wojny.

– Strategia nigdzie nie zatwierdzona i nie zaplanowana. Nie istnieje zaden oficjalny dokument na ten temat.

– Jak to mozliwe? Przeciez szly na to ogromne pieniadze, ktore powinny…

– Prosze mi nie robic wykladu – przerwal mu rudowlosy mezczyzna. – Teraz nie jestesmy nagrywani, ale bylismy wczesniej i ja mam tasme.

– Czy to panska odpowiedz?

– Nie. Ale oto ona, panie podsekretarzu: Zbrodnie wojenne i morderstwa nie podlegaja przedawnieniu, a byly one popelniane wowczas zarowno na sojusznikach, jak i na naszych wlasnych zolnierzach. Sprawcami byli patologiczni zabojcy, pragnacy wzbogacic sie mozliwie szybko i mozliwie tanim kosztem. Choc pod wieloma wzgledami „Meduza” okazala sie bardzo skuteczna, to w gruncie rzeczy byla jednak tragiczna pomylka, zrodzona z gniewu i zawiedzionych nadziei w sytuacji, z ktorej wlasciwie nie bylo wyjscia. Co by nam dalo, gdybysmy teraz zaczeli rozdrapywac stare rany? Niezaleznie od roszczen, jakie by zaczeto wysuwac pod naszym adresem, w oczach calego cywilizowanego swiata stalibysmy sie potwornymi barbarzyncami.

– Jak juz wspomnialem, my w Departamencie Stanu nie wierzymy w cos takiego, jak rozdrapywanie starych ran – powiedzial spokojnie McAllister i zwrocil sie do ambasadora. – Zaczynam wszystko rozumiec. Chcecie, zebym porozmawial z tym Webbem i namowil go do powrotu do Azji. Czeka na niego nowa operacja i nowy… cel, choc Bog mi swiadkiem, ze nigdy do tej pory nie uzylem tego slowa w takim znaczeniu. Zwrociliscie sie do mnie dlatego, ze ja takze spedzilem wiele lat na Dalekim Wschodzie. Obu nas lacza z Azja silne wiezy i dlatego przypuszczacie, ze zechce mnie wysluchac.

– Ogolnie rzecz biorac, tak wlasnie przedstawia sie sprawa.

– A jednoczesnie mowicie, ze on nie chce miec z nami nic wspolnego. W tym momencie moje zdolnosci umyslowe okazuja sie niewystarczajace. Jak wiec mialbym to zrobic?

Вы читаете Krucjata Bourne’a
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×