sie z Toba klocil.

Dalej, twoj artykul o encyklopediach, ten w „Ksiegarzu” – tez czytalem. Bez zarzutu. Czekam na dalszy ciag.

W kieszonkowym wydaniu Gran-Grema wydawca zamierza zamiescic moje zdjecie. Nie, to niemozliwe. Patrzenie na moj wizerunek na papierze moze okazac sie niebezpieczne. Mysle, ze mi wierzysz. Swojego czasu specjalnie to sprawdzilem. Poza tym mam jakies przeczucie, ze niedlugo sie zobaczymy...

Nie, nie musisz kupowac ksiazki. Wiem, ze chlopcy maja wczesniejsze wydania. Po prostu przyjrzyj sie, jak zobaczysz na okladce.

Przyjacielu, nawet nie wiesz, jak bardzo chcialbym przyjechac do Was, chociaz na jeden dzien. Byc moze wpadne znienacka, nie uprzedze Cie... i poprzygladam sie z daleka. Tak zwyczajnie. Po prostu.

Teraz siedze sobie w pokoju hotelowym i patrze w okno. Snieg nie przestaje padac. Pietnascie lat temu opady sniegu nie pozwolily mi wrzucic nastepnego listu do skrzynki. Balem sie, ze zobaczysz slady na sniegu... a bardzo chcialem, zeby nie bylo widac nie tylko odciskow butow na bieli, ale w ogole zadnych sladow. Balem sie, ze szybko domyslisz sie, kto kryje sie za podpisem „Kwiecien”...

Dziekuje Ci za to, ze pozwoliles mi wierzyc w ciebie. Siedze w pokoju hotelowym... niedlugo bedzie bankiet, tlumy ludzi... jak zwykle... ale nie bede czul sie samotny, mam przeciez Ciebie i Grema, chociaz jego chyba nie powinienem brac pod uwage, jest przeciez tylko trollem.

Ucaluj chlopcow.

Kwiecien

* * *

W sali, w ktorej odbywalo sie przyjecie, wytworzyl sie juz samoistnie ten szum, ktory pojawia sie, jezeli w duzym, jasno oswietlonym pomieszczeniu zbierze sie okolo stu pewnych siebie gosci, postawi sie pomiedzy nimi stol, przyniesie alkohole i znajdzie ciekawy temat do rozmowy, a potem jeszcze posiedzi z poltorej godziny w tym kotle. Rozmowy i smiechy, kieliszki i pokazywanie zebow, ostatnia oliwka na talerzu, toasty i zyczenia, nowe znajomosci – Wladowi wydawalo sie, ze kreci sie na zlotej karuzeli, tylko zamiast konikow widzi zmieniajace sie jedna za druga, bardzo wazne, znane w swiecie ksiazki twarze i za kazdym razem musi wymieniac sie z nimi uprzejmosciami, nieraz dwukrotnie, a nawet, niejednokrotnie – napic sie z nimi...

Na jutro umowil sie na podpisanie umowy – ale nie z „Dzwonkiem”, nie. Z wieksza agencja literacka, ktora z kolei, rzeczywiscie sprzedala „Grema” wydawniczej potedze o nazwie „Swiat Dziecka”. Na ukonczeniu sa juz rozmowy w sprawie ekranizacji dwoch pierwszych ksiazek. Pozostalo jeszcze tylko wypuszczenie wydania w formie prezentu, wydania kieszonkowego, komiksu, zabawki – pamiatki „Gran-Grem” i serii kolorowanek dla najmlodszych.

„Dojde do pokoju? – zupelnie trzezwo pomyslal Wlad. – Najwyzszy czas, glowy nie mam jeszcze ciezkiej, ale z poruszaniem sie juz nie najlepiej. Pierwszy raz w zyciu...”

Lgneli do niego ze wszystkich stron. Bez przerwy go dotykali. Z niespotykana sila przyciagal wszystkich do siebie – byl zywym uosobieniem sukcesu. Bez watpienia, nieswiadomie chcieli przywlaszczyc sobie chociaz czesc tego, co osiagnal. Tak jak probuje sie zatrzymac dla siebie troche czyjegos zapachu.

Wewnetrzna kontrolka nie wytrzymala, pekla i ucichla, sparalizowana strachem i alkoholem. Cale to zawieranie nowych znajomosci nie mialo zadnego sensu dlatego, ze jutro... jezeli, oczywiscie, bedzie w stanie usiasc za kierownica... w najgorszym wypadku pojutrze... A oprocz tego, poznal ich juz zdecydowanie za wielu. Niech sami sie klepia po plecach, sciskaja sobie rece, nawet pijane calusy musial wytrzymac (oczywiscie w granicach rozsadku).

Odegral swoja rola na dzisiejszym bankiecie. Z kazdym zamienil slowko, kazdy przekonal sie na wlasne oczy, jaki slawny jest ten Palacz, o ktorym mowilo sie, ze moze wcale nie istnieje. Teraz najwyzszy czas po cichu, niepostrzezenie wycofac sie i wrocic do pokoju...

Znowu komus go przedstawiano. Wlad, nie wiedziec czemu, nagle spochmurnial: twarz kobiety wydala sie mu dziwnie znajoma...

Ach, tak, to przeciez Angela.

– Jak pani...

– Zaproszono mnie – zauwazyla, ze sprawia mu wyrazna trudnosc wypowiadanie dluzszych fraz, i odpowiedziala zanim jeszcze sprobowal zadac kolejne pytanie. – Ten przemily pan, ktory wlasnie bierze ze stolu nowa lampke koniaku... wylecialo mi z glowy, jak sie nazywa.

– Niewazne – powiedzial Wlad.

– Wielu ludzi marzy przez cale zycie – momentalnie zmienila temat Angela – o prawdziwym sukcesie. A panu, jak widac, poszczescilo sie...

– Tak jakby – zgodzil sie Wlad. I po chwili dodal: – a snieg dalej sypie.

* * *

Snieg caly czas padal. Sciezka przed glownym budynkiem, w ciagu dnia odgarnieta ze sniegu, teraz znowu lezala zawalona, az po kostki. Latarnie palily sie ledwo widocznym swiatlem – do kazdej plamki swietlnej zlatywaly sie biale, puszyste drobinki, ktore, jak upior wijacy sie wokol ognia, nie potrafily oblepic ich do konca.

Wlad ciezko oddychal. Patrzyl na platki sniegu i na cienie, jakie rzucaja, szarawe cienie na sniegu, unoszace sie z dolu do gory.

– Tak lepiej? – spytala Angela.

Teraz dopiero spostrzegl sie, ze trzyma go za reke.

– Tak, dobrze – odpowiedzial Wlad. – Bardzo dobrze.

– Tam z przodu jest bufet – powiedziala Angela. – Takie miejsce, gdzie mozna napic sie wody mineralnej.

– Z czego zro... zrobione jest pani futro? – zapytal uprzejmie Wlad, zeby podtrzymac rozmowe.

– Oczywiscie, ze z farbowanej kozy – powiedziala Angela.

– A ja myslalem, ze z lisa – przyznal Wlad, troche tym rozczarowany. – An... gelo. Czym sie pani zajmuje?

– Pomagam panu poradzic sobie z upadajaca slawa – powiedziala powaznie.

Wlad rozesmial sie.

– To nie slawa... To odurzenie alkoholowe. Tak w ogole, to nie pije... A jutro wyjezdzam. No, moze pojutrze.

– Niech pan sprobuje nie zbaczac z drogi – powiedziala niespokojnie Angela. – Wpadnie nam snieg w buty... Jeszcze sie przeziebimy...

– Do twarzy pani w tym futrze – zauwazyl Wlad. – Ale zal mi troche tego lisa.

– Kozy...

– Nie, kozy mi nie zal...

– Panie Wladzie, niech pan nie zbacza z drogi. Tam jest duzo sniegu...

Potknal sie i prawie wpadl w zaspe. Angela zlapala go za reke. Jej dotyk sprawil mu przyjemnosc. A wewnetrzna kontrolka milczala, uszkodzona, zbita z tropu.

– Pani An... gelo... czy pani nigdy nie czula sie troche trollem? Troche straszydlem, troche potworem?

– Boze Swiety, panie Wladzie... Niech pan stoi prosto, nastepnym razem pana nie utrzymam...

– Mech pani puszcza, nie przewroce sie. Pani Angelo, przyczynilem sie do cierpienia zywej istoty. Gran-Grema. Dlaczego wymyslilem go takim nieszczesliwym? Czy tak trudno bylo mi napisac, ze od urodzenia mial tate, mame, cieszyl sie powszechnym szacunkiem...

– Czytelnik powinien wspolczuc – sprzeciwila sie Angela. – Co by bylo, gdyby Zlotuszek od pierwszych dni swojego zycia mial tate, mame i wszyscy by go kochali?

– Podoba mi sie tok pani mysli – wymamrotal Wlad. – Moze moje, na przyklad... tez jest historia Zlotuszka. Ja... gdyby pani wiedziala, kim naprawde jestem.

– Jest pan wielkim pisarzem.

– Gdzie tam, jaki tam wielki... Jestem... trollem, Angela. Jestem podrzutkiem... Moze w ogole jestem nie z tej ziemi.

– No tak – powiedziala Angela.

– To moze byc prawda – Wlad objal najblizszy pien drzewa, z czuloscia pogladzil reka po chlodnej korze. – Pani mi nie wierzy. Pani sie wydaje, ze zawracam jej glowe jakimis glupotami. Ale zobaczy pani, jeszcze sie pani nade mna zacznie litowac.

Angela usmiechnela sie.

– Nieprawda. Nie wiem czemu, ale nie wzbudza pan litosci.

– Jestem odpychajacy?

– Nie, to nie to. Nie wyglada pan na ofiare.

– Zgadza sie. Jaka tam ze mnie ofiara? Jestem przeciez zwyciezca...

Oderwal sie od drzewa i ledwo nie przewrociwszy sie na kolana, podszedl do kobiety. Polozyl rece na jej ramiona – palce w jednej chwili utonely w rudej siersci.

– Lisa – powiedzial Wlad. – Zlapalem lisa... Zegnam pania.

I odszukal jej usta.

7. Anna

Wlad otworzyl oczy i zobaczyl Gran-Grema. Urodzony z nieprawego loza troll siedzial na obudowie komputera, jego biale szmaciane zeby zwisaly niepewnie i jakby smutno. Wlad wyciagnal do niego drzaca reke – ale zrozumial, ze troll znajduje sie w pewnej odleglosci, po drugiej stronie pokoju, a pozorna jego dostepnosc – jest rezultatem zmieniajacego sie Wladowego postrzegania swiata.

Wszystko wokolo wydalo sie odbiciem na powierzchni teczowego, jasnego, ale bardzo chwiejnego juz pecherza. Pokoj... zielonkawe sciany... lustro... firanki...

Odwrocil wzrok. Dla pewnosci obmacal jeszcze reka pusta przestrzen przed soba: zmiete przescieradlo...

Drapnela pod sercem kocia lapa. Drapnela jeszcze raz. Dala spokoj.

Nie wiedzial, kim jest Angela, skad sie wziela, czy jest mezatka... Prawde powiedziawszy, nie musial tego wiedziec. Angela byla madra i taktowna. A poza tym, wiecej sie juz pewnie nie zobacza.

Radosci nie bylo. Smutku takze. Pustka – tak, jak powinno byc. Nie jest juz malym chlopcem i wie, ze za takie euforyczne wybryki placi sie uczuciem jeszcze wiekszej prozni w sercu.

Zaplaci. Nie pierwszy juz raz.

Wlad ledwo sie podniosl. Dowlokl sie do trolla, wskazujacym palcem pogladzil po zielonej glowce. Chwile postal, czujac pod bosymi stopami twarde wlosie hotelowego dywanu, wyczuwajac drzacymi nozdrzami zapach wczorajszego dymu tytoniowego, nawet nie walczac z pustka, pozwalajac jej rozpuscic siebie, prawie calego zjesc...

Nic, nic...

Nie bylo zdobyczy, nie bedzie straty. Dzisiejszy dzien trzeba przelknac jak lekarstwo. A jutro – jutro wszystko bedzie inaczej. Chwala Bogu, ze Wlad ma doswiadczenie. Potrafi zapominac

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×