obwiesciwszy tym samym ciekawskiemu listonoszowi, ze ten „pomyleniec” w koncu wrocil do domu.

Listonosz kiedys zadzwonil nawet na policje. Byl przekonany, ze Wlad jest jakims podejrzanym typem, bo zwyczajni ludzie tak nie zyja. Wlad podarowal dzielnicowemu ksiazke ze swoimi bajkami „dla najmlodszych” i na tym incydent mial sie skonczyc, ale listonosz od tej pory jeszcze bardziej zniechecil sie do niego i rozpowiadal po okolicy najbardziej niestworzone i bzdurne historie. To prawda, Wlad zupelnie sie tym nie przejmowal, znajomych i sasiadow nie mial w okolicy, wybral ten dom wlasnie ze wzgledu na odosobnienie...

Pewnego razu, w przeddzien konsultacji z filozofii, Anna weszla do audytorium z zelazna broszka na swetrze. Wygladala na przygnebiona, po rumiencach nie zostalo ani sladu, a kiedy ktoras z przyjaciolek ironicznie rzucila, ze to z powodu taniej ozdoby, Anna chciala zdjac broszke – ale w koncu ja zostawila.

Wieczorem, jeszcze tego samego dnia, Wlad poszedl do filozofa do domu. Drzwi otworzyla zona – tega kobieta w pasiastym podwojnym szlafroku. Wlad wcisnal jej w reke zolta, jak kurczak, roze i z usmiechem oznajmil, ze przyszedl do pana takiego, a takiego.

W mieszkaniu slychac bylo dzieciece glosy. Przyszedl filozof, na jego twarzy widac bylo dziwny usmieszek. Nawet w domu, zaskoczony, wygladal jak elegant: na welwetowej koszuli nie mial zadnej faldki, domowe spodnie nie byly wypchane na kolanach, klatka schodowa wypelnila sie zapachem wody kolonskiej. Wlad przez ulamek sekundy zobaczyl sie z boku – marnie ubrany, nie ogolony chlopak z pozadliwym ognikiem w oczach. Samotnik, pomyleniec, student-trojarz. Komu uwierza, jesli zaczna badac cala sprawe? To oczywiste, komu uwierza, a kogo wydala ze wzgledow dyscyplinarnych.

Zaczal rozmowe, patrzac w przymruzone blekitne oczy filozofa. Z kazdym jego slowem te oczy zwezaly sie coraz bardziej. W koncu jego rozmowca sprobowal odejsc, nie mowiac ani slowa. Wlad dwoma rekami chwycil za kolnierz czystej welwetowej koszuli, jednym szarpnieciem przyciagnal filozofa do siebie, spojrzal w jego szczelinki-oczy i powiedzial, ze wlasnie te morde, ktora ma przed soba, zamieni w krwistego blina na oczach wszystkich studentow, posrodku audytorium...

Filozof nie wysluchal wszystkiego do konca, szarpnal sie, z trzaskiem obrywajac kolnierzyk i krzyknal zonie, zeby wezwala policje. Wlad wsunal noge, nie pozwalajac zatrzasnac sie drzwiom. Z odleglego pokoju wyjrzaly dwie dziewczynki, majace gdzies po osiem, dziesiec lat i przestraszone wtulily sie w siebie.

– Niech pan zostawi ja w spokoju – powiedzial Wlad do filozofa. – Albo bedzie z panem zle.

W korytarzu znowu pojawila sie tega kobieta w podwojnym szlafroku. Zatrzymala sie, uwaznie patrzac na Wlada. Zwrocila sie do ciezko dyszacego, w porwanej koszuli meza:

– To wezwac policje?

W jej ponurym spojrzeniu i nijakim glosie bylo cos, co sprawilo, ze filozof zupelnie stracil panowanie nad soba, zaczal jej wymyslac, krzyczec, wydzierac sie. Dopiero wtedy Wlad sobie poszedl.

Tak, poszedl sobie. Na egzaminie filozof nawet nie patrzyl w jego strone. Wstawil mu troje. Anna, najlepsza studentka i prymuska, dostala „cztery”. Tam gdzie byly dwa kawaleczki masla, w oczach filozofa plywal teraz lod. Zeby zatrzec slady, nie postawil tym razem zadnej piatki, czym spowodowal ogolne zgorszenie i mala burze w dziekanacie.

Te „cztery”, to mimo wszystko nie „piec”, z wyrzutem odezwal sie we Wladowej pamieci bardzo znajomy glos.

Anna ledwo powstrzymala sie od placzu z powodu krzywdy i niesprawiedliwosci. Filozof stal sie ofiara ogolnego milczacego ostracyzmu. Wlad sprobowal zobaczyc sie z nim jeszcze raz – na placu przed wejsciem, ale przebiegly elegant byl bardzo ostrozny i nie dal sie zlapac.

Nie obawiaj sie. Jezeli ktos Cie skrzywdzi zajme sie tym i wiecej nic Ci nie zrobi.

I nie probuj mnie wylaczac z gry. I tak nic Ci z tego nie przyjdzie. Grajmy w te gre – jakby mnie nie bylo. Jakbym byl – wszedzie.

* * *

Obudzil sie o siodmej rano dlatego, ze znowu mial wrazenie, iz znajduje sie w pociagu. Jakby spal w przedziale dla konduktorow, a ktos z pasazerow stuka do drzwi i glosno narzeka, ze w wagonie jest chlodno.

Caly rok przejezdzil jako konduktor na roznych trasach, z roznymi kompanami, niekiedy nawet sam. Pociag – to zawsze ludzie i zawsze nowi, tylko z kompanami nieraz byly problemy, a przeciez pociag – jest jeszcze do tego ciasny...

W ciagu tego roku jego wewnetrzny licznik zreperowal sie prawie do konca. Wlad dokladnie wyczuwal, ile dotkniec, ile rozmow przy butelce wodki, ile czasu milczacej obecnosci potrzebuje do tego, zeby ten albo inny czlowiek poczul dyskomfort, rozstajac sie z nim. I zawsze zmienial kompanow wczesniej, niz im udawalo sie do niego zwyczajnie przywiazac. To prawda, nie lubili go, uwazali za zarozumialca i zdrajce, ale z drugiej strony zawsze jezdzil na malo prestizowych trasach i w takich obskurnych pociagach, gdzie przyzwoitego konduktora ze swieczka szukac...

W pokoju bylo rzeczywiscie chlodno. Oczywiscie, nie jak w zimnym wagonie, gdzie konczyl sie wegiel, ale mimo wszystko Wlad przemarzl.

Wlaczyl ogrzewanie. Nalozyl sweter na pizame. Poszedl do kuchni, zrobil sobie kawy, najwyzszy czas bylo sie rozgrzac – ale ziab nie przechodzil.

Przeziebienie? Czy zmeczenie po podrozy, niewyspanie?

Wlaczyl telewizor, posadzil Gran-Grema na lewo od klawiatury i zaczal przegladac to, co napisal wczoraj wieczorem.

Klamiesz – powiedziala Deja. – Nie wierze tobie. Czy mozna wierzyc trollowi?

Ale ja jestem tylko w polowie trollem – szczerze odpowiedzial Gran-Grem. – Mowia, ze moj ojciec byl czlowiekiem. Czy nawet elfem. Spojrz na moje rece, nawet piety mam w pelni ludzkie...

Nie widze twojej duszy – powiedziala Deja. Piety i dusza – to przeciez nie to samo...

Wlad westchnal. Poprawil „odpowiedzial” na „przyznal sie”, a potem przywrocil wszystko tak, jak bylo. Czul, jakby w glowe wbil mu ktos kolek. Prawdopodobnie podroz i wszystkie zwiazane z nia wydarzenia nie wyszly na dobre jego pisarskim zdolnosciom. A moze tylko zachorowal? To zaden problem... Marzy o tym, zeby polozyc sie na lozku i tak polezec do wieczora, nie podnoszac glowy...

Rozliczyc sie. Po radosnym podnieceniu zawsze przychodzi depresja. Przetrzymamy. Przezyjemy.

...powiedziala Deja. – Piety i dusza to przeciez nie to samo...

W pokoju, zdawalo sie, nie bylo czym oddychac. Wlad otworzyl lufcik – od razu zrobilo sie chlodno. Ubral sie, zalozyl kaptur, wyszedl na taras. Jezeli robota nie idzie – najwyzszy czas odgarnac snieg sprzed domu.

Slonca nie bylo. Niskie niebo, wydawalo sie, ze lada chwila przylepi sie do uszu. Operujac fornirowa lopata, Wlad przypominal sobie, jak Anna probowala odgadnac autora listow. Jak dyzurowala na korytarzu, pragnac ujrzec „listonosza”. Jak zerkala na kolegow z roku, jak zadawala nic nie znaczace na pozor pytania – i chciwie czekala na reakcje. Jak prosila o konspekty to jednego, to drugiego – zeby zobaczyc charakter pisma. Pewnego razu przylapala Wlada na schodach i, stojac calkiem blisko, poprosila o konspekt takze jego, przy czym motywacja jej ciekawosci wygladala juz calkiem glupio.

Moglby pokazac swoj zeszyt. Pismo mial charakterystyczne, watpliwe, czy Anna dalaby sie oszukac.

Mogl ja po prostu objac. I powiedziec: tak, zgadlas. To ja.

Mogl chociaz tajemniczo usmiechnac sie.

Po to, zeby Anna zawsze nalezala do niego, zeby zostala jego zona, zeby nigdy nie mogl jej stracic – wystarczylo wyciagnac reke. Zrobic malenki kroczek.

* * *

Przez caly dzien mial dreszcze. Cala noc przewracal sie z boku na bok, sluchal, jak snieg uderza w okno. O czwartej rano wstal i wlaczyl komputer.

Ktos za wami idzie powiedzialo sekate drzewo z zywymi ludzkimi oczami. Lepiej jak nie bedziecie wiedziec, kto to. Idzcie prosto i w zadnym wypadku nie zatrzymujcie sie. Prowadz ich, trollu, a ja postaram sie zatrzymac tego, ktory idzie za wami, tyle ze drzewo szybko sie pali... na dlugo mnie nie wystarczy!

Wlad popatrzyl na wlasne dlonie. Posiedzial chwile, kiwajac sie wte i nazad. Gwaltownie wyciagnal szuflade spod stolu. Wszystko tu jest. Umowy, wizytowki, fotografie z kongresu – Wlad rozdaje autografy, Wlad wsrod wydawcow, Wlad na tle ogromnego plakatu z zielonym Gran-Gremem. A to, swieza gazeta z dlugim artykulem – i znowu z fotografia. Oto dokumentalne swiadectwa sukcesu.

Dlaczego czuje sie godnym pozalowania nieudacznikiem?! Dlaczego tak bardzo go to boli? Dlaczego chce zdechnac, w najlepszym wypadku – natychmiast zasnac?

Moze to z powodu Anny. Moze dlatego, ze bedac romantycznym durniem, nie wyciagnal wtedy reki i nie wzial tego, co nalezalo mu sie zgodnie z prawem.

Poczul przyplyw sil i zszedl po schodach na dol. Tego dnia na zajeciach nie pojawil sie, wloczyl sie po miescie, myslal o Dymku, mamie...

Nie mogl sobie wyobrazic Anny, wlokacej sie za nim, jak dlugi szal w opuszczonej rece. Szalik wlecze sie po podlodze... Nie mogl sobie wyobrazic Anny, ze lzami blagajacej o spotkanie. Wlad, wiem, ze tam jestes... Otworz! No otworz! Prosze! A-a-a!

Cos z dziecinstwa. Z okresu dojrzewania. Iza. Na szczescie przezyla, pewnie jakos sobie ulozyla zycie... ciekawe, jak?

I w koncu on, sobiepan, uzdolniony pisarz, ledwo nie wyje z tesknoty. Dlaczego? Przypomnial sobie Anne? Anna ma dwoch synow, jeden ma juz dwanascie, drugi – dziesiec lat...

Przyjacielu! Cos sie ze mna dzieje niedobrego. Na wszelki wypadek – uwazaj, jesli przyjade do ciebie, jesli sprobuje sie z Toba zobaczyc – nie poddawaj sie! Wiesz, do czego to moze... Moge powiedziec, ze jedno-dwa spotkania nic nie zmienia. Ale trzezwo patrzac – lepiej, zebysmy nie spotykali sie w ogole, przeciez i tak przezylismy razem tyle lat... prawda, bylem zawsze za Twoimi plecami i nigdy nie rozmawialismy... ale lepiej nie ryzykowac...

Wlad przedarl papier. Zlozyl oba kawalki i znowu przedarl. I jeszcze raz. Wyrzucil strzepki do kosza na smieci. Znowu usiadl przy komputerze. – Poniose ciebie – powiedzial Grem. Chyba pamietasz, ze nie mozemy sie zatrzymywac. Ida za nami. Nie mozemy sie nawet ogladac do tylu...

Za oknem przejechal samochod, trabiac. Wlad drgnal.

Jego dom stal na odludziu. Rzadko tylko, zabladziwszy, pojawiali sie tutaj obcy. Jezeli samochod – to znaczy, ze kierowca na pewno skrecil nie tam, gdzie trzeba i teraz niepokoi zwyklych ludzi, zeby zapytac o droge. I wszystko to z powodu nie czytania uwaznie znakow drogowych.

Wlad sam przestraszyl sie sily swojego zdenerwowania. To byla prawdziwa zlosc, po prostu nienawisc do glupiego kierowcy. Trabienie powtorzylo sie. Wlad wstal, nie wiadomo po co zdjal ze sciany strzelbe. Moze po to, zeby przestraszyc zmartwionego kierowce swoim widokiem.

– O co chodzi?

Wyszedl na taras, noga popychajac drzwi. Prawdziwy samotnik, nieogolony, zasepiony i do tego jeszcze ze strzelba.

Przed brama stala taksowka. Tego jeszcze nie...

Otworzyly sie drzwi. Z samochodu wysunal sie najpierw kozaczek na ostrym jak pika i takim tez dlugim obcasie, potem rude futro, wreszcie cala kobieta.

– Co do diabla? – mruknal Wlad.

I prosto w domowych papciach puscil sie po zasniezonej sciezce – do bramy.

– Przepraszam – powiedziala Angela, usmiechajac sie. – Prosze mi wybaczyc.

Bezradnie rozlozyla rece. Ten gest okazal sie tak wzruszajaco piekny, ze Wlad uswiadomil sobie nieoczekiwanie – iz sprawilo mu to przyjemnosc. I jest zwyczajnie uradowany.

Poklepal sie po kieszeniach, przypomnial sobie, ze klucze od bramy zostawil w domu. Nie od razu pojal, ze bramy nie trzeba otwierac, bo taksowka nie wprasza sie w gosci, zas kobieta w rudym futrze z latwoscia przecisnie sie przez furtke.

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×