W samochodzie – w drodze do nastepnej ksiegarni – wydawca dlugo milczal.
– No tak – powiedzial w koncu, kiedy zblizali sie do celu.
– Nie przypuszczalem... szkoda.
Wlad tylko sie skrzywil. Glowe mial, zdawalo sie, wypelniona plynnym olowiem.
Znowu wypili kawe z koniakiem, ale Wladowi nie zrobilo sie lepiej. Utrzymujac na twarzy usmiech, jak akrobata utrzymuje na nosie domek z kart, wyszedl do milosnikow trolla, urodzonego z nieprawego loza. Pytali go, kiedy zaczal pisac, czy duzo zarabiaja pisarze, czy ma rodzine – i w tym momencie poczul sie jak kurczak, bolesnie wyrwany z rozgniecionej skorupy.
Nagle zobaczyl, ze na ulicy jest slonecznie, ksiegarnia duza, a ludzi zebralo sie bez liku. Ujrzal twarze, w tym dzieciece, usmiechajaca sie kobieta z zaczerwienionymi policzkami, pytajaca o „poczatek drogi tworczej”, tlusciutkiego pacana, pytajacego o zyski z pisarstwa i kobiete w okularach, ktora pytala o...
Wlad ledwo powstrzymal sie, zeby nie otworzyc ust. Angela – zupelnie odmieniona, w krotkiej blond peruce, w czarnych okularach na cala twarz – niewzruszenie czekala na odpowiedz.
– Troll z nieprawego loza – to nie taka zla rodzina – powiedzial Wlad po nieprzyjemnie przedluzajacej sie przerwie. – Bez watpienia, uwazam go za syna... A uczciwie mowiac – cenia sobie samotnosc. I bardzo nie lubie, kiedy ktos probuje mi ja odebrac.
Angela usmiechnela sie jakby nigdy nic. Wlad w pewnej chwili pomyslal nawet, ze sie pomylil, ze to inna kobieta i zwidziala mu sie Angela, tak jak zwidywala mu sie kiedys Anna...
Potem, w tlumie oczekujacych na autograf, ktos go potracil. Odwrocil sie – ale biala peruka byla juz daleko. Angela wychodzila – jezeli, oczywiscie, to byla ona...
Przekleta, pomyslal Wlad prawie przestraszywszy sie. Przeciez ona sie teraz nie odczepi! Znalazla go – wystarczylo przeczytac gazete „Nowosci ksiazkowe”. To takie proste – znalezc czlowieka, szczegolnie jesli ten czlowiek – jest pisarzem „na topie”.
Jak najszybciej z powrotem. Wrocic do poprzedniego statusu, kiedy byl utozsamiany z czyims pseudonimem. Wszystkie rozmowy – przez telefon, informacje – poczta, pieniadze – na konto...
– To bylo o wiele lepsze – wydawca wyrazil zdziwienie. – Po prostu zdumiewajace.
– Co?
– Mowie o spotkaniu. Bylo jakby przyzwoitsze.
– Mowil pan komus, gdzie mieszkam? – spytal Wlad, milknac po chwili.
Wydawca uniosl brwi:
– Nie. A co? Co pan ma na mysli?
* * *
Cala noc przesiedzial przy komputerze. Gran-Grem, dzielny troll, wyprowadzil Deje i Filozofa z nory Zjadaczy Strachu, ale juz na drugi dzien bylo jasne, ze ten, ktory idzie ich sladem, nie tylko nie zostal w tyle, ale nawet zmniejszyl dzielaca ich odleglosc. Trzeba bylo isc szybciej i jeszcze szybciej, az wedrowcy prawie opadli z sil, kiedy na horyzoncie pojawily sie wieze Miasta Zab...
Rano Wlad poczul, ze zupelnie nie chce mu sie spac. Oba spotkania z czytelnikami, zaplanowane na ten dzien, skonczyly sie o poltorej godziny pozniej, niz przewidywano. Pytan nie bylo konca, wdziek i przenikliwosc „szanowanego autora” wprawialy publike w zachwyt. W obu sklepach zostal momentalnie wyprzedany tygodniowy zapas przygod Gran-Grema. Wydawca nic juz nie mowil, tylko prezyl sie jak najedzony kot.
Wlad mocno wierzyl, ze Angela pojawi sie w hotelu. Ale nie przychodzila. Czy mogl sie pomylic?
Dziesiatego, odbywszy ostatnie dwa spotkania i korzystajac z dobrego humoru wydawcy, Wlad odbyl z nim dosyc twarda rozmowe, ktorej rezultatem bylo „prawo autora do zycia osobistego”. Na najblizsze poltora roku Wlad byl wolny od jakichkolwiek wystapien publicznych. Bylo to zaznaczone w specjalnym uzupelnieniu do umowy. Postawiwszy na swoim, Wlad pozegnal sie, wsiadl do samochodu i zniknal.
Jakis czas krazyl po miescie, rozpoznajac i nie rozpoznajac znajome miejsca. Zatrzymal sie na parkingu przed instytutem teatralnym (wczesniej nie bylo tutaj zadnego parkingu). Powloczyl sie po parku, gdzie swego czasu z mama przesiedzieli na wszystkich po kolei lawkach. I park, i lawki, pozostaly prawie nie zmienione.
Kwadrans spedzil przed domem, gdzie wczesniej mieszkala Anna z rodzicami. Dom byl zniszczony. Na bylym Ani balkonie rdzewial czyjs rower. Nieznajome kobiety krzyczaly do nieznajomych halasliwych dzieci. Wlad wlaczyl silnik i wyjechal z miasta.
–
Luna stolicy dlugo byla widoczna w tylnym lusterku, ale w koncu zgasla i ona.
* * *
Wlad nie widzial ich pierwszego spotkania. Na swoje nieszczescie, nie byl wszedzie bywajacym, ani wszedzie istniejacym. Kiedy wieczorem zlapal Anne przy wyjsciu dlugi jak szpilka, slomianowlosy mlody czlowiek, Wlad od razu zauwazyl, ze Anna juz sie z nim zna. I ze poznali sie calkiem niedawno.
Szli po ulicy obok siebie, nie dotykajac sie i prawie nie rozmawiajac, a w odleglosci stu krokow za nimi wlokl sie, jak zapomniany cien, Wlad. Paniki poki co nie bylo, bylo tylko male zamieszanie. Ten dryblas wygladal tak, jak wszyscy poprzedni zalotnicy, a pomimo to byl zupelnie inny. Ci poprzedni stanowili drazniaca przeszkode – Slawek byl rywalem. Wlad wyczul to jeszcze przed tym, kiedy dowiedzial sie, jak ma na imie.
On, widmo z ostatniego rzedu, student-fantom, „duren”, musial tylko wyjsc z cienia. Tylko porozmawiac z Anna, wpasc przed nia na droge, zaczepic mimo woli, powiedziec, ze ladnie wyglada, a potem zniknac na tydzien. Po tygodniu wrocic i zerwac z galezi dojrzaly owoc. A wtedy moze nawet tysiac Slawkow isc z nia ciemna ulica, bok przy boku, nie majac odwagi wziac ja za reke.
Siedzial na murku fontanny i patrzyl na brudno-bezowe golebie, wydzierajace sobie ostatni okruszek jego chleba. Mozna bylo rzucic nauke i znowu pojechac dokad oczy poniosa, ale to oznaczalo zrezygnowac z pozycji, zdobywanych z takim trudem, ponownie stoczyc sie z lodowatych schodow, po ktorych przeszlo sie juz pare stopni.
Mozna bylo zostac i byc swiadkiem milosci Ani.
Mozna bylo sie jeszcze pomylic. Dlatego, ze Anna jest osoba gleboka i nieprzewidywalna, jezeli ja zainteresowal Slawek, to jeszcze nie znaczy, ze ich stosunki przerodza sie w cos powaznego.
* * *
Mokry snieg oblepil drzewa. Palily sie biale i pomaranczowe latarnie. Cienie koslawych galezi rozmazywaly sie we mgle, wprowadzajac nowy zwyczaj w przemyslna gre swiatla i ciemnosci. Wlad szedl, widzac, jak siwieje pod nogami szarosina, topniejaca wilgoc.
Angela bedzie go szukac. Teraz na pewno. Jakby postapil, bedac Angela?
Po pierwsze, wrocilby do znanego mu juz domu pod pretekstem pozostawionej szpilki. Zobaczywszy, ze dom jest pusty, a gospodarz wyjechal, skontaktowalby sie z wydawca... Wszystkie te podroze troche by kosztowaly, ale Angela, jak widac, ma zabezpieczony byt. W jaki sposob? To nie nasza sprawa. Dalej... porozumialby sie z wydawca, przedstawil jako korespondent powaznej gazety, pragnacy przeprowadzic wywiad z pisarzem Palaczem. Wydawca rozlozylby rece, w najgorszym wypadku poprosilby, zeby przyjsc za pol roku, dlatego, ze pisarz Palacz pracuje w napieciu i prosil, zeby go nie niepokoic. A potem, byc moze, sprobowalby dodzwonic sie do niego na komorke...
Figa z makiem. W niedzwiedzim kacie, gdzie nie bez staran zaszylby sie, komorka nie mialaby zasiegu. Wydawca uprzejmym glosem zostalby poinformowany, ze abonent jest czasowo niedostepny, ale nie przestalby go niepokoic, dlatego, ze chociaz Wlad znany jest jako oryginal, to umowy do tej pory nie zlamal ani razu, nawet w szczegolach.
Jak Angela postapilaby pozniej?
A to juz zalezy od tego, jak mocno zdazyla sie
Jakby nie bylo, Angela bedzie musiala pogodzic sie z tym, ze Wlad jest nieosiagalny. Po miesiacu, „przecierpiawszy”, straci ochote, zeby sie z nim zobaczyc, a nawet – bedzie sie wstydzila swojego nieopanowania. Wtedy Wlad spokojnie wroci sobie do domu. Ale, niestety, nie wczesniej.
Dostal dreszczy. Pewnie mgla i wilgoc jest temu winna. I do tego ta bezsenna noc – w pokoju, ktory wynajal, nie otwieral sie lufcik i cala noc przewracal sie z boku na bok – od zaduchu...
I jeszcze dlatego, ze przypominala mu sie Anna.
Dlaczego wlasnie teraz? Dlaczego tyle lat byl spokojny, milo wspominal Anne, wysylal jej uprzejme, starannie dobrane zyczenia na swieta? Pytal o zdrowie dzieci? Sukcesy Slawka?
Dlaczego teraz, kiedy trzeba usiasc i zaglebic sie w pracy – dlaczego teraz wracaja te dni, dotykaja sie, jakby suchymi, goracymi nosami, w podnieceniu?
...Wypatrzyl ich pierwszy pocalunek. Nie byl wszedzie istniejacym i wszedzie bywajacym, ale tropicielem stal sie wybornym, to fakt.
Dlaczego mial wrazenie, ze pocalunek byl pierwszy?
Tak po prostu.
W ciemnym zakatku, na czwartym pietrze, w poblizu komorki, w ktorej dozorcy chowali wiadra i szczotki. Za gipsowym popiersiem jakiegos pisarza, ktory wczesniej stal na korytarzu, a teraz byl przeniesiony na gore i skazany na zapomnienie. W zakurzonym i malo romantycznym miejscu Slawek po raz pierwszy calowal sie z Anna, a Wlad ich wysledzil!
Slawek byl niesmialy. Zupelna gapa. Ale byl bardzo czuly. Anna najpierw, przestraszona, wczepila sie w jego ramiona, potem zmruzyla oczy...
Wtedy Wlad potracil noga drewniane krzeslo bez jednej nogi, ktore kiedys stalo w auli, a teraz zamienilo sie w rupiec i czekalo na porabanie na opal. Scena rozegrala sie, jak w komedii: krzeslo trzasnelo, zakochani odskoczyli od siebie, rozlegl sie tylko tupot na koncu dlugiego korytarza, a Wlad wyszedl z ukrycia i poszedl w przeciwlegla strone – na szczescie schody prowadzace w dol byly po obu stronach...