A nasz przesladowca? – niespokojnie zapytal Filozof. Co bedzie, jezeli on przejdzie bez problemu? Jak tam u niego z sumieniem, nie wiesz?

Grem pokiwal glowa:

Najprawdopodobniej, to on nie ma ani sumienia, ani jego przeciwienstwa. Nie ma takiego organu, ktorym moglby odczuwac poczucie winy – tak jak ty z Deja nie macie organu, ktorym moglibyscie przyciagac i odpychac metalowe przedmioty...

– A ty masz? – zainteresowala sie Deja.

A jak myslisz, dlaczego strzaly z zelaznymi grotami mnie nie ruszaja? – zdziwil sie Grem.

* * *

Scenariusz mu sie nie spodobal. Zbyt prostolinijny, w wielu miejscach uproszczony, przypominajacy komiks. Usiadl, zeby napisac obszerny list do scenarzystow, dopisal do polowy i przerwal, zdajac sobie sprawe, ze bezposredniego spotkania mimo wszystko nie da sie uniknac.

Pojechal na poczte i w koncu wrzucil do skrzynki list do Anny, ktory nosil w kieszeni chyba juz od kilku tygodni. Spytal o korespondencje „poste restante” – jednak zadnych listow na jego nazwisko nie bylo.

Kiedy wrocil do domu, usiadl do komputera, ale troll z kompanami tak bardzo ugrzezli w roznych zasadzkach na podejsciu do Doliny Sumienia, ze wyciagnac ich bez przerobki calej ostatniej czesci wydawalo sie niemozliwe. Wlad wyjal z szopy narty, natarl je od spodu cuchnacym smarem do miekkiego sniegu, wlozyl skafander i puscil sie po stromiznie, co chwile obijajac sobie kostki u nog i sapiac przy tym, jak maszyna parowa.

Dwie godziny drogi od domu znajdowala sie znakomita, dobrze przygotowana trasa narciarska. Kiedy Wlad, caly czerwony i spocony, tam dojechal, przyszedl mu do glowy pomysl na opowiadanie: o tym, jak dwoch braciszkow zgubilo zima klucz od domu, a mama przyjdzie dopiero pozno wieczorem i teraz stercza tak pod domem, zloszczac sie na siebie i wymyslajac straszliwe kary. Starszy, w oczekiwaniu na wieczor, zaczyna wyobrazac sobie caly wszechswiat z jego planetami, sloncem i ludzmi, a mlodszy staje sie w tym wszechswiecie zlym duchem, niszczycielem, szatanem...

Kiedy sie sciemnilo, Wlad wzial goracy prysznic i wypil pol butelki koniaku.

Zasnal, o niczym nie myslac.

* * *

Trzeciego dnia najpierw poczul lamanie w kosciach. Myslal, ze pewnie znowu sie przeziebil i polknal na noc aspiryne. Ale na drugi dzien, rano, lamanie przeszlo w bol, do ktorego dolaczylo sie jeszcze uczucie dusznosci, znuzenia i ogolne oslabienie.

Wszystko juz dobrze wiedzac, krecil sie jeszcze po domu, zagladal do lustra, glupio sie usmiechal i mowil do swojego bladego odbicia:

– No nie... Nie wierze...

Czy Dymkowi strasznie bylo umierac? Umierac, wiedzac, ze moglby przezyc, gdyby obok byl Wlad? Czy przywolywal przyjaciela? Czy prosil lekarzy, zeby przyprowadzili go do niego? I co lekarze wtedy mysleli? Ze bredzi?

Wlad przypomnial sobie rude futro, chlodne, oceniajace spojrzenie – no i ten usmiech. Usmiech, po ktorym wszystko stawalo sie jasne i nie mozna bylo nacieszyc sie, krecac sie wokol domu na nartach po lepkim sniegu...

– Nie! – Wlad uderzyl piescia w stol z taka sila, ze Gran-Grem spadl z obudowy komputera, a reka na chwile odmowila mu posluszenstwa. – Nie wierze... Jak to?! Czy to znaczy...

To nic nie znaczy. Chociaz wiele wyjasnia. Wszystko, co robila ta kobieta, bylo doskonale przygotowana kampania w celu przywiazania kogos do siebie. Wiedziala o naturze wiezow wcale nie mniej niz Wlad. Co chciala osiagnac?

To, co chciala osiagnac, w koncu sie stalo.

Wlad rozesmial sie. Smial sie do rozpuku i rzal jak kon. Zrobilo mu sie bardzo wesolo. Chcialby zobaczyc twarz Angeli w tym momencie, kiedy ta zrozumie...

Zadzwieczal dzwonek do drzwi. Caly czas jeszcze krztuszac sie od smiechu, Wlad poszedl otworzyc.

Cios! Piekna kobieta na progu. Jednoczesnie wyciagniete rece i zlaczone dlonie. Ciepla, wiosenna ulewa, promien slonca na policzku, momentalnie znikajacy bol, uczucie spokoju i radosci – tak to wyglada od wewnatrz. Teraz wie, co musiala czuc Iza, spotykajac sie z nim po kilku dniach rozlaki.

Kobieta odwrocila sie. Najpierw w jej oczach na mgnienie pojawilo sie ukojenie, wygladzily sie chorobliwe zmarszczki na czole. Potem dlugo patrzyla na Wlada – jakby byl rozkladajacym sie trupem, ktory dopiero co wyszedl spod jej lozka.

– Wejdz – powiedzial chlodno.

Teraz, kiedy euforia juz opadla, zobaczyl przed soba nie czarodziejke-wybawicielke. Zobaczyl zatroskana, blada sierote.

– Czego jeszcze zapomnialas? Papci? Chusteczki do nosa?

Tylko patrzyla.

– No, nie krepuj sie. Staniczka? Jakiegos guzika? Poszukaj sobie, czego zapomnialas, moj dom jest do twojej dyspozycji, no, dalej, szukaj...

Milczala.

– Dziwna sprawa – powiedzial Wlad sam do siebie. – Nieprawdopodobne. Niesamowity zbieg okolicznosci, co za przypadek... Dlaczego mam taka ochote plunac ci w twarz, kolezanko?

– Widzimy sie po raz ostatni – powiedziala cicho. – Teraz wyjade, a ty zostaniesz. Bedziesz mnie szukal, bedziesz narzekal, klal, wrzeszczal z bolu... Bedziesz walil glowa w sciane, przyzywal mnie...

Usmiechnal sie:

– Skad ty tak dobrze wiesz, co sie dzieje z tymi, ktorych zostawilas? Zajmowalas sie tym juz? Przywiazywalas do siebie ludzi – specjalnie? Mezczyzn? Bogatych? Nie mam racji?

– Bedziesz sie skrecal, wil, bedzie ci sie wydawalo, ze twoje cialo rozrywaja na czesci, ze zywcem jedza cie robaki...

– Ty takze – powiedzial bez usmiechu na twarzy. – Wszystko to ciebie tez czeka.

– Ale ja wytrzymam – powiedziala przez zeby.

– Tym lepiej – wstal i wymownie pokazal reka w kierunku drzwi. – Zegnaj. Droga wolna.

* * *

– To ja pisalem te listy – powiedzial Wlad. – Kwiecien – to ja.

– Domyslilam sie – powiedziala Anna po krotkiej przerwie.

– Wiedzialem, ze sie domyslilas.

Tego dnia mieli ostatni egzamin. Tego dnia Wlad otrzymal w koncu swoj „ogolny dyplom”, a Anna – wiedzial to – znalazla prace w rodzinnym miescie, w jakiejs gazecie i przyslali jej nawet imienne zawiadomienie.

Znany byl juz dzien slubu Anny i Slawka.

Wiele spraw sie wyjasnilo.

O szostej, pod wieczor, niebo przybralo zlocisto-fioletowy odcien. Z daleka slychac bylo jakies glosy, muzyke, popiskiwanie jaskolek.

– Szybko sie domyslilam – powtorzyla Anna szeptem.

– A ja szybko spostrzeglem, ze sie domyslilas.

Ktos zawolal Anne, ale nie obejrzala sie.

– Nie myslisz chyba, ze jestem jakis pomylony – powiedzial Wlad.

– Nie – wolno odezwala sie Anna. I spytala po chwili: – Jestes... nieuleczalnie chory?

– Tak, bez watpienia – powiedzial Wlad.

* * *

– To znaczy, jak to – wszystko jedno gdzie? – spytala kobieta w okienku kasy. – Konkretnie dokad?

Wlad z trudem podniosl glowe. Ogarniajacy go smutek byl jak wieczor – najpierw niespokojne minuty po zachodzie slonca, potem zmrok i w koncu powoli zalegajace ciemnosci. Teraz Wlad wchodzil w zmrok. Kazdy, nawet najmniejszy ruch, powodowal sprzeciw, „nie moge”, tepy bol.

Rozklad lotow zajmowal ogromna sciane naprzeciwko. Wlad zmruzyl oczy. Gdyby tylko mogl przylozyc palec do tego zoltozielonego „przescieradla”, wybor bylby o wiele prostszy – ale dla tej zwycieskiej operacji Wlad mial zbyt krotkie rece.

– Dokad jest. Nastepny. Lot? – spytal kobiety w okienku. – Wszystko. Jedno. Dokad.

Nie zdziwila sie. Popatrzyla na niewidoczny dla Wlada monitor:

– Lot dwiescie dwudziesty, do Ostendy. Ma pan wize?

– Nie. Wymagajacy. Wizy – uscislil Wlad.

– Szescset siedem. Majsk. Za cztery godziny. Odpowiada panu?

Wlad zaplacil.

Wewnetrzny zmrok robil sie coraz gestszy. Zaczynal bac sie, ze nie da rady wejsc do samolotu. Odprawa zacznie sie juz za dwie godziny...

Zmusil sie, zeby odstawic samochod na platny parking. We wstecznym lusterku odbijala sie szara, ciezka, jakby odlana z asfaltu twarz z kwadratowa szczeka. Chlopak, pobierajacy oplaty za postoj, z obawa popatrzyl na dziwnego klienta.

Na zegarze byla czternasta zero piec. Zwlekal z odjazdem: najpierw nie mogl dodzwonic sie do wydawcy, potem ugrzazl w korku, a jeszcze potem...

Trzeba zjesc jakis obiad, powiedzial sam do siebie. I powlokl sie – ze swoim nieposlusznym, pelnym bolu cialem – w kierunku szklanych drzwi, do restauracji. Mdlilo go od patrzenia na jedzenie, ale zmusil sie i zjadl talerz cieplego bulionu z kawalkami warzyw. Wbrew oczekiwaniu, poczul sie troche lepiej. Znalazl w sobie dosc sily, zeby przejsc przez caly plac i usiasc przy stoliku w kawiarni, ktora byla tylez droga, co egzotyczna. Do rozpoczecia odprawy pozostawala godzina. Wlad zamowil filizanke najmocniejszej kawy z najlepszym koniakiem.

Co go czeka w Majsku? Niewazne. Wczesniej nigdy tam nie byl. Nikt go tam nie zna. Wynajmie pokoj w hotelu i powiesi na drzwiach tabliczke z napisem „nie przeszkadzac...”

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×