Mozliwe, ze w jakims momencie nie wytrzyma i zapragnie wrocic do Angeli. Juz jest mu ciezko.

Potem, kiedy go znajda, zrobi sie male zamieszanie. Odwioza go do szpitala... A tam bedzie narazony na ryzyko kontaktu z salowymi i pielegniarkami, chociaz z drugiej strony nie bedzie czasu na to, zeby myslec o pielegniarkach, kiedy samemu sie bedzie umieralo...

Wlad mocniej zacisnal wargi. Wypil resztke plynu z prawie pustej juz filizanki. Usta wypelnily sie kawowym osadem i Wlad zaczal rzuc go, czujac, jak chrzeszcza w zebach nie zmielone do konca kawalki brazowych ziarenek.

Zadzwieczal telefon w kieszeni. Wlad mechanicznie wyciagnal reke. Zawahal sie. Cofnal ja.

Teraz wszyscy siedzacy przy sasiednich stolikach patrzyli na Wlada – pewnie dlatego, ze telefon dzwonil juz zbyt dlugo. Powinien go wyjac i odebrac dla swietego spokoju albo najlepiej wyrzucic...

Wyrzucic. Wlad skrzywil sie.

Telefon nie dawal spokoju. „A moze to wydawca?” – ospale pomyslal Wlad, doskonale wiedzac, ze oklamuje sam siebie. To nie wydawca. To dzwoni Smierc.

„Bedziesz sie skrecal, zwijal z bolu, bedzie ci sie wydawalo, ze twoje cialo jest rozrywane na czesci, ze jedza cie, zywego, robaki...”

Zlosc dodala mu tylko sil. Wyciagnal w koncu telefon z kieszeni, ale wyswietlony numer nic mu nie mowil.

– Halo...

To nie on powiedzial. To ktos inny nacisnal przycisk z napisem „odpowiedz” i przylozyl sluchawke do ucha.

– Ja umie...ram – powiedziala sluchawka. – Po...moz mi.

Wlad milczal.

– Gdzie... jestes – szeptala sluchawka. – Pro...sze. Zlituj sie.

– Jestes sama? – spytal.

– Zlituj sie.

– Sama to zrobilas...

– Zli...

Sluchawka jeknela, jak od bolesnego skurczu.

– Wla...d. Jestem u ciebie pod do... pod drzwia...

Nacisnal po raz drugi przycisk „odpowiedz”. Od razu zrobilo sie cicho – ludzie, siedzacy przy sasiednich stolikach, eleganccy, dokads wyjezdzajacy, udajacy sie pewnie do uzdrowisk, za granice w interesach, bezglosnie otwierali usta i pytali sie nawzajem, czy nie trzeba wezwac „Pogotowia” do tego dziwnego czlowieka, ktory chyba nie czuje sie najlepiej, wystarczy na niego popatrzec...

Wlad schowal wylaczony telefon i wstal od stolu.

...Samolot do Majska wylecial punktualnie. Co do minuty.

CZESC TRZECIA

9. Zbieg

Wychowala sie w malej wiosce przy wielkim zakladzie, zajmujacym sie obrobka drewna. Miejscowi nazywali zaklad po prostu tartakiem. Jego wlascicielem byl czlowiek o przezwisku Baron. Tartak byl jedynym zrodlem dochodu dla wielu rodzin, a Baron byl najbogatsza i najbardziej wplywowa osoba w okolicy, a w niektorych okresach zycia jego protekcje byly naprawde godne barona.

W dziecinstwie nic dziwnego z Angela sie nie dzialo. Byla zdrowa, cieszaca sie zyciem dziewczyna – pomimo tego, ze mieszkala z macocha, przyrodnim bratem i wiecznie pijanym ojcem. Macocha byla dla niej raz mniej, raz bardziej sprawiedliwa, ojciec w ogole sie nia nie interesowal, a przyrodni brat, pomimo ze starszy, byl nizszy i szczuplejszy od niej i dlatego w domowych bojkach z sierotka rzadko wygrywal.

W wiosce wszyscy sie znali. Nauczycielem w szkole podstawowej, w ktorej Angela wycierala w swoim czasie tania spodnice, byl sasiad z domu naprzeciwko, a do szkoly sredniej – w sasiedniej wsi – nie miala daleko. W trzynastym roku zycia zatrzymala sie jej edukacja: macocha zrobila ja sprzataczka w jednym z cechow tartaku, a Angela wcale nie rozpaczala z tego powodu – lubila zapach drzewa, swiezych wiorow, podobala jej sie rola doroslej dziewczyny, pracownicy, ktorej nikt nie wystawia ocen i nie zadaje prac domowych...

Rok pozniej umarl z przepicia jej ojciec, a po dwoch latach – Angela skonczyla pietnascie lat – jej pozycja gwaltownie poszla w gore. Baron, nigdy nie przepusciwszy zadnej pieknej dziewczynie na terenie tartaku, wezwal ja do siebie, upil czerwonym winem i zrobil swoja niewolnica.

Nic szczegolnego w tym nie bylo – cala wioska dobrze wiedziala o zwyczajach panujacych w tartaku i o tym, ze niektore pracownice przyszly na swiat dzieki Baronowi. Macocha Angeli wiedziala jeszcze jedno – mile i ulegle, troche przykrzace sie juz Baronowi dziewczyny, otrzymywaly zasluzony tytul zaliczonej. Wlasnie o tym mowila swojej pasierbicy, ktora juz pierwszego dnia wrocila do domu w podartym ubraniu, przestraszona i zaplakana. Angele czekala swietlana przyszlosc – ale wczesniej musiala spelnic pewne warunki – przez jakis czas byc mila i ulegla...

Uleglosci Angeli starczylo na krotko. Pucolowaty, niemlody juz Baron przerazal ja i wzbudzal wstret, wiec pewnego pieknego dnia obrzydzenie wzielo gore nad strachem i Angela postawila sie. Baron, we wszystkim lubiacy porzadek i dyscypline, natychmiast zwolnil z tartaku uparta dziewczyne, a razem z nia jej macoche i przyrodniego brata – cala rodzina zostala pozbawiona srodkow do zycia. Angela nie miala zamiaru czekac, az macocha ja zabije, i uciekla do miasta, ktore wydawalo jej sie ogromne wobec malego, prowincjonalnego miasteczka, w ktorym nawet po glownym placu, w sloneczny dzien, spaceruja kury...

Po tygodniu zostala znaleziona – ale nie przez macoche, a przez ludzi Barona. Baron czul sie nieszczegolnie – w kazdym badz razie lezal w lozku, kiedy Angele wepchneli do jego pokoju. Zobaczywszy zbiega, Baronowa przypadlosc w jednej chwili prysla. Ogarniety namietnoscia, starzejacy sie mezczyzna rzucil dziewczyne na pierzyne i przygniotl swoim ociezalym cielskiem. Angela miala wrazenie, ze lezy w gipsie, na zawsze wmurowana w to lozko, jakby w biale sklepienie. I kiedy Baron oderwal sie od niej, zmeczony i szczesliwy, nie mogla uwierzyc, ze jeszcze zyje...

Macocha i brat czekali na progu i byli niewypowiedzianie szczesliwi, kiedy w koncu mogli zobaczyc Angele. Ona nie pamietala chwili, w ktorej byli dla niej tak czuli i dobrzy. Macocha przyniosla torbe z jej rzeczami, dlatego, ze Baron zabieral Angele do siebie...

Spedzila u Barona dwa tygodnie. Najpierw cieszyl sie nia, jak ulubiona zabawka, potem znudzila mu sie i zaczela dzialac na nerwy. Pewnego pieknego poranka kazano jej zabierac sie do domu. Angela wcale sie tym nie zmartwila i ledwo przestapila prog dawnego, rodzinnego domu, poprosila macoche (a ta razem z synem znowu pracowala w tartaku), zeby pozwolila jej wyjechac do miasta i pojsc do technikum. Macocha, troche sie wahajac, w koncu zgodzila sie. I Angela wyjechala, promieniejac ze szczescia i postanawiajac sobie, ze nigdy, naprawde nigdy wiecej nie wroci do rodzinnej wsi, nigdy nie zobaczy ani macochy, ani Barona, ze wyjdzie za maz za przyzwoitego, majetnego czlowieka, a ten zabierze ja w podroz poslubna nad morze...

Rzeczywiscie sprobowala dostac sie do technikum (jakby nie patrzac, siedem klas miala skonczone), jednak juz na pierwszym egzaminie zaproponowano jej, zeby zdawala go w lozku. Angela nie zgodzila sie, dostala dwojke, przetracila wszystkie swoje pieniadze w kawiarniach i na „miastowych rozrywkach”, a do domu jej sie nie spieszylo. Wyglodzona dziewczyne, nocujaca na dworcu, zabrala stamtad bardzo dobra, tega i piekna kobieta. Nakarmila ja, ubrala i obiecala zalatwic prace. Angela zrozumiala, co to bedzie za praca, kiedy znaleziono ja po raz drugi. To byli znowu ludzie Barona, a nastawieni byli bardziej zdecydowanie – mila, dobra kobieta sto razy tlumaczyla sie, ze zamierzala wciagnac te ladniutka, wiejska gluptaske do swojego malego interesu. Angele przywleczono z powrotem. Baron najpierw dlugo i okrutnie sie z nia zabawial, a potem, wziawszy ja za wlosy i obrociwszy twarza do siebie, spytal:

– Jestes wiedzma? Znasz sie na czarach? U-u, szatanskie nasienie...

Zamknieto ja w pokoju bez okien. Miala do dyspozycji dlugi dzien, zeby zastanowic sie nad slowami gospodarza. Nie prosila sie tutaj. Raczej na odwrot, marzyla, zeby na zawsze uwolnic sie od niego – dlaczego najpierw przyciagnieto ja sila, a potem zamknieto na klucz?

I tak, niczego nie wymysliwszy, Angela zaczela wrzeszczec i walic piesciami w drzwi, grozac sadem i policja, powolujac sie na jakies znajomosci, ktore jakoby zdazyla nawiazac w miescie. Dostala w twarz i kazali jej milczec. Wtedy posmutniala.

Na drugi dzien do Barona przywieziono staruche-znachorke, uzdrowicielke i wrozke, blada i pulchna jak baba sniegowa. W asyscie Barona wrozka pojawila sie w komorce Angeli, dlugo wpatrywala sie w niewolnice, straszac ja chlodnym blaskiem bezlitosnych oczu i w koncu oznajmila Baronowi:

– Wszystko jasne, to wiedzma. Aure ma czarna, czerniejaca, az sina. Rzucala urok, na pieniadze sie polakomila. Prosze sie nie bac, panie gospodarzu, zdejme klatwe i oducze na zawsze te paskude robic ludziom przykrosci.

Angela oburzyla sie. „Najprawdziwsza wiedzma” – powiedziala, nie zadajac sobie trudu na znalezienie lepszego okreslenia. Kazali jej trzymac jezyk za zebami, do czasu, az nie przybija go gwozdziem do deski. Angela zamilkla.

Uzdrowicielka dlugo wodzila rekami nad Baronowa glowa, cos mamrotala i szeptala. Gdy przyszla kolej na Angele, zaczelo sie cale przedstawienie: znachorka spalila w piecu nocna koszule Angeli razem z kosmykiem jej wlosow, a kiedy tkanina nie chciala sie palic – zaczela rysowac kregi wokol dziewczyny, mamroczac ni to modlitwy, ni to przeklenstwa. I Angela, znuzona ze strachu, i starucha, probujaca rekami zdjac z niej „czerniejaca aure”, wygladaly zabawnie. Angela rozweselila sie. Skoczyla raz, drugi, potem zaczela z pasja przedrzezniac wrozkowe mamrotanie, za co ta odwdzieczyla jej sie soczystym policzkiem. Angela nie miala zadnego szacunku dla posiwialych i zrewanzowala sie. Cala ceremonia zdjecia uroku zakonczyla sie bijatyka dwoch wiedzm – starej i mlodej...

Angela nie smiala sie dlugo. Teraz zamknieto ja w piwnicy, w chlodzie i wilgoci, w zupelnych ciemnosciach, nie liczac niklego swiatelka, ktore docieralo przez szczeline drewnianego luku na zewnatrz. Siedziala z przyciagnietymi do brzucha kolanami, ubrana w cieniutka kurteczke i probowala zrozumiec, w czym zawinila?! Dlaczego Baron traktuje ja po prostu jak przedmiot, skad ta nienawisc, dlaczego akurat znachorka, po co w ogole to wszystko?!

Dwa dni sie meczyla, drzac ze zlosci i marzac o zemscie. Trzeciego dnia wyciagneli ja i zaprowadzili przed oblicze Barona. Tu, znowu wgniatana w materac przez pijanego, pociagajacego nosem i szlochajacego gospodarza, poznala w koncu prawde.

Baron nie mogl sie bez niej obejsc. Potrzebowal jej. Wysilki znachorki do niczego nie doprowadzily, a przeciez pokladal w nich takie nadzieje... Pozbylby sie Angeli, tak, zeby nie zostalo po niej ani sladu – ale boi sie, ze utraciwszy ja na zawsze, sam zdechnie...

Angela przestraszyla sie, ale nie uwierzyla w to wszystko. Baron dodal potem jeszcze z grozba w glosie, ze jezeli tylko sprobuje uciec – niech tylko sprobuje uciec! – wlasnymi rekami obedrze ja ze skory. Angela rozplakala sie i powiedziala, ze nic nie wie, niczego zlego nie zrobila, nic nie chce, ze jaka tam z niej wiedzma, co to czarowac nie potrafi, ze naprawde nie wie, co takiego dzieje sie z Baronem...

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×