Wlad milczal.

– Mam pieniadze – z naciskiem powiedziala Angela. – I to niemale. Oplacimy leczenie po polowie... Kazdy placi za siebie, jak w restauracji. Slyszysz? Pieniedzmi sie nie przejmuj...

Wlad nadal milczal.

– Nie klam – cicho powiedziala Angela. – Musi byc jakis sposob. Nie wierze, ze nie ma.

Wlad nie odzywal sie.

Wszedl konduktor – sprawdzil bilety, zaproponowal herbate. Wlad podziekowal, za to Angela zamowila od razu dwie filizanki. I wtedy w przedziale na dlugo zapadlo milczenie – do czasu, az konduktor nie wrocil z zamowieniem, az Angela nie wypila pierwszej filizanki, potem drugiej, nie wytarla ust serwetka i nie podniosla oczu na Wlada:

– To kiedy poszukasz jakiejs kliniki? A moze ja mam sie za to zabrac?

Wlad przeniosl spojrzenie za okno. Snieg prawie juz calkowicie stopnial, a na czarnej ziemi w wielkich skupiskach siedzialy wrony, patrzac w slad za pociagiem.

– Nie klam! – krzyknela Angela, chociaz Wlad nie powiedzial ani slowa. – Jest jakis sposob! Musi byc!

– Nie ma – odezwal sie Wlad, patrzac Angeli w oczy. – Jesliby byl... Zylbym zupelnie inaczej.

– Klamiesz – powiedziala Angela. – „Inaczej...” Co to znaczy, inaczej. Zyjesz, jak potrafisz. I oklamujesz sie: mowisz sobie, ze nie jestes winny, ze to jest warunkiem... A ty po prostu inaczej nie potrafisz!

– No dobra – powiedzial, prawie lagodnie, Wlad. – Posluchaj, kochana, co ci powiem. Zaden doktor, zaden terapeuta, znachor czy inny szarlatan nie uwolnia cie ode mnie. Tak samo, jak mnie od ciebie. Jestesmy spetani ciezkimi lancuchami... zardzewialymi, ale mocnymi i bardzo krotkimi. I tak przyjdzie nam zyc – z roku na rok, az do samej smierci. I to z nas, ktore zdechnie pierwsze, bedzie szczesliwcem, dlatego, ze drugi bedzie zdychal w mekach nad jego trupem sam, bez zadnego oparcia. Czy to jasne?

* * *

Obudzil sie o swicie. Pociag szedl rowno, miarowo postukiwaly kola, w przedziale panowal polmrok. Wlad zerwal sie z lozka. Druga polka byla pusta. Futra Angeli, ktore wczoraj zajmowalo jeszcze pol przedzialu, tez nie bylo.

Wstal. Szybko podszedl do pustej polki i zajrzal w glab. Oczywiscie, torba Angeli takze zniknela. Zelazna szuflada swiecila pustka, tylko w jej kacie samotnie walal sie zmiety papierek po cukierku.

– Idiotka – zajeczal Wlad.

Wyjrzal przez okno, probujac zorientowac sie, gdzie sie znajduje. Majac przed oczami sosnowe pnie i slupy telegraficzne, mogl okreslic tylko pore dnia, a i to z niemalym trudem. Ubral sie i wyszedl na korytarz. Wszystkie przedzialy byly pozamykane, a blade, elektryczne swiatlo, mieszalo sie z bladym swiatlem nowego dnia. Znalazl rozklad jazdy i spojrzal na zegarek. Ostatni postoj mieli godzine temu, gdzie pociag dwie minuty stal na malenkiej stacji, a konduktor, ktorego Wlad chyba obudzil dlugim pukaniem do drzwi (ile razy on sam byl wyrywany ze snu w ten sposob!), potwierdzil, ze kobieta w rudym futrze poprosila go, zeby wypuscil ja na tej malej stacji.

– Ale wiedzial pan przeciez, ze jedzie do konca – powiedzial Wlad.

Konduktor speszyl sie:

– Skoro mnie prosila, to znaczy, ze... Pewnie, po prostu, musiala wysiasc... Nie wiem, dlaczego? Nie jest mala dziewczynka, sama chyba wiedziala... Poklocila sie z kims czy co – to juz nie moja sprawa, sama mnie poprosila i wysiadla, czyli...

Wlad wrocil do przedzialu. Polozyl sie, schowal glowe pod cienka, przydzielona mu koldre i nieoczekiwanie dla siebie zapadl w gleboki i spokojny sen – po raz pierwszy od wielu dni.

Obudzil go dzwiek otwieranych drzwi. Wlad usiadl, niczego nie przeczuwajac, domyslajac sie tylko, ze to pewnie konduktor przyszedl uprzedzic go o rychlym przybyciu na miejsce. Zamiast konduktora pojawila sie przed nim Angela w mokrym, pachnacym wilgotna sierscia, futrze.

Wlad polozyl sie z powrotem. Zamknal oczy. Slyszal, jak Angela zdejmuje futro (jego skraj musnal Wlada w twarz). Jak otwiera polke i kladzie na miejsce torebke. Jak usadawia sie, probujac uspokoic ciezki, nierowny oddech.

– Przewietrzylas sie? – spytal Wlad, nie otwierajac oczu.

– Wyszlam po piwo – powiedziala Angela przez zeby. – Spoznilam sie na pociag i musialam gonic go samochodem. Pieniadze wyrzucone w bloto...

– Po piwo? O czwartej rano? Z torebka?

– A tobie co do tego? – burknela ze zmeczenia Angela. – Wstawaj... Za godzine dojezdzamy.

* * *

Wczesniej mieszkalo tutaj jedno bardzo odwazne plemie – ciagnal dalej Gran-Grem. – Nie ludzie, nie. Pancernicy. Sa troszeczke mniejsi od ludzi i prawie o polowe od trolli. Ale za to pokryci pancerzem, szerocy w ramionach, bardzo ciezcy i silni. Tylko tacy mogli tutaj przezyc...

Ale przeciez tu jest tak pieknie! – krzyknela Deja.

Tak – odpowiedzial Gran-Grem. – To najpiekniejsze miejsce na swiecie... Tutaj od zawsze scierali sie najezdzcy – przybywali ze wszystkich stron. Pancernicy musieli kazdego dnia walczyc o przezycie. Jeden pancernik mogl powstrzymac pieciu dobrze uzbrojonych wrogow...

– Co sie nimi stalo? – spytal Filozof.

Grem westchnal:

Zaczekaj, po kolei... Pancernicy prawie nie znali obrzedow slubnych, mieli tylko jeden: mlodzi malzonkowie wyjawiali sobie slabe miejsca w ich pancerzach. Dlatego, ze w kazdym pancerzu, nawet w najdoskonalszym, mozna bylo znalezc slabe miejsce... I znajac takie miejsca u siebie, malzonkowie zawsze walczyli razem – zeby zawczasu sie ochronic...

Co sie z nimi stalo? – spytala tym razem Deja.

Kiedy maz i zona przestawali sobie wierzyc – powoli powiedzial Grem – oznaczalo to prawie pewna smierc jednego z nich... albo obojga. Dlatego, ze oboje wiedzieli, gdzie atakowac, zeby pancerz pekl. Pytanie tylko, kto zaatakuje pierwszy. I wlasnie dlatego...

Zza wzgorz doszedl ich daleki, skrzypiacy, jak stara hustawka, i mrozacy krew w zylach, krzyk.

* * *

– Musisz powiedziec mi w koncu prawde – oznajmila Angela.

Wlad siedzial w swoim wlasnym gabinecie, przed komputerem. Na nieszczescie, zapomnial zamknac drzwi. Juz od dwoch dni byl u siebie w domu, juz od dwoch dni Angela nie wychodzila z zamknietego pokoju na gorze i Wlad nie niepokoil jej – czekal, az upomna sie o swoje, nienasycone wiezy. Komorka z jednym oknem byla „pokojem goscinnym”, mozliwe, ze u poprzednich wlascicieli rzeczywiscie zatrzymywali sie tam goscie.

Jedynym schronieniem dla Wlada pozostawala praca. Dzisiaj rano usiadl do komputera i do obiadu prawie skonczyl szosta czesc – kiedy nagle nie zamkniete drzwi otworzyly sie i w wejsciu pokazala sie Angela z malym czarnym pistoletem w rece.

Pistolet patrzyl Wladowi w oczy. Z trudem oderwal wzrok od czarnej lufy i spojrzal na Angele:

– Co ty... na glowe upadlas?

– Mow, jak mozna pozbyc sie wiezi. Albo przestrzele ci kolano.

Nielegalnie urodzony troll, probujacy ratowac od biedy swoich przyjaciol, i ta kobieta z pistoletem, przebywali w roznych swiatach, a on, Wlad, byl posrodku.

– Nie wiem, jak pozbyc sie wiezow – powiedzial powoli.

– Jezeli chcesz, moge ci pokazac interesujace dokumenty medyczne... Kiedy sprzedalem prawa do swojej pierwszej ksiazki z bajkami – wiesz, na co wydalem wszystkie swoje pieniadze? Zgadnij...

Pistolet drgnal. Oderwal sie od twarzy Wlada i skierowal w dol, na kolano:

– Licze do pieciu. Raz... Dwa...

Nie panowala nad soba.

Byla jak dziecko, ktoremu zawsze na wszystko sie pozwala, a potem nagle odbiera ulubiona zabawke. Gotowa byla zniszczyc caly swiat – tylko po to, zeby ta zabawka wrocila do jej raczek.

– Poczekaj – powiedzial Wlad, starajac sie mowic, jak potrafil najspokojniej. – Pokaze ci zdjecia rentgenowskie, encefalografy, rozlegle analizy...

– Trzy – glos Angeli drgnal. – Nie uda ci sie mnie nabrac. Cztery...

Jej blada twarz wykrzywila sie jak rozciagniete za rogi przescieradlo. To byl moment – Wlada odrzucilo w jedna strone, obrotowy fotel, na ktorym siedzial – w druga, a wiory, ktore sie oderwaly od debowego stolu – w trzecia. Fotel przewrocil sie. Wlad szarpnal za brzeg chodniczka, Angela stracila rownowage i druga kula trafila w sufit. Szarpnal jeszcze raz – Angela przewrocila sie na podloge, ale pistoletu nie wypuscila. Szybko podbiegl, chwycil reke z bronia i przycisnal do podlogi – trzymal tak dlugo, poki jej palce nie puscily pistoletu.

Angela patrzyla na niego przez na wpol suche, rozpalone oczy. Patrzyla, jakby oczekujac odpowiedzi na dopiero co zadane pytanie.

* * *

– Skad masz pistolet?

– Nie twoja sprawa.

– Masz pozwolenie?

– Chyba zwariowales?!

– Po co ci on?

– Tak jakos, znalazl sie przy mnie... A co cie to obchodzi!

Wlad poczul, ze traci kontrole nad soba. Gleboko westchnal.

Angela siedziala przed nim potargana, zla, podobna do wyciagnietego przed chwila z nory tchorza.

– No i widzisz... – powoli powiedzial Wlad. – Jestem silniejszy. Zwiaze cie i zamkne na strychu. A potem wyjade, gdzie oczy poniosa. Wiesz, co z toba bedzie?

– To samo, co z toba – odezwala sie przez zeby.

– Bedzie ci lzej z tego powodu?

– Jeszcze jak. Moze przezyja tylko po to, zeby cieszyc sie z twojej smierci.

Вы читаете Dolina Sumienia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×