* * *
Wlad przewrocil sie z boku na bok. Nie wiadomo dlaczego, hotelowe lozko bylo tym razem niewygodne i skrzypiace. Nie wiadomo dlaczego, zwyczajny stan bycia w drodze, podrozy, nie tylko nie sprawial mu przyjemnosci – ale go przygniatal.
Tak na przyklad, przypomnial sobie, jak pewnego upalnego wiosennego dnia, w przeddzien sesji, Anna przyszla na zajecia w cienkiej bialej sukience z paskiem. Sukienka ledwo przykrywala kolana. Kolezanki zachwycily sie, Anna sie rozesmiala, podniosla reke, jakby chciala tanczyc, ale rozmyslila sie i wrocila na swoje miejsce. W pamieci Wlada ten moment zapisal sie jak czarno-biala fotografia: dziewczyna stoi na palcach, podnioslszy rece, opada na nia promien sloneczny, a biale refleksy od bialej sukienki oswietlaja wiecznie mroczne audytorium.
Wiele lat nie wspominal Anny tak, jak wspomina ja dzisiejszej nocy. Dlaczego? Co sie stalo?
Wstal, wlaczyl swiatlo, dopil wode mineralna ze stojacej na taborecie plastikowej butelki. Zszedl na dol. Wszyscy spia... Dyzurujacy portier pociaga nosem... W tej dziurze nie ma nawet przyzwoitego hotelu...
Wyjal komputer, wlaczyl – i czekajac, az sie naladuje, wyciagnal z teczki kartke papieru i dlugopis.
* * *
Podszedl do niej na korytarzu, na piec minut przed pierwszym dzwonkiem i wzial za reke.
Popatrzyla przestraszona. Niedowierzajac, jakby po raz pierwszy zobaczywszy tego dziwnego „durnia”, nigdy z nikim nie rozmawiajacego, ktory pewnego razu w szatni podniosl zeton na metro i podal jej, kiedy zakladala rekawiczki.
Wlad wiedzial, ze za miesiac bedzie szukac go wzrokiem. Pytac o niego, tesknic za nim – cieszyc sie z jego widoku, jak z przyjscia wiosny. Ta niedostepna dziewczyna, Anna...
– Czesc – powiedzial z usmiechem.
Nalezalo dodac: „Nie mam samochodu, ale moim ulubionym miesiacem – jest kwiecien.” Juz otworzyl usta:
– Nie mam...
Patrzyla. Pierwszy raz w zyciu widzial jej oczy tak blisko. Ciemno-czarne, z szerokimi zrenicami. Po raz pierwszy widzial tak blisko jej usta. Zmusila sie do usmiechu. Nawet dla ponurego „durnia”, ktory nigdy z nikim nie rozmawia, probowala byc uprzejma!
Wlad zamilkl. Wypuscil jej reke.
Zobaczyl
Odwrocil sie i zbiegl po schodach w dol, do holu. Spoznieni studenci usuwali mu sie z drogi. Wlad biegl, jak biegl niedawno zaskoczony pod brama Anny zalotnik, tylko nikt nie byl w stanie go dogonic, przewrocic na asfalt i wsadzic mu piesc w zebra.
* * *
Rano zadzwonil do wydawcy.
– Wlad? Gdzie ty sie podziewales? W przyszlym tygodniu – osmego, dziewiatego i dziesiatego – masz spotkania z czytelnikami w trzech ksiegarniach. Jestes gotowy? Jutro dostaniesz pierwsze pieniadze, jak sie umawialismy... Czekac na ciebie? Przyjedziesz samochodem czy pociagiem? Zarezerwowac hotel?
Wlad powiedzial, ze jest gotowy, pieniadze w sama pore, ze czekac na niego nie trzeba, przyjedzie samochodem i hotel sam sobie zalatwi, a siodmego wieczorem na pewno zadzwoni, zeby omowic szczegoly.
Humor mu sie nieco poprawil. Usiadl do komputera i zaczal trzecia czesc – tam, gdzie Grema, Deje i Filozofa biora w niewole Zjadacze Strachu.
–
–
–
–
–
–
Wlad doskonale wiedzial, co bedzie dalej, co kto powie i co kto odpowie, i jak zakonczy sie ta wpadka ze Zjadaczami Strachu – ale nagle odeszla mu ochota na pisanie. W ogole odechcialo mu sie cokolwiek robic.
Zaplacil za nocleg, wrzucil walizke do bagaznika – i, jak tylko sie sciemnilo, wyjechal na droge.
Gdzie oczy poniosa.
8. Dolina Sumienia
– Co sie z toba dzialo? – przestraszyl sie wydawca.
– Troche chorowalem – powiedzial Wlad. Wydawca zacisnal wargi:
– Ale spotkania sa juz umowione...
– Nie zamierzam ich odwolywac. Druga sprawa, trudno byc czarujacym... kiedy glowa tak boli.
– Cisnienie? – poufnie zapytal wydawca. – Zatrucie? Czy po prostu suszy?
„Jeszcze jeden podejrzewa mnie o alkoholizm”– ponuro pomyslal Wlad.
Wczesniej nie spotykal sie z zadnymi czytelnikami. Wczesniej w ogole nie pojawial sie wsrod ludzi w charakterze jakiegos tam pisarza. Sam bal sie przyznac przed soba, jak bardzo sie boi. I jak nie chce sie osmieszyc.
Rano przyjechal po niego do hotelu samochod. Wlad usiadl obok kierowcy, a po trzeciej minucie jazdy zaczelo mu sie krecic w glowie. Prawie calkowicie otworzyl okno, zaczal oddychac pelna piersia, sprobowal zmienic pozycje – mdlosci nieco zlagodnialy, ale nie zamierzaly ustapic. „Czytelnicy beda zmartwieni”, pomyslal Wlad i sam sie sobie zdziwil. Okazuje sie, ze mozna nie tylko mowic przez zeby – niektorzy potrafia przez zeby myslec.
W pierwszej ksiegarni poczestowano go kawa z koniakiem. Zrobilo mu sie troche lepiej. Kiedy usiadl w koncu przy niskim stoliku na tle stelazy, prawie calkowicie zastawionych „Przygodami Gran-Grema”, kiedy popatrzyl prosto przed siebie – w oczach zaroilo sie od twarzy i fizjonomii, a w uszach zadzwieczalo, zauwazyl, ze spotkanie bedzie musial wytrzymac rowniez szmaciany, zebaty Grem, ostroznie posadzony na stosie ksiazek...