Potem ruszyla schodami w gore, do znajomych drzwi. Co tam ukrywac - do bardzo kochanych drzwi...
A te byly lekko uchylone. No, czegos takiego Lidka jeszcze nie widziala.
Zadzwonila. Zadnej reakcji; dosc dlugo stala pod drzwiami, ale nic sie nie dzialo. W koncu wstrzymujac oddech w piersiach, pchnela drzwi, by uchylic je szerzej i wetknela glowke do srodka.
Do bukietu niepowtarzalnych zapachow mieszkania Zarudnych wmieszal sie jeszcze jakis, niemal nieuchwytny. Byla jeszcze won jej dzwoneczkow w bukieciku, od ktorego ciagnelo zapachem laki...
- Slawek!
Cisza.
Weszla, podswiadomie spodziewajac sie jakiegos podstepu. Zaraz z jakiegos kata wyskoczy na nia Slawek w gumowej masce; gluptas, do tej pory uwaza, ze to smieszne...
Usmiechnela sie z wyzszoscia.
- Slawek! Klaudio Wasiliewna!
I, nabierajac tchu w piersi, jakby sie bala glosno wyspiewac swoja nadzieje:
- Andrieju Igorowiczu!
Cisza.
Pomyslala, ze powinna sie odwrocic i odejsc. Mimo wszystko to obce mieszkanie, a ona weszla bez zaproszenia i dzwonka.
Drzwi do saloniku byly uchylone. Lidka nie znala wszystkich tajemnic ogromnego sluzbowego mieszkania, ale do salonu zwykle ja wpuszczano i dlatego uznala za dopuszczalne zajrzenie tam jednym okiem.
Pusto. Bezladnie porozrzucane rzeczy. Otwarta walizka. Na podlodze pelno papieru pakunkowego.
Patrzyla... a bukiet dzwoneczkow opuszczal sie coraz nizej i nizej.
Slady pospiesznego pakowania. Ucieczki. Ewakuacji. Miga uporczywie pusty ekran niewylacznego telewizora.
Cofnela sie do korytarza... dywanik byl przekrzywiony, jakby taszczono po nim cos ciezkiego. Kawalki szpagatu. Pomiete kartki papieru. Nigdy wczesniej w mieszkaniu Zarudnych nie widziala takiego balaganu.
Wszystkie drzwi byly lekko pouchylane.
Uciekli - pomyslala Lidka, oblewajac sie zimnym potem. Mimo wszystko uciekli w przeddzien dziewiatego czerwca. Jakby... jakby...
Za jej plecami cos ciezko uderzylo o podloge. Lidka drgnela i wypuscila bukiecik ze zmartwialych nagle palcow.
Okazalo sie, ze to spadla fotografia wiszaca na scianie w ramce pod cienkim szklem. Lidka odruchowo sie pochylila i podniosla fotografie z ramka.
Na zdjeciu widnieli chlopak i dziewczyna, w ktorych z trudem, ale mozna bylo rozpoznac Andrieja Igorowicza i Klaudie Wasiliewna. Oboje mieli po okolo dwadziescia lat. Chlopak mial na reku wzruszajace zawiniatko, przewiazane wstazka. Z zawiniatka wystawal zadarty nosek. Dziwne. Slawek wcale nie mial zadartego noska... a moze to tylko wszystkie niemowlaki sa takie brzydkie?
Dlaczego nigdy wczesniej nie widziala tej fotografii?
Zapragnela nagle cisnac zdjecie na podloge. Zdolala sie jednak powstrzymac. Polozyla ramke na stole obok dzwoneczkow. Wyszla na korytarz. Przez chwile stala, przestepujac z nogi na noge, nie wiedzac, dokad pojsc i co zrobic.
Strachu prawie nie czula. Ale dlawily ja wstyd i gniew... wydalo jej sie, ze krtan ma pelna kwasu.
Ciezkie drzwi gabinetu.
Pantofle cisnely juz wprost niemilosiernie.
Dlaczego? Dlaczego tknela i bez tego na poly otwarte drzwi?
Krok. Jeszcze krok.
Gabinet. Polki. Komputer. Telefony. Porozrzucane ksiazki...
W roboczym krzesle z wysokim oparciem siedzial czlowiek.
- Andrieju Igorowiczu... - odezwala sie Lidka cichym glosem.
Deputowany Zarudny spogladal na nia szeroko otwartymi, szklanymi oczami.
Jego piers pokrywala krwawa, zastygla, poszarpana masa...
Rozdzial 4
Kolejka byla dluga niczym zima.
Minela prawie godzina, zanim powolny, ludzki potok wniosl Lidke do wnetrza sklepu. Drzwi trzaskaly, wpuszczajac podmuchy wilgotnego wiatru, ceramiczne plytki posadzki pokryte byly gruba na palec warstwa brudnego, mokrego blocka. No coz, jeszcze piecdziesiat minut...
Jeszcze wczoraj ludzie w kolejce kleli jeden drugiego, gniewnie i paskudnie. Dzis juz milczeli i patrzyli w ziemie.
Za lada staly dwie kobiety - dorosla i mloda. Mlodka okazala sie Swietka z czwartego pietra. Nie zatrzymujac sie nawet na sekunde, specjalna stalowa struna ciela smietankowe maslo. Ciela i kladla na wadze. Jasnozolte kesy gromadzily sie jeden na drugim jak sztabki zlota.
Starsza kobieta przyjmowala pieniadze i wydawala reszte. Patrzyla na Lidke, jakby ta byla przezroczysta, Swietka zreszta spogladala dokladnie w taki sam sposob, ale Lidka nie poczula urazy - Swietka pracuje tu juz miesiac, jako uczennica otrzymuje zaplate, stoi za lada po dwanascie godzin dziennie, bola ja nogi i cmi jej sie w oczach, ale i tak szykuja sie, by zwolnic ja w przyszlym miesiacu, przygotowuja miejsce dla jakiegos znajomka...
Lidka bokiem wyrwala sie z tlumu czekajacych. Na nastepna kolejke nie miala sil. Niech postoi Jana - i tak jest bezrobotna. Albo Timur - organizatorzy tych jego kursow przygotowawczych szykuja sie do ich zamkniecia...
Przy wejsciu do sklepu stal ciemnoczerwony woz z przyklejonym do szkla ogloszeniem: „Na sprzedaz”. Drugie, umieszczone nieco nizej oznajmialo: „Prawnik, ekonomistka ze znajomoscia jezykow obcych, poszukuje pracy”.
Lidka westchnela.
W podziemnym przejsciu pachnialo jak w noclegowni. Ramie w ramie stali tu handlarze; Lidka przechodzila obok nowych i lekko znoszonych sweterkow, szkatulek, skarpetek i piernikow, zawinietych w polietylenowa folie bulek, starych ksiazek, szalikow i sportowych dresow. Szla, wstrzymujac oddech i nie rozgladajac sie na boki, dlatego ze spojrzec znaczylo znow popasc w przygnebienie. Swiadomosc tego, ze i ona sama, Lidka, i jej mama predzej czy pozniej moga wyladowac w tym przejsciu.
Przy wylocie przejscia ktos wypisal sprayem na szarozoltej scianie: „Krwiopijcy zabili Zarudnego!”. O dziesiec metrow dalej - na scianie wiaty przystanku autobusowego: „Krwiopijcy zabili...” Dalej scianka byla rozbita. Groznie starczaly z niej kly szklanych odlamkow.
- Przynioslas? - zapytala mama.
Juz drugi tydzien nie czula sie dobrze i nie wychodzila z domu.
- Tylko maslo - odpowiedziala Lidka.
- No i dobrze - stwierdzila matka po chwili milczenia. - A ile?
Lidka sie stropila:
- Trzysta... - Trzysta?!
- Mamo, znow wszystko prawie dwa razy podrozalo.
- No... to rozumiem - odpowiedziala matka, nie probujac nawet ukryc znuzenia.
Ledwo slyszalnie pomrukiwal telewizor. „Jezeli zalamie sie system ubezpieczen spolecznych - denerwowal sie niewidzialny dla Lidki mowca - to po apokalipsie czeka nas zycie w pieczarach... epoka kamienna, oto co nas czeka. Wojna domowa, bunt, grabiez wszystkiego, co zostanie... skonczymy sie jako spoleczenstwo cywilizowane...”
Lidka westchnela. Ojciec pracowal w ubezpieczeniach i wszyscy jeszcze niedawno mieli absolutna pewnosc, ze gdzie jak gdzie, ale w tej niewzruszonej organizacji zadne nieszczescia nie groza.
Przeszla do swojego pokoiku i usiadla za pustym, roboczym stolikiem. Stolik byl calkowicie pusty, tylko posrodku lezala pod szklem duza, kolorowa fotografia. Wycieta z jakiegos tygodnika tak starannie, zeby nie bylo widac nawet sladu czarnej, zalobnej obwodki.
W tym roku chlody nadeszly bardzo wczesnie. Obiecuja wylaczyc swiatlo. Mowia, ze na ogrzewanie braknie pieniedzy, gazu, ropy i czegos tam jeszcze. Niedawno wszystko bylo - i nagle okazalo sie, ze niczego nie ma... Wiec gdzie sie podzialo, jezeli wolno zapytac?
Zadzwonil telefon. Lidka odruchowo odczekala trzy sygnaly, a potem przypomniala sobie, ze przeciez mama lezy w lozku i podbiegla do przedpokoju.
- Lida?
Podczas kilku ostatnich miesiecy glos Slawka zupelnie upodobnil sie do glosu jego ojca. Wczesniej Lidka az podskakiwala na jego dzwiek, ale zdazyla juz przywyknac.
- Masz czas... zeby pogadac?
- Ile chcesz... - odpowiedziala, zabierajac telefon do swojego pokoiku.
- Wiesz... naradzalismy sie tu z mama - odezwal sie Slawek po chwili milczenia. - Rozumiesz, cos w tym wszystkim nie... Ale to rozmowa nie na telefon. Nie moglabys do nas wpasc?
Lidka milczala.
* * *
W sluzbowce dozorcy bylo pusto. I dawno nikt nie przynosil kwiatow. A przeciez wtedy, w czerwcu, schody byly nimi wprost zasypane...
- Czesc - przywital ja Slawek. Bardzo schudl po chorobie i zaczal upodabniac sie do matki, a nie do ojca. Tylko glos zostal taki, jak przedtem.
Lidka podala mu czerwony gozdzik. Slawek machinalnie odwrocil go w dloniach:
- No, wlaz... od razu przejdz do gabinetu.
Weszla.
Ze sciany patrzyl na nia deputowany Zarudny. Lidce ten portret sie nie podobal, ale oczywiscie rzadzily tu nie jej upodobania, tylko wola mamy Slawka. Nie bylo tu juz komputera ani telefonow, uwolniony od nich stol zajmowal pol pokoju, a na calym jego blacie lezaly stosy teczek z dokumentami, zszywki czasopism i sterty zapisanych kartek.