Slawek tak samo machinalnie jak przedtem wetknal gozdzik do metalowego wazonu.
- Zostalo po ojcu - westchnal. - Nieuporzadkowane archiwum. Czesc papierow zabrali ci z OP, czesc potem zwrocili... te osobiste. Wszystko przetrzasneli... cale archiwum. Rozumiesz?
Lidka kiwnela glowa.
W oficjalnych dokumentach napisano o niej „przyjaciolka syna, przypadkowy swiadek”. Przypadkiem ona pierwsza odkryla smierc Andrieja Igorowicza; przesluchiwano ja trzykrotnie i za kazdym razem wybuchala placzem. Nie tylko dlatego, ze bol byl swiezy i obezwladniajacy. Za kazdym razem wydawalo jej sie, ze przesluchujacy jej nie wierza i w kazdym slowie wietrza falsz.
Po co przyszla? Przeciez nie byla umowiona? Dlaczego nie zadzwonila? Dlaczego bez pytania weszla do obcego mieszkania? Dlaczego...
Wszystkich przesluchujacych, ludzi o surowych twarzach i przenikliwych, swidrujacych spojrzeniach najbardziej interesowalo jedno. A moze deputowany Zarudny jeszcze zyl? Mogl mowic? Wiec jak bylo: mowil czy nie?
Okazalo sie bowiem, ze Andriej Igorowicz w istocie zyl jeszcze w chwili, kiedy Lidka otwierala drzwi wejsciowe. Ale kiedy weszla z bukietem do gabinetu, byl juz martwy - w koncu trafiono go kilkoma kulami pod rzad...
Ale co z nieporzadkiem w mieszkaniu? Czyzby nieproszeni goscie przeprowadzili swoje poszukiwania jeszcze wtedy, gdy deputowany zyl?!
Nie, nie slyszala wystrzalow. Nie, nie zobaczyla nikogo i niczego - o tym, co widziala, juz opowiedziala. Nie, on nie mogl mowic... byl podziurawiony jak sito...
Mama dawala jej trzy razy dziennie krople na uspokojenie. I wozila do lekarza.
A potem odbylo sie ostatnie przesluchanie. Poprowadzil je czlowiek z OP. Lidka nigdy go wczesniej nie spotkala, byl tegi, smutny, i dlugo opowiadal Lidce o swoich cieplych stosunkach z nieboszczykiem Andrzejem Igorowiczem. Coz to byl za czlowiek... ech... Gina sami najlepsi... Wiec jak, naprawde niczego nie slyszala? Szkoda, pomoglaby w sledztwie. Nic? No, szkoda. Wiec tak, idz dziewczyno i ucz sie dobrze... Andriej Igorowicz bylby zadowolony...
Wezwania do gmachu OP urwaly sie.
Lidka westchnela.
- Zabralem sie do porzadkowania tych dokumentow. Glos Slawka drgnal. - Ale... jakos mi to ciezko idzie... I nie mam czasu... przeciez sie ucze...
Mowil, jakby zamierzal sie usprawiedliwiac. Lidka opadla na krzeslo dla gosci:
- Co, chcesz, zebym ja sie tym zajela?
- No... tak... - Slawek ucieszyl sie z jej domyslnosci.
Zabojcow Andrieja Igorowicza znaleziono po tygodniu - na dnie zatoki. Czego zreszta nalezalo sie spodziewac. Lidka nabrala zas zwyczaju przegladania programu oficjalnych wiadomosci rzadowych; nie sluchala prawie slow, ale uwaznie wpatrywala sie w twarze. Kontrakt mogl wystawic kazdy. Doslownie kazdy.
Ale podczas minionego miesiaca ogladala rzadowy program coraz rzadziej.
- To... powazna praca... archiwalna. Trzeba posortowac na kolejne roczniki, wedlug tematow... sporzadzic katalog...
Slawek obrzucil ja szybkim spojrzeniem i poczerwienial.
- Co? - zapytala Lidka.
- Trudna robota - odpowiedzial chlopak. - Pracochlonna...
- Wiesz, ze mam eksternistyczne egzaminy. Z czasem u mnie kiepsko.
- No tak - Slawek wciaz jeszcze byl czerwony i patrzyl gdzies w bok. - Ale marna... Mama by chciala...
Lidce poczula krotkotrwaly naplyw litosci.
- Chcialaby... czesciowo oplacic te prace... - wykrztusil wreszcie z siebie Slawek. - Nie mamy za wiele pieniedzy... ale... Tylko sie nie obraz!
Lidka sie usmiechnela.
- Z pewnoscia sie nie obraze. Ojcu przestali placic, mama nie ma pracy... Cala rodzina bez pieniedzy... Nie, Slawek, nie obraze sie.
* * *
- Telefon do ciebie - oznajmila mama. - Kolega z klasy.
- Slucham? - spytala Lida obojetnie.
- To ja - odezwal sie Rysiuk. - Jak tam sprawy?
- Nijak.
- Zdalas wszystkie kontrolne egzaminy?
- A co mi tam do egzaminow, kiedy nie ma co zrec? - zapytala, umyslnie ordynarnie. Prawde mowiac, troche przesadzila - zostalo im jeszcze troche makaronu. I pol worka ziemniakow, ktorych miala powyzej uszu.
- Pamietasz, gdzie mieszkam? - odezwal sie Rysiuk po chwili milczenia.
Zamyslila sie na moment.
Autobusy kursowaly rzadko i Lidka, zarzuciwszy plecak na plecy, puscila sie szybkim truchtem. Dawno niesprzatany trotuar pokrywala warstwa lekko juz zbutwialych jesiennych lisci. Sciany domow upstrzone byly fragmentami ogloszen, ulotek i plakatow; „Odstapie mieszkanie”, „Krwiopijcy zabili Zarudnego”, „Wszyscy na plac! Wszyscy na zebranie!” „Pomozcie w znalezieniu...”
Zeszla do przejscia. Cisza, szelest licznych krokow i zadnego glosu - strasznie, ale juz przywykla. Przebiegla przez tory kolejowe i nie zmieniajac tempa, przebiegla na przeciwlegly peron. Wiatr niosl odpychajaca won - tak pachnialo w poczekalniach albo w tym podziemnym przejsciu, w ktorym starsze kobiety sprzedaja skarpetki, chleb, domowej roboty kapcie i tkane na drutach swetry. Przed wejsciem do „punktu obrony porzadku prawnego” lezal na bagazowym wozku mezczyzna o nabrzmialej twarzy, odziany w pomiete ubranie. Trup. Lidka obeszla go lukiem.
Nieopodal, na rogu, handlowano goracymi parowkami z wozka, ktory na boku mial jeszcze na poly zatarte litery „Lody”. Lidka przypomniala sobie, jak przed dziesieciu laty przechodzac tedy z mama kupowala tu cukrowa wate.
Ale moze i tego tu nie bylo.
Ktos potracil ja walizka i to tak, ze ledwo utrzymala sie na nogach. Trzeba sie bylo pospieszyc, do domu, w ktorym mieszkali Rysiukowie zostalo jeszcze z dziesiec minut szybkiego marszu.
- ...kto tam? To ty, Sotowa?
Rysiuk zamknal za nia drzwi. Lidka od razu spostrzegla, ze drzwi sa nowe, wzmocnione zelazem i z dwoma solidnymi zamkami.
- Chodzmy...
Podczas ostatnich kilku miesiecy nie widzieli sie, a tymczasem Rysiuk mocno sie zmienil. Wszyscy sie zmienili, pomyslala Lidka z melancholia. A to dopiero poczatki zmian...
- Dawaj swoje wypracowanie. No tak, wariant uproszczony, dla dziewczat i zaocznych...
- Nie wszystkich stac na oplacanie studiow dziennych - stwierdzila Lidka, rozgladajac sie po pokoju.
Rysiuk odwrocil sie od stolu. Mial przejrzyste oczy, jak zamyslona, wielka ryba.
- Przepraszam.
- Za co? - zdziwila sie Lidka. - Byles ordynusem i ordynusem umrzesz...
Rysiuk pokryl zmieszanie ni to kaszlem, ni to smiechem:
- Na razie nie wybieram sie na tamten swiat. Siadz za tamtym biurkiem. Na razie zajme sie czyms innym, a ty narysuj tabelke w zeszycie - na cztery wiersze. Poradzisz sobie?
- Postaram sie - odpowiedziala, nie reagujac na kpine.
Chlopak wzial kartke i zabral sie za rozwiazywanie przykladow Lidki. Lidka kreslila linijki czerwonym olowkiem, starannie i z uwaga.
- Wiesz, kto zabil Zarudnego? - zapytal Rysiuk polglosem.
Lidka nawet na chwile nie przerwala zajecia.
- Wiem. Tych dwoch, ktorych znaleziono w zatoce.
Rysiuk oderwal wzrok od rozwiazywanego przykladu i zajrzal jej w oczy:
- Wiec uwazasz, ze tamci „oczyszczacze dusz” mieli powod, by go zabic?
Lidka zaciekle kreslila. Az sypal sie czerwony pyl z kredki.
- No, wersja nie gorsza od innych... „Krwiopijcy zabili Zarudnego” brzmi troche prymitywnie. Oczywiscie, oligarchowie mieli powod do tego, zeby go zabic... Nie zawsze nalezy wierzyc w to, co wszyscy widza. A wszyscy widza, ze smierc Zarudnego zainicjowala procesy, ktore doprowadzily do kolejnej katastrofy...
- Zaprosiles mnie po to, zeby pocwiczyc sobie wymowe uczonych slowek? - niezbyt glosno zapytala Lidka. - Mnie, jako osobe, ktora Zarudnego znala osobiscie?
Rysiuk westchnal i odlozyl dlugopis:
- Co tam u Slawka?
Lidka wzruszyla ramionami.
- Pochylo...
Slawek skarzyl jej sie, ze ktos obserwuje ich mieszkanie. Lidka nie miala pojecia, czyjego podejrzenia maja jakies podstawy, czy sa tworem wyobrazni, tym bardziej, ze mama Slawka podejrzewala wszystkich o wszystko - dochodzilo do tego, ze zabierala sie do obszukiwania Lidki, kiedy ta wychodzila z ich mieszkania: „Zechciej zapamietac, Lido, ze tych pomieszczen nie powinien opuscic ani jeden dokument... sama rozumiesz”. Lida burzyla sie i z trudem zachowywala spokoj, przypominala sobie jednak, ze ta kobieta przezyla tragedie, ktora sprowadzila na nia lagodna forme obledu. Otwierala nawet swoja teczke, demonstrujac, ze nie przywlaszczyla sobie ani jednego dokumentu nalezacego niegdys do Andrieja Igorowicza...
Ale tego wszystkiego nie zamierzala omawiac z Rysiukiem.
- Lidka - odezwal sie Rysiuk gluchym glosem - z pewnoscia pomyslisz sobie, ze wtykam nos w nie swoje sprawy. Ale w przeciwienstwie do ciebie, czytalem monografie Zarudnego i jego prace w dziedzinie historii...
- Aha - odezwala sie obojetnym tonem. - Wiesz, on nawet o tobie mowil. W waszej klasie jest taki niezwykle utalentowany chlopiec, nadzieja historii kryzysow...
Rysiuk umilkl i Lida nie bez satysfakcji stwierdzila, ze poczerwienialy mu uszy.
- A owszem! - stwierdzil wyzywajaco chlopiec i niezbyt mocno uderzyl piescia w zakurzony blat stolu. - Chce zostac kryzysologiem i nim zostane! Mam dosc informacji, by stwierdzic... zeby sformulowac podejrzenie, ze Zarudny dosc niebezpiecznie zblizyl sie do stworzenia teorii apokalipsy. Odkryl fakty, pozwalajace na sformulowanie pewnych ogolnych wnioskow...
- Ales ty madry - odezwala sie Lidka. - Nikt sie nie domyslil, tylko ty...
- Gdyby nikt sie nie domyslil - odparl Rysiuk szeptem - to Zarudny pozostalby przy zyciu. Czyzbys naprawde myslala, ze za jego smiercia stoi ten balwan Brodowski i jego banda od czystosci duszy? Albo ci blizej nikomu nieznani „polityczni przeciwnicy”? Lida... Lidka, co ci jest?!
Teraz juz ryczala. Dlawila sie lzami.
I dlatego nie wspomniala Rysiukowi o tym, co jej wtedy powiedzial Zarudny.
Ta mysl z pewnoscia odbila sie na jej twarzy.
„...Na pierwszym programie bedzie bardzo wazne wystapienie. Moje. Mysle, ze to bedzie zasadniczy zwrot... w losie nas wszystkich. Bardzo na to licze...”