Huk helikopterow. Nowy wicher. Wystrzaly. Seria. Kadlub helikoptera zawracajacego nad sasiednia ulica. Lidka zrozumiala, ze zazdrosci pilotom, ktorzy nie musza sie bac i rozpychac lokciami, sa wszechmogacy, lataja i tak pieknie bronia spokojnych mieszkancow miasta.
W nastepnej chwili, gdzies z tylu, od morza, rozlegl sie grzmot wybuchu. W czerwone niebo wzbil sie dym z ogniska plonacego nad resztkami rozbitego helikoptera. Timur powiedzial cos, czego Lidka nie uslyszala. Teraz nie dalo sie uslyszec nawet najglosniejszego krzyku...
Ojciec szarpnal ja za reke.
Kolejny wlaz. Drabina w dol. Stopnie jakies mokre. Kupa smieci - guziki, papiery, podeptane rekawice. Zapach moczu. Wyjscie na podworze. Klomb stratowany, ze widac tylko gline. W poprzek klombu lezy rozciagniety czlowiek w ciemnym plaszczu.
Ojciec na sekunde sie zatrzymuje. Odwraca lezacego na plecy. Nieznajomy ma moze z szescdziesiat lat i patrzy w niebo szklanym wzrokiem. Trup.
Biegna dalej, bez slowa. W lukach bram - wciaz ta sama ulica. Teraz jechaly po niej samochody, chyba cofajacych sie oddzialow OP. W powietrzu unosi sie zapach spalin.
- Koniec Naroznej - oznajmil ojciec z wyrazna ulga w glosie. Mama milczala i wstrzymywala dech.
Wydostali sie pod lukiem bramy wprost w tlum innych zasapanych uciekinierow. Niektorzy ich wyprzedzali, inni wyraznie odpadali z konkurencji. Jakis czlowiek w helmie okrywajacym mu cala twarz klal az sie dymilo i krotka palka pokazywal, w ktora strone nalezy biec. Drugi, w takim samym helmie, tkwil w wiezyczce pancerki, ktora zatrzymala sie w poprzek Naroznej. Za jego plecami klebila sie sciana nieprzeniknionego dymu. Ulica stala w ogniu.
- Wrota! - zawolala mama, podbiegajac do pancerki. - Chlopcy, Wrota sie jeszcze nie otworzyly?!
Ten z palka sypnal jeszcze ciezszymi przeklenstwami. Tkwiacy we wlazie wiezyczki pokrecil przeczaco helmem.
Lidka poczula, ze jej serce zapada sie gdzies w glab brzucha. Leci w dol, ale wciaz sie telepie. Jeszcze chwila - i bedzie mogla wysrac wlasne serce, razem z ogniem, zapachem spalenizny, jak roztanczona pochodnie. „Tym razem Wrota sie nie otworza”.
- Naprzod! - rozkazal ojciec. Lidka nie uslyszala slow, ale odczytala je z ruchu jego warg. Jednoczesnie syknela z bolu, bo ktos brutalnie szarpnal ja za reke.
Wybiegli na Aleje Odrodzenia, oszalamiajaco szeroka w porownaniu z Narozna. Tu ludzie szli wzglednie luzno. Lidka postarala sie dostosowac do powszechnego tempa i odzyskac spokojny oddech.
Wrota sie otworza. Po prostu jest jeszcze za wczesnie. Na razie za wczesnie. Druga godzina od poczatku
Apokalipsa zaczela sie wtedy, gdy zabojcy wsadzili szesc kul w piers Andrieja Igorowicza Zarudnego.
Nie, apokalipsa zaczela sie wczesniej...
Nogi sa za krotkie. Glowa za blisko ziemi. Co to mowil Andriej Igorowicz o niskim wzroscie?
Po raz pierwszy pomyslala o Slawku i jego matce. Po raz pierwszy - i dlatego poczula wyrzuty sumienia. Centrum... Stamtad latwiej sie wyrwac. Slawek to silny chlopak, na pewno sie wydostana...
Nagle zatrzeszczalo milczace do tej pory radio. Odezwaly sie jednoczesnie odbiorniczek ojca, czarne pudla glosnikow na fasadach budynkow i wylotowe kielichy na pancerkach.
- Do wszystkich. Niebezpieczenstwo od strony wzgorz. Wzmozona aktywnosc sejsmiczna w rejonie osiedli Czarny Las, Ozierowo, Migowo. Zmiana kierunku ewakuacji. Powtarzam - zmiana kierunku ewakuacji... Polnocna linie kolejowa, Suchowo-Gorny Bolt. Utrzymuje sie niebezpieczenstwo od strony morza. Do bezposredniego zagrozenia z powietrza zostaje jeszcze okolo dziesieciu godzin. Powtarzam...
Lidka sie potknela. Przez chwile myslala, ze upadnie, ojciec jednak w pore chwycil ja pod pache.
- Patrz pod nogi...
Zatrzesla sie ziemia. Zakolysaly uliczne latarnie. Gdzies zabrzeczaly ostatnie szyby z okien. Luna zaplonela jeszcze jasniej.
Ja juz dalej nie moge, pomyslala otepiala ze zmeczenia Lidka. To niesprawiedliwe... mezczyzni i kobiety na tych samych warunkach... jedni maja nogi krotsze, inni dluzsze. Ten jest atleta, a tamten starcem...
Przypomnialy jej sie szydelkowe serwetki na stole w tym mieszkaniu, do ktorego sie wlamali podczas ewakuacji.
Naturalne selekcja, powiedzial Andriej Igorowicz. Glos nalezal do niego, Lidka jednak za nic nie mogla uwierzyc, ze Zarudny mogl powiedziec cos tak okrutnego i bezwzglednego.
„Osobnicy o nizszym wzroscie maja wieksze szanse na to, by zginac w przepychance i scisku...”
No, na razie szczegolnego scisku nie ma. Tyle, ze Lidka wiedziala, iz nie wytrzyma tak dlugiego, szybkiego marszu. Ale wokol tez nie same okazy zdrowia. Zmecza sie i zwolnia...
„Chce, zeby w chwili katastrofy. Lido, ktos przy tobie byl. Ktos dostatecznie silny, kto bedzie mogl cie podtrzymac”.
Dziewczyna katem oka zerknela na ojca. Z duma. Jak robila to wtedy, gdy miala osiem lat. Ojciec wszystko robi jak nalezy. Jakos sie z tego wykaraskaja.
Nowy podziemny wstrzas. Lidka na wlasne oczy ujrzala, ze zachwial sie dziewieciopietrowy dom, jak gietka, skladana wedka. Wszystko bylo jak na panoramicznym filmie. Zachwial sie, na chwile jakby sie rozmazal w przestrzeni, kiwnal gornymi pietrami, ale nie runal.
Gdzies w tlumie ktos zaczal wrzeszczec - co prawda krzyk zaraz ucichl.
- I tak juz do konca, na piechote? - zapytala Lidka, starajac sie nie przygryzc sobie jezyka.
Nikt jej nie odpowiedzial.
Tempo marszu rzeczywiscie spadalo. Szli po alei juz ponad godzine - a byla bardzo dluga. Aleja Odrodzenia, najdluzsza ulica w miescie. Od czasu do czasu radio podawalo nowe szczegoly, wszystkie jednak dotyczyly innych rejonow. Gdzies tam przebilo sie „zagrozenie od strony morza”, gdzie indziej smiglowiec zaczepil o linie energetyczna i spadl na ludzi. Lidka szla, coraz mocniej wspierajac sie na ramieniu ojca.
Aleja konczyla sie placem, ktorego nazwy Lidka nie pamietala. Ludzki potok rozdzielil sie tu - ojciec bez wahania skrecil w prawo, a mama z Timorem i Lidka z Jana ruszyli razem z nim.
Mineli cmentarz. Nie ten centralny, pompatyczny, na ktorym pochowano Andrieja Igorowicza. Zwykly, podmiejski cmentarz. Stary i od dawna zamkniety dla pogrzebow.
Zblizal sie ranek. Czerwone swiatlo przybladlo, mieszajac sie z szarzyzna przedswitu.
- Ani jednego ptaka - stwierdzil Timur i Lidka uswiadomila sobie, ze brat ma racje. Nie bylo ani wron na nagich klombach, ani wrobli, ani miejskich, zerujacych na smieciach golebi.
- Lidka, nie spij, bo cie ukradna...
- Juz dalej nie moge - stwierdzila tonem przeprosin.
Zalamalo sie niedawne silne pobudzenie, a zwalilo na nia zwykle znuzenie. Szary poranek, kolumna ludzi wychodzacych z miasta na otwarta przestrzen. W oddali rysuja sie budynki fabryki cementu. Szuranie nog po blotnistej drodze. Krok, krok, jeszcze jeden krok... Wszystko, jak w zlym snie.
- Naprzod! - jak zwykle pogonia ja ojciec. - Sily jeszcze ci sie przydadza... Jeszcze...
Nie dokonczyl zdania. Nagle zatrzeszczalo radio.
- Uwaga! Do wszystkich! Zagrozenie od morza, linia obrony przebiega wzdluz promienia Przerywna, Lewy Zjazd, Gajowa.
Lidka drgnela. Sam srodek miasta. Glefy wdarly sie bardzo gleboko.
- Uwaga na trasie polnocnej! Nie zanotowano zagrozenia sejsmicznego. Prosze kontynuowac marsz. Uwaga na trasie Wielkiej Promieniowej! Ruch dalej niz do punktu Dabki jest bezcelowy. Rozdzial obciazenia na Wrota...
- A Wrot wciaz nie ma... - odezwal sie ktos z tylu za Lidka. Ogarnieta strachem nawet sie nie obejrzala.
* * *
Zatrzymali sie posrodku rozleglego pola. Jedni stali, inni woleli usiasc. Lidka lykala herbate ze skorzanego kubka, a ojciec, gdy tylko sie ogladala, dolewal jej z termosu. Lidka malodusznie udawala, ze tego nie widzi.
Stali posrodku pola, a Wrot nigdzie nie bylo widac. Nigdzie. Zaczynalo sie robic coraz cieplej, na ziemie spadaly plaszcze, czapki i swetry; powietrze nad polem lekko drzalo. Od strony wzgorz nadlatywal goracy wiatr.
Lidka siedziala na swojej rozlozonej kurtce. Od dawna chciala juz udac sie do toalety, ale toalety nigdzie nie bylo, a ludzie wokol tloczyli sie jak na centralnym placu w dzien swiateczny.
Niebo mialo niedobra, sino czerwona barwe. Wygladalo jak siniak.
Do ogloszonego „bezposredniego zagrozenia z powietrza” zostalo jeszcze dwie godziny. Wedlug obliczen z ochrypnietego radioodbiornika. W rzeczywistosci czasu moglo byc mniej - fioletowy niebosklon juz nie raz blyskal, przeciety sladem, jaki ciagnal za soba rozzarzony, spadajacy z nieba kamien.
Gdzies tam otwieraly sie paszcze wulkanow. Gdzie indziej z dna morskiego podnosily sie fale tsunami. Jeszcze gdzie indziej stawaly w ogniu pola naftowe.
Tu, na otwartej przestrzeni bylo cicho i spokojnie. Zbieralo sie na upal. Timur, nasladujac innych chlopakow, rozebral sie do pasa, choc niepotrzebnie - na jego rzezbionych miesniach drgala blada, gesia skorka.
- Uwaga - odezwal sie znuzony radioodbiornik. - Do wszystkich. Nie ma danych o otworzeniu sie Wrot. Uwaga na Wielkiej Srednicowej - mozliwosc zagrozenia termicznego od polnocnego zachodu...
Tlum wokol poruszyl sie niespokojnie.
- Uciekac...
- Wrota...
- Nie ma zadnych Wrot, sam widzisz... Lidka sluchala z zamknietymi oczami.
Wrota pojawiaja sie w poblizu osiedli ludzkich. Wokol miasta powinno ich byc wiele. Im dalej, tym mniej. Ale na razie nigdzie ich nie ma.
Nigdzie.
Niczym zywa pochodnia tanczy tamten szklarz... „Zagrozenie termiczne od polnocnego zachodu...” Zbliza sie ognisty oblok.
Wody. Och, gdyby tak dac nura w czysta ton i polezec w nadciagajacej kipieli...
Majaki. Majaki wywolane przez zmeczenie i skwar... i strach. W sinym polmroku odnalazla reke mamy:
- Mamo... bylam taka glupia. Wybacz mi.
- Lidka, cos ty?
Przypomnial jej sie dzien urodzin. Ten sam, w ktorym nie kupila kwiatow, ale wpakowala sie w nieprzyjemna historie. Zamiast podarku...
- Lidka... Uspokoj sie. Wez sie w garsc. Jeszcze troche...
Jeszcze troche.
Lepiej by im bylo, gdyby zwalil im sie na glowy stracony smiglowiec. Lepsze to, niz...
Skwar. Piekielny.
Wszyscy pograzyli sie w grzechu i ktoz moze wiedziec, czy tym razem On zechce sie zmilowac i otworzyc zbawcze Wrota, zeby dac ludzkosci jeszcze jedna szanse...
Z nieba spadnie ogien. Z morza wyjda potwory. Wszystko bedzie, jak zawsze.
Nie bedzie tylko Wrot.
Mama polozyla jej na czole zmoczona w occie chusteczke. Skad tu ocet? Mama wiedziala i zabrala troche... na wszelki wypadek...