Przeprowadziwszy Slawka do swojego pokoju i zamknawszy drzwi, Lidka bez zadnych wyjasnien rozwinela przed nim arkusz z tekstem niewygloszonego przed kamerami wystapienia. Kiedy Slawek czytal, poruszajac wargami, dziewczyna siedziala na parapecie okna i kiwajac noga, patrzyla w niebo.
A teraz Slawek milczal i patrzyl na nia jak zbity pies.
- Zrozumiales? - odezwala sie Lidka sucho.
- Trzeba by powiedziec... - wymamrotal chlopak niepewnym glosem.
- Komu? - usmiechnela sie Lidka z politowaniem. - Ci, co powinni wiedziec, doskonale o tym wiedza. Krzatanina, przeszukiwanie, myszkowanie. Caly czas pytali: czy mogl cos powiedziec? „A co powiedzial? Nie wskazal nazwisk swoich zabojcow”?
Slawek wciagnal glowe w ramiona, az Lidce zrobilo sie go zal.
- Ja juz wczesniej sie domyslalem - odezwal sie chlopak bezbarwnym glosem. - Mama mowila, ze „trafimy do kontyngentu”. Tyle ze po tym, co sie stalo z ojcem... musielismy sie ewakuowac na ogolnych warunkach.
Lidka wyszczerzyla zeby w niedobrym usmiechu:
- A mozesz sobie wyobrazic, co by bylo, gdyby zdazyl powiedziec! W przeddzien apokalipsy? Co by sie wtedy dzialo?
Slawek usmiechnal sie z przymusem:
- Wycofaliby sie z „umowionego opoznienia”. Zmuszono by ich. Zrobilby sie zamet...
- Ten czas zamowili ludzie z „kontyngentu” - odpowiedziala Lidka powoli. Stwierdzenie to zabrzmialo jak ogloszenie wyroku.
Slawek zagryzl wargi:
- To liczna grupa. Wiesz, kto wchodzil w jej sklad?
- Dowiem sie - odpowiedziala martwym glosem.
W przedpokoju zabrzeczal dzwonek. W ciasnym korytarzyku zaszuraly kapcie; po kilku chwilkach do drzwi zapukala mama:
- Lidka, Swieta ma do ciebie sprawe...
Lidka zamknela oczy. Nie okazala rozdraznienia; Swietka z czwartego pietra byla rozpromieniona, a jej skora miala rozowiutka barwe swinskiej skarbonki.
- Lida, jest tak... Sa wozki z przydzialu, nowiutkie „trojeczki”, zimowe, letnie, z budka. Przypomnialam sobie o tobie, przeciez ci sie przyda, a nie wiadomo, czy potem znajdziesz takie cudo. I calkiem niedrogo... Wezmiesz, Lida?
Lidka zdobyla sie nawet na usmiech:
- Dzieki, Swieta. Na razie nie potrzebuje. Jestem przesadna.
- Aaa... - na twarzy Swietki pojawil sie blysk zrozumienia. - No, jasne, ale teraz brak wszystkiego, ludzie lapia co sie da, na razie sa, a potem jak baby zaczna rodzic, to ze swieca nie znajdziesz porzadnego wozka. No dobra, Lid, w razie czego zajrzyj do mnie...
- Aha - odpowiedziala Lidka. - Dziekuje.
Slawek cierpliwie czekal. Obracal w palcach rolke starego, popsutego od dawna magnetofonu. Ojciec kilka razy obiecywal, ze wyrzuci „ten chlam”, ale Lidka protestowala z niezrozumialym nawet dla siebie samej uporem. Ten stary magnetofon laczyl ja jakos z dawnym zyciem, ktore oczywiscie nie skladalo sie wylacznie z pierniczkow na miodzie, ale wspominala je jak raj; ojciec zas wtedy gderal, ze - jak mowil - przyjdzie ci szukac miejsca pod dzieciece lozeczko, to sama wyrzucisz, nic nie poradzisz.
Lidka usiadla na podlodze i oparla sie plecami o stara kanape.
- Slawek,
Slawek podniosl wzrok.
- Skad masz to pismo?
- Znalazlam - wypadaloby sie zmieszac, ale niestety, wcale nie czula sie winna. Ani troche nie czula sie winna, a przeciwnie, irytowalo ja to, ze Slawek Zarudny, rodzony syn zamordowanego deputowanego nie spieszy sie z nacinaniem reki i skladaniem krwawego cyrografu o wspolnej zemscie. I nie przysiega, zmruzywszy oczy: „I ja poswiece zycie, ale pomoge ci odnalezc prawdziwego morderce...”
Slawek podchwycil jej spojrzenie. Zgarbil sie, westchnal, zostawil w spokoju magnetofon i usiadl obok niej, tak ze Lidka poczula cieplo jego ramienia.
- Lida... ojciec mi opowiadal... Zanim to wszystko sie zaczelo. Cos jakby przypowiesc, ale wydaje mi sie, ze on sam to wszystko wymyslil. O tym, do czego ludzkosci potrzebne sa Wrota.
Lidka milczala.
- On mowil, ze apokalipsa - nie jest proba. Ze to kaganiec nalozony ludzkosci na twarz. A Wrota...
W drzwi ktos energicznie zastukal:
- Lida! Lida! Otwieraj!
Slawek drgnal jak kolniety szydlem.
- O co chodzi? - zapytala Lidka ostrym glosem.
- Lido... - Sania, zona Timura, nigdy wczesniej nie targnela sie na niezaleznosc szwagierki. - Twojej mamie odchodza wody, a nie ma skurczow! Timur w pracy, ojciec tez... Trzeba zlapac jakis samochod, slyszysz, i jak najszybciej ja odwiezc, bo to bardzo niebezpieczne... trzeba sie pospieszyc...
Lidka trzesacymi sie rekoma zdjela lancuszek z drzwi. Mama wzuwala pantofle. Byla bardzo blada. I skupiona.
* * *
Apokalipsa to kaganiec i lancuch nalozone ludzkosci. Pierscien, ktory nie pozwala nam na dalszy rozwoj, uniemozliwiajacy to, co nazywamy postepem. Ocaleni z radoscia zajmuja sie odtwarzaniem wszystkiego. Odbudowuja to, co zostalo zniszczone. Odtwarzaja populacje. Wszystkie wysilki kierujemy na to, zeby odtworzyc to, co juz osiagnelismy i przezyc podczas kolejnej apokalipsy. Nie mozemy sobie pozwolic chocby na krotki lot w kosmos, mimo ze technicznie byloby to mozliwe i to juz od wielu cyklow. Prawie nie poslugujemy sie energia jadrowa, choc jej eksploatacja bardzo by nam ulatwila zycie. Ale zaciska sie petla apokalipsy - a proby stworzenia broni jadrowej powoduja unicestwienie calych krajow i smierc calych narodow... Nawet zwyczajne zapasy uzbrojenia - chocby je zmagazynowano i ukryto! - podczas apokalipsy ulegaja samozniszczeniu w piecdziesieciu ze stu przypadkow. Apokalipsa, to surowe ograniczenie i niestety, nie dowiemy sie, kto jest jego tworca i pomyslodawca. Moze nigdy go nie poznamy... Ale czym w takim razie sa Wrota?
Wrota, to szansa. Sa jak przebaczenie, zacheta i droga w zycie. Kazdy uczen potrafi powiedziec, ze ich natura jest niepoznawalna - przynajmniej na poziomie dostepnej nam wiedzy.
Ale nasz poziom rozwoju wiedzy ma taki zostac po wiek wiekow!
Krecimy sie jak wiewiorka na kolowrocie, od cyklu do cyklu i wyglada na to, ze z tej sytuacji nie ma wyjscia. Ale byc moze, skoro apokalipsa jest kolowrotem dla wiewiorki, to Wrota sa czyms wiecej niz tylko kolem ratunkowym?
Jezeli apokalipsa jest proba, to byc moze Wrota sa testem? Labiryntem dla szczura?
Jestesmy liczni, ale i Wrot otwiera sie wiele. Gotow jestem udowodnic z olowkiem w reku - Wrot otwiera sie tyle, ze powinni ocalec WSZYSCY. Pod warunkiem, ze nie stracimy ani sekundy. Jezeli nikt sie nie zatrzyma, by odepchnac z drogi sasiada.
Ale czy to mozliwe?
Strach przed smiercia, ktora pojawia sie w postaci wiszacych nad glowami ognistych oblokow. Trzesienia, od ktorych ziemia peka jak przypieczony pierog... Czy tracacy glowy w poblizu Wrot ludzie potrafia pozostac ludzmi na tyle, zeby wejsc we Wrota spokojnie, w sposob uporzadkowany, jak na przechadzce?
Na poczatku kazdego cyklu publikuje sie spisy tych, ktorzy zgineli podczas ewakuacji. Kazdy z nich zostal zadeptany przez ciebie, ktory teraz czytasz ten tekst. Dlatego, ze ty przezyles, oni zas - nie.
Po co ustawia sie Wrota?
I co sie stanie, jezeli ktoregos dnia ludzkosc przejdzie przez nie z dumnie podniesiona glowa, nie zwlekajac, ale i bez pospiechu, podtrzymujac kazdego, kto sie potknie? Co bedzie, jezeli sie zisci to, co na razie wydaje sie niemozliwe?
Mozliwe, ze wtedy skonczy sie cykl i kaganiec zostanie zdjety. Odejda w niebyt zdumiewajace w swojej regularnosci trzesienia ziemi, przestana sie tez pojawiac znikad nieznane wczesniej astronomom komety. A dalfiny zaczna dojrzewac daleko od brzegu.
A zreszta, co nam moga zrobic jakies tam glefy, kiedy przestanie nam grozic apokalipsa?
Ludzkosc wreszcie ponownie zacznie sie rozwijac. Rozwijac sie, a nie biegac w kolko, rozkrecajac ten cyrkowy beben. Mozliwe, ze ten, kto otwiera Wrota, uzna, iz teraz ludzkosc godna jest istnienia bez sznura?
Nie, nie pytajcie mnie, kto tworzy Wrota.
Tego nie wiem.
* * *
Bibliotekarka przy wejsciu byla jeszcze prawdopodobnie na poly slepa, poniewaz czlowiek o dobrym wzroku natychmiast odkrylby podmiane. Karta biblioteczna byla wystawiona na nazwisko Rysiuka Igora Grigoriewicza, a Lidka, chociaz w spodniach, meskim plaszczu i z wsunietymi pod czapke wlosami, nie bardzo byla do niego podobna. Nawet jezeli uwzglednic to, ze fotografia byla stara i wyblakla.
Ale wlasnie na to Lidka liczyla - na to, ze nikt nie spodziewal sie takiej bezczelnosci. Jakaz dziewczyna pojdzie do biblioteki z karta biblioteczna opatrzona fotografia mezczyzny? Tylko wariatka.
- Wariatka - krzywil sie Rysiuk. Ale mimo wszystko zgodzil sie na taki wybryk. Choc trzeba przyznac, ze podejmowal nie lada ryzyko. Byl przeciez wzorowym studentem, duma i nadzieja uczelni, zdobywca nagrod, dyplomow i posiadaczem nieskalanej opinii. Lidka wiedziala, ze i ozenil sie wylacznie dla uzupelnienia tego wizerunku, z jakas glupia jalowka, tylko po to, zeby mu urodzila dzieci, poniewaz dzieci sa czescia wizerunku wzorowego obywatela. A przeciez nie ulakl sie skandalu i nawet zamowil ksiazki ze spisu, ktory mu dostarczyla Lidka.
Przeszla do szatni i nie zwracajac na siebie niczyjej uwagi, zdjela palto, przeistaczajac sie z niezwyklego mlodzienca w zupelnie zwykla dziewczyne. Weszla do Sali, starajac sie isc spokojnie, by nie sciagnac na siebie niczyjego wzroku. Pierwsza czesc planu przeszla gladko - teraz trzeba bylo przystapic do realizacji fazy drugiej. No, oczywiscie nalezalo tez liczyc sie z niespodziankami - jak kontrola kart bibliotecznych.
Przed okienkiem, w ktorym wydawano ksiazki, ustawila sie niezbyt liczna, ale jednak kolejka. Lidka spogladala w sufit - nowy budynek wzniesiono w stylu awangardowym i od widoku tych wszystkich okraglych okienek i wylotow swietlikow dziewczynie zakrecilo sie w glowie. Musiala nieustannie oblizywac wargi; wydawalo jej sie, ze wszyscy gapia sie tylko na nia, a na jej ramie lada moment spadnie ciezka lapa...
W okienku tkwila zwykla dziewczyna, co prawda w niebieskim mundurze z pagonami.
- Prosze - Lidka podsunela jej rewers. - Moj przyjaciel zamowil przedwczoraj.
Dziewczyna lekko sie zdziwila: