- A co to za sprawa, ze nie mozna o niej pogadac w domu? - usmiechnela sie Lidka.
- Mowie, poczekaj...
- Ale chcialabym zajsc do toalety... - stwierdzila dziewczyna. - Mozna?
Ostatnio, gdy tylko sie dalo, cwiczyla w sobie bezposredniosc i bezceremonialnosc.
Klaudia Wasiliewna byla w domu. Spojrzawszy na tega kobiete w domowej sukni, Lidka nie omieszkala spostrzec i przedwczesnej otylosci, i siwizny, i zbyt glebokich zmarszczek. Gdyby Andriej Igorowicz zyl, zobaczylby, co sie zrobilo z jego „kwiatuszka najpiekniejszego”! Czy tak trudno zadbac o siebie?
Gdyby Andriej Igorowicz zyl...
Weszla do lazienki. Dokladnie umywszy rece, spojrzala na odbicie swojej twarzy w zwierciadle. Szczupla, a nawet chuda, ciemnowlosa dziewczyna o jasnej cerze, przenikliwie i ostro patrzaca pieknymi, choc nieco zaczerwienionymi od braku snu oczami. Nie za bardzo podobna do tamtej ciamajdy, ktora spacerowala z Andriejem Igorowiczem po opustoszalym ogrodzie zoologicznym...
Westchnela. Zakreciwszy kran, wyszla z lazienki; w kuchni Slawek sprzeczal sie po cichu z matka, a gdy uslyszal kroki Lidki, wyszedl jej naprzeciw.
- Lid, zejdz na dol, ja zaraz przyjde. Poczekaj...
I ci maja problemy, pomyslala Lidka.
Na klombie przy bramie rosly niebieskie i prawie bezwonne kwiaty. Czekajac na Slawka, Lidka co chwila podchodzila, probujac je powachac. Za kazdym razem wciagala powietrze tak energicznie, ze platki zatykaly niemal jej nozdrza.
Slawek wyszedl po dziesieciu minutach.
- Chodzmy...
Milczac, przeszli w glab podworka - byla tam dziura w plocie. Slawek bezceremonialnie przelazl pomiedzy wygietymi pretami ogrodzenia i pociagnal za soba Lidke, a po przejsciu przez kolejne podworko trafili na dawny, dzieciecy plac zabaw. Kiedys Zarudny mlodszy musial tu niezle rozrabiac, a w kazdym razie dobrze wiedzial, dokad Lidke przyprowadzic - drewniany pawilonik byl na tyle otwarty, ze Lidka nie poczula sie zagrozona, ale i dostatecznie odosobniony, zeby mozna bylo porozmawiac, nie przejmujac sie spojrzeniami wszechobecnych mlodych mam.
Slawek wyciagnal z kieszeni zlozona poczwornie gazete, rozscielil ja na niziutkiej laweczce, posadzil Lidke i sam rozsiadl sie naprzeciwko.
- Wiec tak... urodzil mi sie dzieciak.
Lidka przez chwile wsluchiwala sie w sama siebie. Zadnej reakcji... oprocz uprzejmego zdziwienia.
- Naprawde? - zapytala, poniewaz Slawek czekal na jakas odpowiedz.
- Naprawde! - stwierdzil lekko wyzywajaco. - I byc moze bedzie jeszcze jeden.
- Ile? - zapytala, jakby mowa byla o biletach do kina.
- Dwa! I co z tego? - odparl zaczepnie Slawek.
- Blizniaki? - zapytala Lidka uprzejmym tonem. - Podwojna ciaza?
- Nie... od roznych matek - odpowiedzial Slawek przez zeby.
Teraz Lidka zdziwila sie naprawde. Slawek patrzyl na nia i nie uciekal spojrzeniem w bok.
- Slaw... ale czego oczekujesz ode mnie?
- A tobie jest wszystko jedno, co? - zdenerwowal sie chlopak. - Dawno wiedzialem, ze jestes frygida!
Lidka milczala. Nie byla pewna, czy dobrze pojmuje znaczenie slowa „frygida”. Brzmi paskudnie, ale czy nalezy sie obrazic?
Slawek takze umilkl. Przy wejsciu do pawiloniku kapal sie w piasku jakis wrobel.
Wczoraj Lidka miala rozmowe z mama. Aluzje, niedomowienia i przypadkowo rzucane slowa godzily w nia i dawniej, ale wczoraj odbyly ze soba prawdziwa i ciezka jak deska rozmowe.
„Powinnas pomyslec o dziecku” - stwierdzila mama, przekonawszy sie, ze aluzje nie robia na Lidce wrazenia. Lidka usilowala sprawe przemilczec, ale matka tego dnia byla wreszcie wyspana, wypoczeta i w wojowniczym nastroju. „Powinnas pomyslec o dziecku, chocby o jednym. Sama jeszcze jestes prawie dzieckiem, ja wszystko rozumiem, Lido, ale cykl nie bedzie czekal. Pamietasz przeciez, jak niedobrze jest byc najmlodszym dzieckiem... nie ryzykuj niepotrzebnie, prosze cie”.
- Wiec jak, ozenisz sie z dwiema na raz? - zapytala Lidka ostroznie.
- Idiotka - stwierdzil Slawek glosem bez wyrazu.
Lidka westchnela.
- Niech ci bedzie, idiotka. Slaw, przeciez ty jestes mi zupelnie obojetny. I zawsze byles. Twoj ojciec... byl prawdziwym mezczyzna. A ty - dobrze grasz w stolowego hokeja. I czasami jestes podobny do Andrieja Igorowicza... kiedy nic nie mowisz.
Slawek splotl palce i zacisnal je tak, az mu zbielaly knykcie. A potem spojrzal na Lidke, jakby zobaczyl ja pierwszy raz w zyciu.
- No tak. I co z tego? - usmiechnela sie dziewczyna.
Slawek przelknal sline. Poruszyl dluga szyja. Lidka siedziala, spodziewajac sie, ze chlopak wstanie i odejdzie, ale minuty biegly i nic sie nie dzialo. Slawek nadal siedzial. Od wilgotnych desek pawilonu zaciagalo jakimis niejadalnymi grzybami.
- W Parku Kwietniowym, obok nabrzeza - zaczal Slawek gluchym tonem - tam, gdzie jest pomnik Bohaterskich Nurkow... jest taki placyk. Zbieraja sie tam dziewczeta, ktore nie maja ochoty na wychodzenie za maz, a dziecko miec trzeba... bo cykl i takie tam... specjalnie sie tam zbieraja, pojmujesz? I chlopaki tam przychodza... tacy, ktorzy... Mowiac krotko, tez nie chca sie zenic. Poszedlem tam... bo z toba balem sie zaczac rozmowe! Nawet... - machnawszy reka, zawarl w tym gescie tyle rozpaczy i desperacji, ze Lidka mimo woli sie zamyslila. Ta paskudna historia w szkolnym muzeum, ktora zdarzyla sie w poprzednim zyciu, nie mogla nie wywrzec wplywu na psychike Slawka. To ona, Lidka, uwierzyla na slowo Andriejowi Igorowiczowi i wyrzucila wszystko z pamieci. A Slawek... z pewnoscia w chlopcach wlaczaja sie jakies inne mechanizmy, takie, o ktorych Lidce niczego nie wiadomo. Najwyrazniej on o tamtym nie zapomnial.
- Krotko mowiac, znalazlem tam dziewczyny, ktore zechcialy sie ze mna zaprzyjaznic. Jedna ma pokoj we wspolnym mieszkaniu. Niedawno urodzila... a druga sie spodziewa... trzecia jeszcze nie wie, ale podejrzewa... No wiec tak. I bardzo dobrze, ze ciebie w ogole to nie rusza... znaczy, nie ma sprawy...
- A co potem? - zapytala Lidka cicho.
- Potem to kazda z nich spotka swego pieknego ksiecia i wyjdzie za niego za maz - Slawek zmruzyl oczy. - A poniewaz dziecko juz jest, z wyborem kandydata nie bedzie pospiechu. Bywa przeciez, ze ksiezniczka przeczeka swoj kobiecy cykl, a gdy sie doczeka tego wymarzonego, pociag, okazuje sie, juz odjechal... i siedz jak stara kwoka do czterdziestki albo i dluzej. A jakaz idiotka zdecyduje sie na porod w wieku lat czterdziestu?
Lidka zagryzla wargi.
„Rozumiesz chyba, ze jezeli przepuscisz sposobnosc teraz, prawie na pewno zostaniesz bezdzietna? Na cale zycie? Pierwsze dziecko w wielu trzydziestu siedmiu lat, to wielkie ryzyko, szczegolnie jezeli wezmie sie pod uwage, co wyrabia sie w szpitalach w pierwszych latach po apokalipsie”. „Ale ja chce pojsc na studia” - stwierdzila Lidka, ale gdy tylko to powiedziala, zrozumiala, ze popelnia blad. Matka nastroszyla sie, na jej bladych policzkach wystapily rumience. „Przemawia przez ciebie egoizm! Za kilka lat bedziesz sobie mogla zdawac, gdzie zechcesz, ale urodzic dziecka juz nie urodzisz, bo kobiece cykle gwizdza sobie na twoje ambicje i zachcianki... Czyzbysmy z ojcem wychowali tak nieodpowiedzialna, infantylna i egoistycznie nastawiona osobe?!”
Lidka az zachwiala sie pod naporem takiej burzy argumentow, a matka, ujrzawszy jej zmieszanie, natychmiast zmienila taktyke: „Widzialas, w co sie zmieniaja kobiety, ktore przeoczyly swoj czas? Ty tez chcesz zostac taka wyschnieta, wsciekla na caly swiat, malowana kukla? Czyzbys sama nie chciala miec obok siebie silnego mezczyzny, na ktorym zawsze bedziesz mogla polegac? Nie chcesz miec na reku wlasnej, kochanej, cieplej malenkiej istotki? Naprawde nie chcesz tego wszystkiego?”
Niewiele braklo, a Lidka rozplakalaby sie.
Silny, budzacy zaufanie, kochany do szalenstwa mezczyzna spogladal na nia spod szkla na stole. Sny byly bolesnie przejmujace - Lidka coraz mocniej obejmowala poduszke, czula dotyk cieplych, obcych rak, wsuwajacych sie jej pod pizame. Rankiem jak zwykle szla do biblioteki, machinalnie wyciagala z gniazda najpierw dluga skrzynke z literami „Za”, a potem zabierala sie do innych skrzyneczek katalogu, przebierala kartonowe fiszki, porownywala drugie spisy odniesien - i dziekowala w duchu licealnym tetrykom za to, ze przywykli do prac z dlugimi listami materialow zrodlowych. Wsrod bibliotecznej klienteli byla chyba jedyna mloda kobieta. Mama zas uwazala, ze wszystkie te nikomu niepotrzebne samodzielne poszukiwania nie sa warte jednego kwiku niemowlaka, czerwonego, glupiego, ale jakze cennego...
- A co znaczy: „frygida” - zapytala, spogladajac na kapiacego sie w piasku wrobelka.
- To... - Slawek nagle poczerwienial, jakby ktos mu pod skora przeklul buklak z czerwonym winem. - Ot, tak sobie powiedzialem... Zezlosci.
- Ze zlosci - jak echo powtorzyla Lidka. W piasku taplaly sie juz trzy wroble. - A z matka o co sie klociliscie?
Slawek poczerwienial jeszcze bardziej, choc przed chwila Lidka bylaby gotowa przysiac, ze to niemozliwe.
- A co cie to obchodzi? No, wiesz... ona nic nie rozumie. Bez przerwy mi zawraca glowe, zebym sie ozenil. Zeby w domu kwekal jakis niemowlak, a nie...
Urwal.
Lidka usmiechnela sie. I powiedziala, smakujac kazde slowo, jakby przesuwala w ustach czekoladke:
- Wiesz, Zarudny... chcialabym miec twoje problemy.
Slawek spojrzal na nia z niedowierzaniem w oczach: - Co?
- Nic. - Westchnela. - Juz od tygodnia nie moge zamowic jednej ksiazki. „Historia Wrot”, tom drugi. Twoj ojciec z dziesiec razy sie na nia powolywal. W centrali bibliotecznej remont, wstrzymano wydawanie ksiazek. A ja potrzebuje teraz, nie moge czekac. Oto problem, Slawku. Co tam te twoje brzemienne dziewczeta, oblapki, obmacywanki i inne sprawy.
Slawek otworzyl usta. Natychmiast sie opamietal i je zatrzasnal. - To... TY?
- Posluchaj, Zarudny - spojrzala mu prosto w oczy. - Zarudny... Piekne nazwisko. Wiec tak... Postanowilam, ze nie bede miec dzieci, Slawku. Mam wazniejsze sprawy.
Slawek patrzyl. Jego okragle oczy wyrazaly teraz nie tyle zdziwienie, co przestrach... jakby byl dwunastoletnim chlopaczkiem, ktoremu przyjaciel przyznal sie, ze zamierza podlozyc petarde pod katedre wychowawcy.
- Tak, Zarudny... jest taka sprawa. Sprawa, za ktora oddal zycie twoj ojciec. I ty mi pomozesz, Slawa. Wyjde za ciebie za maz.
Chlopak nerwowo przelknal sline.
- Przeciez i tak bedziesz sie kiedys musial ozenic, prawda? I nie z pierwsza lepsza z tego placyku. Wiec ozen sie ze mna. Chce wstapic na uniwersytet. Przyjma mnie, jezeli bede twoja zona.
Slawek zatrzepotal powiekami, jak dziecko. I odezwal sie niespodziewanie cichym i smutnym glosem.
- Wszystkie czegos ode mnie chcecie. Tamtym potrzebne dzieci... tobie nazwisko.
Lidka usmiechnela sie krzywo:
- Niczego nie stracisz. Bedziesz sobie zyl, jak zyjesz. Mozesz sie wloczyc za tymi swoimi dziewczynkami, nic mi do tego. Dzieci tez nie potrzebuje. To dzentelmenska umowa, a nie zwiazek malzenski. Potem, jak zechcesz, mozemy sie rozwiesc... Zrozumiales?
I zlozyla mu na czole matczyny pocalunek.
Dobrze, ze juz dawno wytarla jej sie pomadka z warg.