* * *

Kleptomanka...

Czemu to zrobila?

Bez powodu. Kierowala sie intuicja.

Zeby podkreslic swoje prawo do spadku po Andrieju Igorowiczu. Prawo istniejace tylko w jej wyobrazni.

Coz sie wlasciwie stalo? Nic wielkiego. Przeczyta i odda. Niepostrzezenie wsunie w ktoras z szuflad biurka.

Wieloletnie badania potwierdzaja jedynie to, co i tak rzuca sie w oczy. Wrota sie pojawiaja, zeby wchlonac wszystkich zyjacych ludzi. Przestrzen wewnatrz nich jest dostatecznie wielka, by przeprowadzic pelna ewakuacje bez zadnych strat. Od nas, obywatele i rodacy, zalezy, jak bedziemy uciekac - rozpychajac sie i depczac wzajemnie czy idac z godnoscia, podtrzymujac slabszych i nie wpadajac w panike. Tak zwane „umowione opoznienie” to hanba dla narodu i zdrada ze strony partii rzadzacej. Nadszedl czas, by nazwac ja po imieniu, zerwac z systemem opoznien, uznac za pierwszy i osiagalny cel ewakuacje bez strat! Kazdy czlowiek powinien dowiadywac sie o odkryciu Wrot w tej samej chwili, w ktorej dowiaduja sie o tym inni! Kazdy czlowiek powinien pamietac, ze Wrota to egzamin dla ludzkosci, otwieraja sie dla wszystkich, bo wszyscy jestesmy rowni...

Lidka brnela przed siebie, wsunawszy rece w kieszenie kurtki, a w uszach wciaz miala rozmyslnie spokojny, gleboki glos. Spokojny, ale nie obojetny.

Wrota otwieraja sie dla wszystkich!

Bezmozga ameba na rozleglej rowninie. Przewrocony samochod pancerny... „Umowione opoznienie”.

Szkoda Jany...

Stali i siedzieli posrodku pustego pola, pili herbate z termosow, z gory napieral coraz wiekszy skwar... A tymczasem Wrota staly juz otwarte, a czas plynal, tykal... i jednostajnym ruchem poruszala sie wskazowka w czyims bezstronnym zegarku. A biedna, zmordowana do cna Jana nie wiedziala, ze zostaly jej jeszcze tylko dwie godziny zycia. Lidka zacisnela piesci. W kieszeni kurtki zachrzescila zaniepokojona kartka.

Andriej Igorowicz spacerowal sobie z nia wtedy po ogrodzie zoologicznym, a za pazucha mial bombe. Przygotowana pieczolowicie, z tlacym sie juz lontem; wystapienie telewizyjne, ktorego tekst napisal wczesniej. Zdemaskowanie winnych. Och, alez to bylby wybuch!

Tyle, ze detonacja sie nie powiodla. Tamci go uprzedzili. Zabili pirotechnika, przycieli lont i unieszkodliwili ladunek. Calosc byla bomba wylacznie w reku akademika Zarudnego - w dloniach kogokolwiek innego bylaby to mizerna petarda, i nic wiecej. Niejasne sluchy o „specjalnych Wrotach” krazyly wsrod ludzi i wczesniej, tylko ze nikt nie probowal okreslic, ile w nich bylo prawdy...

- Dzien dobry... pani. Wydaje mi sie, ze gdzies juz pania widzialem.

Lida odwrocila sie, by zobaczyc przed soba usmiechnietego chlopca, ktorego jej pochmurna mina wcale nie zniechecila.

- Ma pani chwilke czasu? Jestem w tym miescie przejazdem i chcialbym gdzies spedzic godzinke lub dwie w milym towarzystwie. Jest tu jakas kawiarnia?

Lidka zmierzyla go uwaznym spojrzeniem. Szczuply, niewysoki, odziany w kurtke z drugiej reki i w dzinsy, jak to sie mowi, z cudzego tylka. Standardowy komplet z zapasow, prawdopodobnie jeszcze przez najblizsze piec lat ludzie beda nosic znoszone ubrania, model „strach na wroble”. Lidce sie udalo - ich dom ocalal i nawet zamkniete w zelaznej skrzynce szmatki nie ucierpialy za bardzo.

- Moze skorzystamy z restauracji? - zaproponowal chlopak, nie bez podstaw zakladajac, ze oberwaniec w „straszaku” powinien byc nachalny.

Lidka rozejrzala sie dookola. Znajdowali sie prawie w centrum miasta, wokol pelno bylo kafejek i restauracji o jaskrawych szyldach... tyle ze miejsce, do ktorego najchetniej skierowalaby natreta ze wstydliwych powodow nie mialo szyldu.

Otworzyla juz usta, ale w ostatniej chwili sie wstrzymala.

- Chodzmy do muzeum.

- Co? - Usmiech chlopaka nieco sie poglebil.

- Do muzeum historii naturalnej - stwierdzila Lidka, wymawiajac slowa wyraznie, jak na egzaminie. - O, tam jest wejscie, widzisz? Tam, gdzie leza te dwa kamulce.

Chlopak poslusznie spojrzal we wskazanym przez Lidke kierunku. I niepewnie kiwnal glowa:

- Moze jednak poszlibysmy do kafejki?

Lidka odwrocila sie i ruszyla prosto do muzeum. Chlopak szybko ja dogonil.

- Jak masz na imie? - zapytala, nie przerywajac marszu.

- Andriej.

Dziewczyna zwolnila i spojrzala nan katem oka:

- Naprawde? Nie klamiesz?

- A po co mialbym klamac? - Andriej zapalal slusznym gniewem.

- A ja jestem Jana - odezwala sie Lidka, patrzac przed siebie.

- Jana? - ucieszyl sie chlopak. - Jakie piekne imie...

- Takie sobie...

Laskawie pozwolila, by nowy znajomy kupil dwa bilety, tym bardziej, ze ich cena byla smiesznie niska nawet wedle aktualnych ocen. Zwiedzajacych bylo niewielu; muzeum nie bylo odnawiane od czasow apokalipsy i okna pozamykano zelaznymi, osmolonymi kratami. Minie jeszcze piec lat, zanim popelzna tu pierwsze sznury malych „pytonow”, przedszkolaki ze starszych grup beda sie gapic z otwartymi gebusiami na odrestaurowane obrazy i odremontowane atrapy, przyjdzie na to czas, ale nie teraz - na razie przedstawiciele przyszlych starszakow rycza przerazliwie i mocza sie w pieluchy...

- Gdzie sie uczysz, Andrieju?

- Pracuje - chlopak usmiechnal sie. - Znaczy, bede pracowal. W stoczni. Jestem z Nosowki, mam przydzial...

Lidka pomyslala, ze chlopak jest nawet dosc sympatyczny. Nie taki natarczywy, jak wydalo jej sie w pierwszej chwili. Nie lze i nie przechwala sie, ale szczerze wierzy, ze przed nim jest szczesliwe zycie - osiedli sie w miescie i teraz trzeba mu sie tylko ozenic, a potem na przemian robic okrety i dzieci.

- A ja jestem historyczka - wetknela rece jeszcze glebiej w kieszenie, choc przed chwila przysieglaby, ze to niemozliwe. - Chcesz, to cie oprowadze.

Andriej usmiechnal sie niepewnie. Zwiedzania muzeum raczej w planach nie mial: dzisiaj mu sie powiodlo, wprost na ulicy trafila mu sie bezpanska dziewczyna i nalezalo, nie tracac czasu, wylozyc wszystkie atuty. Znoszone ubranie to nie atut, praca w stoczni tez nie - Andriej uwazal z pewnoscia za atut samego siebie; chlopaka dobrego, zgodnego, wesolego i nieskomplikowanego. Najwazniejsze zas bylo pewnie, ze uwazal sie za niezrownanego w lozku... jestem lew, tygrys, maszyna milosci.

- To zajmie niewiele czasu - usmiechnela sie Lidka. - Jestes pierwszy raz w miescie, prawda? I nie byles w naszym wspanialym muzeum?

Andriej przelknal sline, zabawnie, jak tlusta wrona. Dokladniej mowiac, Lidce sie wydawalo, ze tluste wrony robia to tak jak ten chlopak.

- Spojrz tu. Nie, nie tam, tam jest poczatek ekspozycji i niczego ciekawego nie zobaczysz. Ladne kamyczki? Mnie tez sie podobaja. Tu masz na obrazie pierwotna rybe, uczyles sie o tym w szkole. Moge ci mowic przez ty? No patrz, tu juz powylazily na lad staly. Nie, to jeszcze nie dalfiny, zycie wydobylo sie z morza, otrzasnelo sie i poszlo dalej. Tam szkielet jakiegos zwierzecia... to chyba drapiezny dinozaur. Biegal na tylnych lapach i zarl wszystko, co mu sie trafilo. A tu, prosze, atrapa czlowieka pierwotnego. Zylo im sie trudno, ale nie nekaly ich zadne apokalipsy. Ale sami straszyli jeden drugiego... lada moment nadejdzie koniec swiata... uuu!

Andriej odsunal sie lekko i popatrzyl na nia z przestrachem - z pewnoscia zaczal sie zastanawiac, czy nie dac za wygrana i spisac bilety na straty.

- Nie boj sie - parsknela Lidka ze smiechem. - Nie bede cie meczyla historia ewolucji i lekcjami historii starozytnej i nowozytnej. Pojdziemy od razu na trzecie pietro.

I chwyciwszy chlopaka za reke, powlokla go za soba niemal sila.

- Prosze bardzo - oddech Lidki przyspieszyl, a na policzkach dziewczyny pojawily sie rumience. - Oto miejsce, w ktorym ziscily sie obawy ludzkosci, ale i jej nadzieje. Rozkwit nauki i techniki, pierwsze loty kosmiczne, pierwsze proby z energia jadrowa. I pierwsza apokalipsa. Oto jej apogeum, a oto Wrota... Widzisz?

Andriej poslusznie kiwnal glowa. Wrota pokazano w proporcji jeden do trzech i ciekawy zwiedzajacy mogl trafic przez nie do kolejnej sali.

- Bardzo podobne - Lidka podeszla do stylizowanej scianki i postukala w nia palcem, zupelnie nie przejmujac sie tabliczka: „Nie dotykac!”. Powiodla dlonia po milej, srebrzystej powierzchni. - Bardzo podobne - powtorzyla. - W nocy pewnie fosforyzuje, jak w prawdziwych Wrotach. Znaczy, swieci. Tak?

Andriej rozlozyl rece:

- Posluchaj, Jana, mieszkam w hotelu robotniczym, niedaleko, na razie jestem sam w pokoju, sasiad wyjechal na urlop... chcesz, zajdziemy do mnie, napijemy sie koniaku...

- A skad masz koniak? - odruchowo spytala Lidka.

Andriej usmiechnal sie przebiegle:

- Mam troche forsy na ksiazeczce oszczednosciowej. Nalezalo mi sie, jestem sierota.

- Co, za zaginionych rodzicow zaplacili ci koniakiem? - zapytala ostro Lida. Pytanie padlo za ostro, Andriej cofnal sie i lekko zbladl:

- Ty... co? Ja... jeszcze w tamtym cyklu... z domu dziecka bylem, rozumiesz’?

Chcial odejsc, ale Lidka zatrzymala go za rekaw:

- Wybacz, przepraszam... To nie ma nic wspolnego z toba. Wybacz, to przez te swinie. Oni pierwsi dowiedzieli sie o Wrotach i nikomu nie powiedzieli. Sami wlezli na chama, z kucharzami i sluzacymi, z zonami i wnukami, tak sie umowili pomiedzy soba. Stad „umowione opoznienie”. A dopiero potem powiedzieli nam. Pobieglismy... a ja nie zdazylam... Zadeptali mnie na smierc. Nie ma mnie...

Andriej chcial cos powiedziec, ale nagle sie zakrztusil i rozkaszlal. Kaszlal bolesnie, cofajac sie i w krotkich przerwach pomiedzy atakami podnosil na Lidke oczy i gapil sie na nia jak przedszkolak na atrape dinozaura.

- Nie wierzysz? - usmiechnela sie Lidka. - Zapytaj kogo chcesz. Jana Sotowa zginela podczas apokalipsy... a dokladniej zostala stratowana przez tlum w czasie ewakuacji. Z tego powodu...

I wyciagnela z kieszeni twardy, zlozony poczwornie arkusz papieru. Andriej jednak juz nie czekal, az Lidka wygladzi na kolanie niewygloszona mowe jego imiennika.

Odwrocil sie i szybko ruszyl ku wyjsciu.

Z dalekiego kata obserwowala cala scene tlusta i stara sprzataczka.

* * *

Slawek milczal i patrzyl wzrokiem zbitego psa.

W kuchni halasowaly mama i Sania, zona Timura. Za sciana plakala Jana, najmlodsza krewniaczka Lidki. Dziecko nieustannie plakalo. Bez przerwy, dzien i noc. Jak oni to wytrzymywali?

Slawek po raz pierwszy przyszedl do Lidki w gosci. Co prawda, to okreslenie nie bardzo pasowalo do obecnej sytuacji. Gdzie stol, herbata, tort, interesujaca rozmowa? Gdzie uprzejme zainteresowanie krewnych?

Zainteresowanie zastapila ocena. Ten? A, to Slawek Zarudny? No nic, ujdzie w tloku...

Na szczescie Lidka zachowala prawo do posiadania oddzielnego pokoiku. To ona miala szczescie - Slawkowi powiodlo sie znacznie gorzej i dlatego Lidka zaryzykowala, zapraszajac go do siebie - musieli przejsc obok laweczki z mlodymi mamusiami, przed ktorymi niczego sie nie dalo ukryc. No dobra, niech sobie gadaja.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату