* * *

- Wszystko okazuje sie bardzo proste - rzekl Andriej Igorowicz. - Od tysiaca lat ludzkosc sie kreci, niczym wiewiorka na cyrkowym kole. Czas jednego cyklu z trudem wystarcza na to, zeby odtworzyc to, co zniszczone. A gdy wreszcie zaczyna narastac potencjal potrzebny do dokonania przelomu, wszystko zaczyna sie od poczatku. Rozklad, chaos, apokalipsa... balansujemy na krawedzi i wcale sie nie rozwijamy, choc i nie staczamy sie ku barbarzynstwu. Kto stworzyl Wrota? Ten, kto chce, zebysmy pozostali wiewiorka w tym kole, zywa, zabawna i nieszkodliwa wiewiorka...

Siedzial na barierce otaczajacej pusty wybieg. Za jego plecami plonely plynace po niebie obloki.

- Lido, Lideczko, nie placz. Mialem dobre zycie i zrozumialem, ze...

- Wstan. Wstawaj! Wstawaaaaj!

Ciemnosc. Czyjes rece szarpia ja za ramiona, mocno, ze jezyk mozna polknac.

- Lida! Wstawaj! Zaczelo sie! No, wstawaj, juz!

Co za okropny sen, pomyslala i uszczypnela sie w reke. Zabolalo. Bol byl tepy, ale doskonale wyczuwalny.

- Lidka, zaczelo sie... Ubieraj sie... Zywo!

Caly pokoj byl pograzony w czerwieni. Ciezkie swiatlo przebijalo sie przez kiepsko zasuniete zaslony.

- Mamo?!

- Pobudka! - warknal ojciec z przedpokoju. - Zadnych sarkan i narzekan! Za minute wychodzimy.

Wygladalo na to, ze nawet sie ucieszyl. I jakby urosl - nie byl juz mizernym bezrobotnym, ktory dla oddania dlugow sprzedal juz wszystko, ale mezczyzna, ojcem rodziny, gotowym bic sie az na smierc o przetrwanie malenkiego oddzialku powierzonego jego opiece.

Szuranie nog, jak w podziemnym przejsciu. Tak sie przynajmniej wydalo obudzonej nagle dziewczynie.

- Lido! Odejdz od okna!

Co nieco zdazyla zobaczyc. Niebo nierownomiernie podswietlone bylo czerwienia. Z podworek i bram wyplywaly strumyczki ludzi. Cala ulica byla juz zatloczona.

Dopiero teraz poczula strach. Wtedy, kiedy zobaczyla morze poruszajacych sie glow. Morze glow plynacych w jednym kierunku.

- Tu sztab OP - rozlegl sie gluchy glos z radioodbiornika. - Do wszystkich. Zagrozenie od morza. Linia obrony przebiega wzdluz ulic Morskiej, Popowa i alei Styczniowej. Uwaga! Kierunek ewakuacji - polnocny wschod, wzdluz linii podmiejskiej kolejki osobowej. Obowiazuje zakaz uzywania jakichkolwiek srodkow transportowych! Za wykorzystanie samochodow w strefie ewakuacyjnej grozi natychmiastowa smierc przez rozstrzelanie!

Podloga zakolysala sie miekko. Zadzwonily naczynia w szafie, zadrzaly lustra, chybnela sie stojaca na parapecie waza.

- Cisza! - krzyknela mama.

Timur wymamrotal cos niezbyt zrozumialego.

Nisko, nad samym dachem, przelecial smiglowiec. Huk byl taki, ze wszyscy na chwile ogluchli.

Szarpiac sie i mylac rzemienie, Lidka wlozyla plecak. Uprzaz miala zatrzask na piersi, zeby w razie czego mozna bylo szybko zrzucic brzemie.

Timur wciaz jeszcze cos mowil do siebie. Lidka wziela szalik z wieszaka. Ojciec chwycil ja za reke.

- Zostaw. Sprawdzcie, czy nikt nie ma czegos na szyi. Timur, ty mnie slyszysz, czy juz zdazyles sie napier...

Lidka drgnela. Ojciec nigdy w zyciu nie klal, a tym bardziej w domu i przy dzieciach.

- Nie... nic mi nie jest - odezwal sie Timur po chwili milczenia.

- To zaopiekuj sie mama. Ja wezme dziewczeta. Idziemy.

Za nimi szczeknely drzwi. Lidka poczula nagly przyplyw bojazni - szczekniecie zamka polozylo kres ich poprzedniemu zyciu. Wszystko dzialo sie na serio. Wszystko sie skonczylo. Trzask!

- Nie boj sie - ponurym, drzacym glosem pocieszyla ja Jana.

Lidka milczala. Bohaterskim wysilkiem powstrzymujac cisnace sie do powiek lzy.

Sasiedzi tez uciekali. Na dole szybko trzasnely drzwi wyjsciowe, szczeknal zamek na drugim pietrze, ktos tam pospiesznie przekrecal klucz. Czy w ogole bylo warto sie trudzic?

Schodzili w dol, a znajome od dziecinstwa schody wygladaly jak ogromna fotograficzna ciemnia - przez zalewajaca wszystko czerwona poswiate. Z przodu szla mama z Timurem, z tylu ojciec prowadzil Lidke i Jane. Prowadzil je za rece, jak dzieci.

- To nic - powtarzal, sciskajac spocona dlon Lidki. - To nic, wszystko sie ulozy.

Podworze. Laweczka. Nie swieci sie w zadnym oknie, nie plonie ani jedna latarnia, ale i tak jest dosc swiatla. W niskich chmurach odbija sie blask luny, ktora plonie gdzies za horyzontem. Nad morzem.

I zapach spalenizny zmieszanej ze zgnilizna. I ani jednego powiewu wiatru.

- Trzeba szybko przejsc po Naroznej - stwierdzil ojciec, mowiac do plecow Timura. - Najszybciej jak mozna. To waska ulica.

- Uwaga! - odezwal sie radioodbiornik, ktory ojciec przyczepil sobie do pasa. - Ogloszenie sztabu OP. Niebezpieczenstwo od strony morza. Linia obrony przesunela sie na Plac Targowy. Uwaga, uwaga! Linia obrony ciagnie sie wzdluz ulic Malej Naroznej, Lipskiej, Targowej...

Milczacy ludzie rownoczesnie przyspieszyli kroku. Lidka, ktora na chwile stracila z oczu mame i Timura, wyszla z podworka na ulice.

Tu byl juz prawdziwy tlum. Timur i mama migneli im gdzies z przodu i znow przepadli; ojciec przyspieszyl kroku, usilujac ich dogonic. Ze wszystkich stron rozlegly sie okrzyki:

- Ostroznie!

- Gdzie sie pchasz!

- Przez takich wlasnie robi sie scisk!

- Nie przyspieszaj, kretynie!

Nad glowami tlumu znow przelecial helikopter. Lidka nie patrzyla w gore, bojac sie oderwac wzrok od pelnego smieci asfaltu. Powial wiatr, ktory zamiotl kurz i oslabil wstretny zapach.

Okropnie sie wstydzila za ojca. Obrzucono go wszelkiego rodzaju przeklenstwami - za to tylko, ze nie chcial stracic z oczu mamy i Timura. Mimo wszystko jednak przepchal sie ku przodowi, ciagnac za soba Jane i Lidke. Teraz wyraznie widzieli idacych przed nimi mame i Timura - co Lidke znacznie uspokoilo.

- Sztab OP - rozleglo sie z wiszacego gdzies nieopodal glosnika, ale tym razem glos zabrzmial po ludzku, nie jak automat. - Niebezpieczenstwo od morza! Bardzo grozna sytuacja dla ulic Naroznej, prospektu Wolnosci, Prospektu Odrodzenia...

Ojciec szarpnal Lidke za reke i krzyknal Timurowi: - W prawo!

Wielu ludzi postapilo tak samo. Rzucili sie na boki, zaczeli przeskakiwac przez tych, ktorzy upadli, tamci jednak jakos sie podnosili. Polecialy szkla mieszkan na parterze - ludzie pchali sie w waskie zaulki, wlazili w okna, chwytali za niskie balkoniki. Wiedzieli to, czego nie wiedziala Lidka...

- Trzymaj sie!

Depczac po chrzeszczacym, rozbitym szkle, zdolala jakos zlapac czyjas wyciagnieta reke i wdrapac sie na balkon, porosniety sucha winorosla.

Wiec to tak...

Po ulicy Naroznej potoczyla sie fala paniki. Ci, co napierali z tylu, gnali teraz na zlamanie karku, to juz nie byl tlum, ale kompletnie nieuporzadkowany ludzki potok. Lida patrzyla i wydawalo jej sie, ze czuje, jak sie jej rozszerzaja zrenice.

- Troche za wczesnie... - wychrypial ktos obok.

- Za mna - odezwal sie ojciec.

Drzwi balkonu byly otwarte. Lidka, Jana, ojciec i jeszcze jacys ludzie przeszli przez obce mieszkanie, opustoszale i piekne, pachnace kroplami na serce, staroswiecko umeblowane, z okraglymi serwetkami pod talerze na jedynym stole i porcelanowymi figurynkami na jedynej szafie. Lidka nie wytrzymala i zaplakala - ni to ze strachu, ni z litosci nad sama soba.

Dom byl szesciopietrowy. Wlaz na dach byl juz otwarty i ludzie wydostawali sie jeden za drugim, jedni goraczkowo, inni pozornie przynajmniej zachowywali spokoj, ale wszyscy bardzo sie spieszyli.

- Naprzod...

Przewody na dachu byly pozrywane i petaly sie pod nogami. Anteny staly niczym zelazny, pochylony w jedna strone las. Lidka szla i nie mogla pozbyc sie mysli, ze wszystko to juz kiedys bylo... Lazla po dachu...

Mostek! Z dachu na dach ktos przerzucil przeciwpozarowa drabine - trzeba bylo przejsc z dziesiec metrow po zelaznych szczeblach, trzymajac sie jedynie cienkiej poreczy. Lidka zagryzla wargi...

- Nie patrz w dol - odezwal sie ojciec gluchym glosem.

Na dole jeszcze byli ludzie. Jedni biegli, inni lezeli bez ruchu. Lidka starala sie nie patrzec.

Zelazo bylo nieznosnie zimne. Lidka jakos by to scierpiala, ale od chlodu sztywnialy palce i tracily czucie - a z tylu ja popychano... szybciej, pospiesz sie...

Mostek skonczyl sie zejsciem na sasiedni dach. Lidka zeskoczyla niezbyt zrecznie, ale ojciec zdazyl ja w pore zlapac i postawic na papie. Obok ciezko sapala Jana.

- Naprzod!

Ruszyli niemal biegiem, zreszta, wszyscy obok tez biegli; potem biegnacy przodem mezczyzna zatrzymal sie nagle i Lidka z rozpedu wpadla mu niemal na plecy.

- Patrzcie! Tam...

Na sasiednim dachu rozlegly sie przerazliwe krzyki. Darla sie kobieta... nie, raczej dziewczyna w wieku Lidki. Lidka w odpowiedzi tez zaczela wrzeszczec, a do krzyku przylaczyla sie Jana i ktos jeszcze...

Ocknela sie od uderzenia w twarz.

- Zamknij gebe! Naprzod...

Biegnac w kierunku, w ktorym ja popychali, zdazyla sie obrocic i zobaczyc to, co trzesacymi sie palcami pokazywali panikarze. Zobaczyla na szczescie tylko katem oka.

Glefa. Siegala grzbietem chyba do drugiego pietra. Poruszala sie pionowo. Mokra. Z na poly otwartej paszczy zwisal jej, niczym ogromna chusteczka, skrawek plotna z reklamowego panelu „Twoja Kawa”, na ktorym byl usmiechajacy sie radosnie blondyn z parujacym kubkiem w reku.

- Naprzod, glupia!

Grzmot. Wprost z nieba opadl smiglowiec i Lidce sie wydalo, ze ped powietrza zdejmie jej glowe z ramion. Z czyjejs glowy sfrunal puchowy beret, a helikopter przechylil sie w bok i poczestowal glefe seria - a przynajmniej nikle i z filmow wziete doswiadczenie Lidki powiedzialo jej, ze to byla seria. Tatatatata... Potwor od razu zmniejszyl sie z dwa razy...

- Obroncy - placzliwym glosem odezwal sie ktos za plecami Lidki. - Przyszedl wasz czas, dzieci...

Lidka biegla, wysoko unoszac kolana, bojac sie potknac o jakis lezacy przewod albo falde papy. W biegu przypomniala sobie swoje stare wypracowanie, chyba z trzeciej klasy, o przyjazni dziewczynki i dalfina.

Kolejny zelazny mostek. Ludzi na dachu bylo coraz wiecej, w pewnej chwili ojciec krzyknal: „Timur!”. Lidka natychmiast spostrzegla brata i mame. Mama nie czula sie najlepiej. Ciezko oddychala.

Вы читаете Armaged-dom
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату