idziemy zygzakowatymi przejsciami. Plany tego miasta tworzyl chyba jakis demon. Suma perwersji.
Pojawiaja sie twarze.
Gamma. Wokolo. Patrza, znikaja, wracaja. Oczka male jak u ptakow, przestraszone. Boja sie nas, to pewne. No, coz, dystans spoleczny? Pilnuja tego podzialu: pojawiaja sie z daleka, wpatruja w nas, ale gdy sie zblizamy, staraja sie byc niewidoczni. Pochylaja glowy, odwracaja oczy. Alfa, Alfa, Alfa, uwazajcie, Gammy!
Dominujemy nad nimi — nigdy nie wiedzialem, ze Gammy moga byc tak niskie i przysadziste. Niscy, przysadzisci i silni. Co za ramiona! Co za muskuly! Kazdy moglby mnie rozerwac na dwoje. Kobiety takze maja podobny wyglad, choc posiadaja wiecej wdzieku. Sypiac z Gamma? Moze sa nawet bardziej ogniste od Lilith… Czy to mozliwe? Gwalt, pojekiwania klas nizszych, nie zakazy? I zapach czosnku, bez watpienia. Nie bede o tym wiecej myslal. Prostacy — oto, kim sa. Prostacy. Bede mowil o nich jak o Cannelle u boku mojego ojca. Pozwolcie im byc spokojnymi, w Lilith jest dosc namietnosci. Prawdopodobnie nie warto nawet zadawac sobie trudu myslenia o tym. Gammy zostaja odsuniete. Dwie Alfy na hulance. Mamy dlugie nogi, mamy klase, mamy wdziek. Oni sie nas boja.
Jestem Alfa Leviticus Leaper.
Wiatr tutaj jest dziki, wieje od morza tnac jak ostrze, podrywa kurz i miota nim po ulicy. Kurz! Odlamki! Kiedy to ja widzialem tak brudne ulice? Wiec roboty-sprzatacze nigdy tu nie docieraja? Wiec Gammy nie maja dosc godnosci, by oczyscic same siebie?
Drwia sobie z tych rzeczy, powiedziala Lilith. To kwestia kultury. Sa dumni, ze nie posiadaja dumy, a odzwierciedla sie to w tym, ze brak im statusu. Samo dno swiata androidow i oni o tym wiedza. Dno dna swiata ludzkiego i oni o tym wiedza, nie podoba im sie to, a ich brud jest jak dekoracja, proklamujaca ich uposledzenie. Jakby mowili: chcieliscie, bysmy byli brudni, wiec zyjemy w brudzie. Znajdujemy w tym upodobanie, tarzamy sie w blocie. Jezeli nie jestesmy kims, nie mozemy dobrze sie czuc u siebie.
— Wie pan, kiedys przyszly tu roboty-czysciciele, a Gammy je zdemontowaly. Tam w dole jest jeszcze jeden, widzi go pan? Lezy tu przynajmniej od dziesieciu lat.
Fragmenty robota spoczywaly na stosie. Blyski metalowego czlowieka, odblask blekitnego metalu posrod rdzy. Czy to solenoidy? Akumulatory? Metalowe wnetrznosci maszyny… Samo dno, prosty, mechaniczny obiekt zniszczony za to, ze zaatakowal swieta gnojowke naszych pariasow. Oparte o mur Gammy wybuchnely smiechem, potem dostrzegly nas i usilowaly przylgnac do muru, pelne strachu. Wykonywaly jakies gesty, nerwowo i gwaltownie, dotykajac dlonmi podbrzusza, piersi, czola, raz, dwa, trzy, bardzo szybko. Byly to gesty tak automatyczne, jak wykonuje sie znak krzyza.
— Co to jest? Czy w ten sposob poprawiaja sobie wlosy na glowie? A moze tak oddaja czesc dwom spacerujacym Alfom?
— Cos w tym rodzaju, choc niezupelnie — powiedziala Lilith. — W gruncie rzeczy jest to gest, wynikajacy z zabobonu.
— By odczarowac zle spojrzenie?
— Tak, cos w tym rodzaju. Dotykanie najwazniejszych czesci ciala, przyzywanie organow plciowych, serca i umyslu, podbrzusza, piersi i czaszki. Nigdy nie widzial pan androidow, gdy robily to przed rozpoczeciem dnia?
— Moze… Chyba tak…
— Nawet Alfy — powiedziala Lilith. — To rytual, pociecha, gdy jest sie zdenerwowanym. Ja tez robie to czasami.
— Ale dlaczego narzady plciowe? Przeciez androidy sie nie rozmnazaja!
— To symbolika — odparla. — Jestesmy sterylni, ale to swieta strefa, pamiec naszego wspolnego pochodzenia. Z tych miejsc pochodza ludzkie rezerwy genow, a my powstalismy wlasnie z nich. Na podstawie tego powstala cala teologia.
Uczynilem ten znak — raz, drugi i trzeci; Lilith rozesmiala sie, ale wygladala na zdenerwowana, jakby stalo sie zle, ze to zrobilem. Do diabla! Dzis wieczor jestem w skorze androida, czyz nie? A wiec moge robic wszystko to, co robia androidy. Raz, dwa i trzy! Stojace pod murem Gammy odpowiedzialy mi tymi samymi gestami: raz, dwa, trzy, podbrzusze, piers, czaszka. Jeden z nich powiedzial przy tym cos, co zabrzmialo jak: „Niech bedzie pochwalony Krug.”
— Co to znaczy? — zapytalem Lilith.
— Nie slyszalam.
— Czy on nie powiedzial: „Niech bedzie pochwalony Krug”?
— Gammy gadaja nie wiadomo co. Pokiwalem glowa.
— Moze mnie rozpoznali, co?
— Nie, to absolutnie niemozliwe. Jezeli nawet mowil o Krugu, to na pewno mial na mysli twojego ojca.
— Tak, tak… To prawda, on jest Krugiem. Ja jestem Manuel, tylko Manuel…
— Tss! Pan jest Alfa Leviticus Leaper!
— To prawda, przepraszam… Alfa Leviticus Leaper, Lev dla najblizszych. Czy to Krug ma byc pochwalony? A moze zle uslyszalem…
— Moze — odpowiedziala Lilith.
Na rogu skrecilismy w prawo i wpadlismy w pulapke: weszlismy w pole wykrywania czujnika, co spowodowalo lawine kolorowego kurzu, sypiacego sie ze szczelin w murze; dzieki ladunkom elektrostatycznym czastki kurzu uformowaly sie w zawieszony miedzy niebem a ziemia napis, ktorego oslepiajace litery odbijaly sie od brudnej, wieczornej mgly. Na srebrnym tle wyczytalismy:
— To naprawde Alfa? — zapytalem.
— Oczywiscie.
— Co robi w Miescie Gamma?
— Trzeba, zeby ktos ich leczyl. Czy uwaza pan, ze jakis Gamma zdolny jest do ukonczenia studiow medycznych?
— Ale traca mi to szarlataneria. Uzywac takiej pulapki! Ktory doktor chcialby w ten sposob pozyskiwac chorych?
— Doktor z Gamma Town, to tutejszy zwyczaj. Ale mimo wszystko to rzeczywiscie szarlatan — dobry lekarz, ale szarlatan. Skompromitowal sie przed laty w skandalu z regeneracja organow, gdy leczyl Alfy. Stracil licencje.
— Tu nie potrzebuje licencji?
— Tutaj nie trzeba niczego. Mowi sie, ze jest ekscentryczny, ale oddany swoim chorym. Czy chcialby pan skorzystac z jego uslug?
— Nie, nie! A co z tymi narkomanami?
— To cos w rodzaju narkomanii, ktorej ulegaja Gammy — odpowiedziala powaznie Lilith. — Wkrotce zobaczy pan efekty zatruc melasa.
— A stackersi?
— Maja cos w rodzaju defektu mozgu, luskowata materie w mozdzku.
— A skrzepy?
— To choroba miesni, zesztywnienie tkanki czy cos takiego, nie jestem pewna. Choruja na to tylko Gammy.
Zmarszczylem brwi.
— Czy moj ojciec jest w tym zorientowany?
— Gwarantuje perfekcje produktu. Jesli Gammy ulegaja tajemniczym chorobom… Ale oto i narkoman…
Android szedl ulica w nasza strone. Kroczyl chwiejnie, slizgal sie, zataczal, poruszal sie dziwnie powoli, zapewne myslac tylko o melasie; oczy mial rozbiegane, zagubiony wyraz twarzy, spocone dlonie. Szedl po