twardym i napietym podczas marszu.
— Nie tu — powiedziala. — Nie tu. Musimy zachowac dystans.
Spod sklepienia opada swietlny blask, blyszcza i szybuja czerwone kule. Kilkanascie Gamm wychodzi z przejscia i zatrzymuja sie, strwozone widokiem dwoch Alf, po czym klaniaja sie z szacunkiem i oddalaja sie biegiem, pokrzykujac, smiejac sie, podspiewujac.
— Wygladaja na szczesliwych — stwierdzilem.
Lilith pokiwala glowa.
— Sa wypchani jak ostrygi — powiedziala. — Zaloze sie, ze ide na orgie promieniowania.
— Co takiego?
Struga jakiegos zoltawego plynu wyciekala spod zamknietych drzwi, ostry zapach. Uryna androidow? Drzwi otworzyly sie i kobieta Gamma o rozszerzonych oczach, lsniacych piersiach i z sina szrama na brzuchu wybucha smiechem. Sklania sie gleboko, z szacunkiem.
— Milady, milordzie… Czy chce sie pan ze mna pieprzyc? — Wybucha smiechem, pochyla sie, kolysze, uderza pietami o posladki wykonujac cos w rodzaju chwiejnego tanca; wygina plecy, wypina piersi, rozchyla nogi. Zielone i zlote swiatlo wyplywa z pomieszczenia, z ktorego przed chwila wyszla. Naraz pojawia sie jakas sylwetka.
— Kto to, Lilith?
Wzrost normalny — dwa razy wyzszy niz przecietny Gamma — i tors pokryty grubym, ciezkim futrem. Malpa? Twarz ludzka. Podnosi rece: male, krotkie palce z blona plawna niczym u zaby! Wciaga dziewczyne do srodka i drzwi zamykaja sie za nimi.
— To odpad — mowi Lilith. — Pelno ich tutaj.
— Odpad czego?
— Niestandardowy android. Blad genetyczny, moze zanieczyszczenie w Kadzi. Niekiedy nie maja rak, czasem nog, glowy, brak im tego czy tamtego…
— Nie niszczy ich sie od razu w fabryce? Lilith usmiechnela sie.
— Nie sa niszczeni. Ci, ktorzy rodza sie nie zdolni do zycia, umieraja natychmiast i szybko, jesli przezyja, wysyla sie ich do podziemnych miast, glownie tutaj. Nie mozemy zabijac naszych braci-idiotow, Manuelu!
— Leviticus — poprawiam ja. — Alfa Leviticus Leaper.
— Tak. Prosze spojrzec, drugi…
Koszmarna figura nadchodzi korytarzem: jakby polozono go na piecu, az cialo sie nadtopilo — podstawowa struktura jest ludzka, ale reszta juz nie. Nos jak kolek, wargi jak spodki, nierowne ramiona, palce jak macki, monstrualne organy plciowe: czlonek jak u konia, jadra jak u byka.
— Lepiej byloby, gdyby umarl — mowie do Lilith.
— Nie, nie, to nasz brat. Nasz nieszczesliwy brat, ktorego czule kochamy…
Potwor zatrzymuje sie przed nami, jego pokraczne rece robia znak raz-dwa-trzy, po czym doskonale czystym glosem mowi do nas:
— Pokoj Kruga niech bedzie z wami! Niech Krug wam towarzyszy! Niech Krug wam towarzyszy!
— Niech Krug ci towarzyszy — odpowiada Lilith. Potwor idzie dalej, mamroczac cos pod nosem.
— Pokoj Kruga? Niech towarzyszy wam Krug? Niech Krug bedzie z wami? Lilith, co to ma znaczyc?
— Prosta kurtuazja — odpowiada. — Przyjacielskie pozdrowienie.
— Krug?
— Czyz to nie Krug stworzyl nas wszystkich? Przypominam sobie pewne slowa, wypowiadane, gdy przebywalem wraz z przyjaciolmi w salonie rozdwojenia.
„Czy wiesz, ze wszystkie androidy sa zakochane w twoim ojcu? Tak. Czasami mysle, ze to jak religia.”
Religia Kruga. Poza tym to nie takie glupie, adorowac swego stworce. Prosze sie nie smiac. Pokoj Krugowi… Niech Krug wam towarzyszy… Niech Krug bedzie z toba…
— Lilith, czy androidy mysla, ze moj ojciec jest Bogiem?
Lilith unika pytania.
— Porozmawiamy o tym innym razem — odpowiada. Tutaj sciany maja uszy. Istnieja pewne rzeczy, o ktorych nie mozemy mowic.
— Innym razem.
Zrezygnowalem. Tunel rozszerzyl sie i przeksztalcil w duza sale, dobrze oswietlona, pelna ludzi. Targ? Butiki, budki, wszedzie Gamma. Przygladaja nam sie z ciekawoscia. Wsrod nich mnostwo odpadow, jedni okropniejsi od drugich; trudno wprost zrozumiec, jak te slabowite i ulomne istoty zdolaly przezyc.
— Czy oni nigdy nie wychodza na powierzchnie?
— Nigdy, mogliby zobaczyc ich ludzie.
— A w Gamma Town?
— Nie ryzykuja, mogliby zostac starci.
W gestym tlumie androidy cisna sie, poszturchuja i dyskutuja; staraja sie utrzymac pusta przestrzen wokol dwoch niedyskretnych Alf, ale niezbyt wielka. Tocza sie dwa pojedynki na noze i nikt nie zwraca na to uwagi. Bez zadnego wstydu szerzy sie lubieznosc. Jakas dziewczyna o rozszerzonych oczach rusza ku mnie i szepcze:
— Krug was blogoslawi, Krug was blogoslawi! Wciska mi cos do reki i umyka. Prezent — maly szescian o zaokraglonych ksztaltach, jak zabawka z salonu rozdwojenia w Nowym Orleanie. Zaprogramowane przeslanie? Tak, widze formujace sie slowa:
„TWOJ TWOJ TWOJ TWOJ TWOJ TWOJ TWOJ NIEZBYT GLEBOKI JEST TWOJ STAW BRUDNY WEGORZU
SLOBIA KROLUJE STACKER CIERPI
PLIT! PLIT! PLIT! PLACK!
I ZWROC KRUGOWI CO NALEZY DO KRUGA”
— Co to za bzdury, Lilith? Rozumiesz to?
— Czesciowo. Gamma maja swoj zargon. Ale prosze spojrzec, tam…
Jakis samiec Gamma o czerwonej, pryszczatej skorze wytraca nam szescian z rak. Szescian spada na ziemie i Gamma rzuca sie, by go pochwycic. Gwaltowny, ogolny protest, tlum miesza sie i kotluje. Zlodziej wyrywa sie z tej zywej sklebionej masy i ucieka korytarzem. Gamma bija sie miedzy soba. Jakas dziewczyna, ktora stracila w tym zamieszaniu swoje lachmany, wspina sie na szczyt splatanej gory cial; w reku trzyma szescian i wsadza go teraz miedzy nogi. Skacze na nia jakis dobrze zbudowany odpad i odciaga na bok; ma tylko jedno ramie, ale tak grube, jak pien drzewa.
— Grig! — krzyczy dziewczyna. — Frot! Gliss!
Znikaja. Przez tlum przebiega grozny pomruk. Wyobrazam sobie, ze nas otaczaja, zdzieraja z nas ubrania, odslaniaja moje ludzkie, owlosione cialo pod kostiumem falszywego Alfa. Moze dystans spoleczny nie wystarczy, by nas ochronic?
— Chodzmy — mowie do Lilith. — Mysle, ze mam juz dosc!
— Zaczekaj!
Odwraca sie do tlumu, unosi rece, odwracajac dlonie, po czym rozsuwa rece na metr, jakby chciala zademonstrowac ich dlugosc. Potem wygina sie w ciekawy sposob, skrecajac cialo w cos w rodzaju spirali i ten gest nagle uspokaja tlum. Gamma rozchodza sie i unizenie pochylaja glowy, gdy nas mijaja. Wszystko idzie dobrze.
— Dosyc — mowie do Lilith. — Robi sie pozno. A zreszta, ile to juz czasu tu jestesmy?
— Teraz mozemy odejsc.
Wedrujemy nie konczacymi sie korytarzami, mijamy setki form Gamm, najrozniejszych. Obserwujemy narkomanow, bladzacych w ich spowolnionej ekstazie, odpady, stackersow, dzwieki, zapachy, kolory — jestem