Watchman puscil Lilith, odwrocil sie do wiezy i zamarl w oczekiwaniu. Powietrzem targnal gluchy, potezny huk, potem mlasniecie blota i tundra zadrzala. Teraz trzask jakby lamanego drzewa i wieza pochylila sie. Reflektory ciagle oswietlaly jej lsniace sciany; we wnetrzu budowli widac bylo wyraznie cale wyposazenie. Wieza rozpoczela swoj upadek. Spod jej podstawy po zachodniej strony wyskoczyly spod fundamentow potezne grudy ziemi. Jeszcze jeden potworny trzask. Wieza pochylala sie coraz bardziej. Tarcie. Polaczenia i zabezpieczenia rwaly sie pod ziemia? Androidy staly scisniete poza strefa upadku, powtarzajac rozpaczliwe gesty „Niech-Krug- nas-chroni”. Manuel lkal. Lilith goraczkowo chwytala powietrze i jeczala tak, jak Watchman slyszal tylko dwa razy, gdy lezala pod nim, wstrzasana frentycznymi dreszczami orgazmu. Sam Watchman sprawial wrazenie spokojnego i pogodnego.
Wieza pochylala sie coraz bardziej.
Naraz zakolysala sie. Ruchoma masa wytworzyla gwaltowny podmuch powietrza. Podstawa wiezy ledwie drgnela, srodkowa czesc poruszala sie z majestatyczna powolnoscia, natomiast szczyt zakreslil szybki luk, nim z cala sila uderzyl w ziemie. Wieza runela. Jej upadek Watchman obserwowal jakby w zwolnionym tempie, widzial ciag nastepujacych po sobie, niezaleznych ujec. Powietrze drgnelo, rozlegl sie potezny huk. Czuc bylo odor spalenizny. Wieza runela nie jako calosc, ale rozpadla sie na wiele fragmentow, ktore opadaly na ziemie i roztrzaskiwaly na kawalki, wyrzucajac pod niebo strugi blota. Podstawa wiezy zdawala sie chwiac w nieskonczonosc, podczas gdy poszczegolne bloki osuwaly sie na ziemie. W powietrzu trwal i trwal straszliwy zgrzyt, ale wreszcie zapanowala glucha cisza. Setki metrow tundry pokrywaly teraz krystaliczne odlamki i potrzaskana aparatura. Androidy pochylily glowy w modlitwie, Manuel osunal sie do stop Lilith, przyciskajac twarz do jej nogi. Lilith stala wyprostowana, ramiona odrzucila w tyl, jej piersi falowaly. Watchman, cudownie spokojny i usmiechniety, przytulil ja do siebie.
W tej samej chwili z przekaznika wynurzyl sie Simeon Krug, oslonil oczy dlonia, jakby chroniac je przed nadmiernym oswietleniem i rozejrzal sie dokola. Watchman spodziewal sie go. Krug spojrzal na miejsce, gdzie powinna wznosic sie wieza, potem popatrzyl na tlum przerazonych androidow i wreszcie zwrocil sie ku Watchmanowi.
— Jak do tego doszlo? — zapytal spokojnym glosem.
— Tasmy oziebiajace przestaly dzialac. Wieczna marzloc roztopila sie.
— Bylo dwanascie systemow zabezpieczen…
— Wylaczylem wszystkie systemy — powiedzial Watchman.
— Ty?
— Czulem, ze trzeba cos poswiecic. Nienaturalny spokoj nie opuszczal Kruga.
— Wiec tak mi odplacasz za moje dobrodziejstwo, Thor… Dalem ci zycie, w pewien sposob jestem twoim ojcem… Czegos ci odmowilem, a ty niszczysz moja wieze… Czy to ma sens, Thor?
— Tak, ma.
— Dla mnie nie — sucho stwierdzil Krug i zasmial sie gorzko. — Oczywiscie, przeciez jestem tylko Bogiem, a bogowie nie rozumieja zwyklych smiertelnikow!
— Bogowie nie opuszczaja swego ludu. Ty nas opusciles.
— Ale to byla takze twoja wieza! Poswieciles jej ponad rok zycia, Thor! Wiem, jak ja kochales, bylem przeciez toba! A teraz… — Krug przerwal, gwaltownie chwytajac powietrze ustami. Watchman ujal Lilith za reke.
— Chodzmy juz. Zrobilismy, co do nas nalezalo. Wracajmy do Sztokholmu i dolaczmy do innych.
Mineli nieruchomego, milczacego Kruga i ruszyli ku przekaznikom. Thor otworzyl jedna z kabin — pole lsnilo normalna zielenia, najwidoczniej przywrocono juz porzadek. Wyciagnal reke, zaprogramowal wspolrzedne przeniesienia, gdy uslyszal glos Kruga.
— Watchman!
Android odwrocil sie. Twarz Kruga byla czerwona i wykrzywiona wsciekloscia, szczeki zacisniete, oczy przymruzone; rece bez celu mlocily powietrze. Nagle jednym skokiem znalazl sie przy Watchmanie i wyciagnal go z kabiny przekaznika. Wygladalo, ze szuka slow, ale nie mogl ich znalezc i po chwili uderzyl androida w twarz. Cios byl silny, ale Thor zachwial sie tylko i najwyrazniej nie zamierzal podjac walki. Krug uderzyl ponownie. Watchman cofnal sie o krok w strone przekaznika. Krug z rykiem wscieklosci runal na niego, pochwycil androida za ramiona i potrzasal nim, kopal go, plul i drapal paznokciami. Watchman staral sie uwolnic, ale Krug uderzyl glowa w jego piers. Android wiedzial, ze moze latwo odepchnac przeciwnika, jednak nie mogl sie na to zdecydowac — nie potrafil podniesc reki na Kruga. W tej zacieklosci Krug niemal wepchnal Watchmana z powrotem do kabiny przekaznika. Android rzucil okiem ponad ramieniem rozszalalego czlowieka: wspolrzedne nie zostaly jeszcze zaprogramowane. Pole bylo otwarte na nicosc… Jezeli teraz on lub Krug znajda sie w kabinie i zaktywizuja pole…
— Thor! Uwaga! — krzyknela Lilith.
Choc o glowe nizszy, Krug dalej go popychal. Nalezalo zakonczyc te walke. Watchman nastawil sie na rzucenie przeciwnika o ziemie.
„Przeciez to Krug!” — pomyslal nagle. — „To Krug… To Krug…”
Wtedy Krug puscil go. Watchman wstrzymal oddech i wlasnie usilowal sie wyprostowac, gdy Krug wydal wrzask wscieklosci i ponownie zaatakowal z impetem. Android zobaczyl wszystko w zwolnionym tempie, pochylajac sie do tylu i upadajac nieskonczenie powoli. Pochlonelo go opalizujace pole przekaznika. Jakby z oddali uslyszal krzyk Lilith, wrzask triumfu Kruga i — upadl wprost w oslepiajaca swiatlosc, wykonujac machinalnie znak „Niech-Krug-nas-chroni”.
Zniknal.
Rozdzial trzydziesty siodmy
Krug oparl sie o wejscie do przekaznika, zdyszany i drzacy. Zatrzymal sie w sama pore — jeszcze krok i wpadlby tam z Watchmanem. Przez chwile odpoczywal, potem odwrocil sie. Wieza byla zniszczona. Tysiace androidow stalo jak kamienne posagi. Alfa Lilith Meson lezala na ziemi i plakala. Dziesiec metrow dalej kleczal Manuel, smutny widok, caly umazany krwia, ubranie w strzepach, pusty wzrok, kompletnie zagubiony wyraz twarzy. Krug odzyskal spokoj i odwage: jest wolny od wszelkich zobowiazan. Podszedl do Manuela.
— Wstan — powiedzial. — Wstan!
Manuel kleczal w dalszym ciagu. Ojciec podniosl go i podtrzymywal tak, by nie upadl.
— Teraz ty tu rzadzisz, Manuelu. Zostawiam ci to wszystko. Pokieruj oporem i zaprowadz porzadek. Jestes szefem, Manuelu, jestes Krugiem. Rozumiesz? Od tej chwili obejmujesz wladze, ja abdykuje.
Manuel usmiechnal sie i westchnal, patrzac w ziemie.
— Wszystko jest twoje, moj chlopcze. Wiem, ze sobie poradzisz. Sytuacja nie jest akurat najlepsza, ale to przejsciowe… Posiadasz imperium, dla siebie, Clissy, dla twoich dzieci.
Krug odwrocil sie, wszedl do przekaznika, zaprogramowal wspolrzedne zakladow statkow kosmicznych w Denver. Byly tu tysiace androidow, ale zaden z nich nie pracowal; sparalizowane zdumieniem patrzyly na Kruga, ktory spokojnie wmieszal sie w tlum.
— Gdzie jest Alfa Fusion? — zapytal. — Kto wie? Ukazal sie Romulus Fusion, rownie zaskoczony jak i pozostali. Krug nie dal mu czasu na opamietanie sie.
— Gdzie jest statek miedzygwiezdny? — zapytal.
— Tam, gdzie byl — wybelkotal Alfa.
— Chodzmy!
Fusion poruszyl z wahaniem wargami, jakby chcial przypomniec o buncie, o tym, ze Krug nie jest juz panem i jego rozkazy nic nie znacza, ale zdobyl sie tylko na kiwniecie glowa. Poprowadzil Kruga do samotnego statku, stojacego na rampie startowej.
— Gotowy do lotu? — zapytal Krug.
— Za trzy dni mial odbyc sie pierwszy probny lot, prosze pana.
— Nie ma czasu na proby. Natychmiastowy start. Zaloga i ja. Maksymalna predkosc. Kaz zaprogramowac ustalony cel podrozy.
Romulus Fusion ponownie skinal glowa.