– Gray Grantham.
– Mowi Garcia.
Zapomnial o komputerze.
– O co chodzi?
– Mam dwa pytania. Pierwsze: czy nagrywa pan te rozmowy? Drugie: czy moze pan sprawdzic, skad dzwonie?
– Tak i nie. Nie nagrywamy rozmow bez pozwolenia. Mozemy sprawdzic, skad sie do nas dzwoni, ale nie robimy tego. Zdawalo mi sie, ze miales nie dzwonic do redakcji…
– Mam odlozyc sluchawke?
– Nie. Wszystko w porzadku. Wole rozmawiac o trzeciej w redakcji niz o szostej rano w lozku.
– Przepraszam. Po prostu boje sie, to wszystko. Bede rozmawial z panem pod warunkiem, ze nie zawiedzie pan mojego zaufania. Jesli oklamie mnie pan, przestane dzwonic.
– Umowa stoi. Kiedy zaczniesz mowic?
– Teraz nie moge. Dzwonie z automatu w centrum i troche mi sie spieszy.
– Powiedziales, ze masz kopie czegos, na co natknales sie w biurze…
– Nie. Powiedzialem, ze moge miec te kopie. W swoim czasie.
– Okay. Kiedy znow zadzwonisz?
– Czy musze sie umawiac?
– Nie, ale czesto mnie nie ma.
– Zadzwonie jutro w przerwie na lunch.
– Bede czekal.
Garcia rozlaczyl sie. Grantham wystukal siedem cyfr, potem szesc i cztery. Zapisal numer i zaczal przerzucac strony ksiazki telefonicznej, szukajac listy automatow. Garcia dzwonil z budki przy Pennsylvania Avenue, w poblizu Departamentu Sprawiedliwosci.
ROZDZIAL 15
Klotnia zaczela sie przy deserze – daniu, ktore Callahan spozywal najczesciej w plynie. Darby i tak dlugo wytrzymala. Liczyla po cichu drinki, ktore wypil do obiadu: dwie podwojne szkockie, gdy czekali na stol; kolejna szklaneczke, zanim zamowili dania; do ryby dwie butelki wina, z czego ona wypila tylko dwa kieliszki. Pil za szybko i stawal sie nieznosny. Zanim skonczyla wyliczanke, rozezlil sie na dobre. Zamowil drambuie i wypil jednym haustem. Gdy poprosil kelnera o kolejny kieliszek, Darby wpadla w furie. U Moutona bylo tloczno. Marzyla tylko o tym, by wyjsc stad i pojechac samotnie do domu. Miala dosc pijackich scen.
Klotnia stala sie naprawde nieprzyjemna, gdy stali na chodniku po wyjsciu z restauracji. Callahan wyciagnal z kieszeni kluczyki do porsche, choc ona tlumaczyla mu, ze jest zbyt pijany, by usiasc za kierownica. Z kluczykami w garsci ruszyl niepewnym krokiem w strone parkingu, oddalonego o trzy przecznice. Powiedziala, ze pojdzie pieszo.
– Milego spaceru – rzucil.
Szla kilka krokow za nim. Patrzyla, jak sie zatacza, i bylo jej wstyd. Musial miec ze dwa promile we krwi.
– Do cholery! – blagala. – Wykladasz przeciez prawo! Zabijesz kogos!
Zataczal sie, coraz szybciej zblizajac sie do kraweznika, a potem odbijajac w druga strone. Wrzasnal przez ramie, ze lepiej prowadzi po pijanemu niz ona na trzezwo. Zostala z tylu. Juz kiedys jechala z nim, gdy byl w stanie niewazkosci, i wiedziala, do czego jest zdolny.
Przeszedl na druga strone, nie rozgladajac sie na boki. Trzymal rece w kieszeniach, jakby wybral sie na niewinny wieczorny spacer. Zle ocenil wysokosc kraweznika i zawadziwszy o niego czubkiem buta, rozciagnal sie jak dlugi na chodniku. Zaklal. Pozbieral sie szybko, zanim zdazyla mu pomoc.
– Zostaw mnie, do cholery – mruknal.
– Oddaj mi kluczyki – prosila. – Pojdziemy piechota.
– Milego spaceru! – krzyknal rozesmiany. Jeszcze nigdy nie widziala go w takim stanie. Obok parkingu stal obskurny maly bar, z neonowymi reklamami piwa zaslaniajacymi okna. Zerknela do srodka, myslac, ze znajdzie tam pomoc. Idiotka! Bar roil sie od pijakow.
Gdy podszedl do samochodu, wrzasnela za nim:
– Thomas! Prosze! Pozwol mi prowadzic!
Zatoczyl sie, machnal reka i mruknal cos pod nosem. Otworzyl drzwi, pochylil sie i zniknal, zasloniety innymi autami. Silnik zawyl na wysokich obrotach.
Darby oparla sie o sciane budynku, kilka stop od wyjazdu z parkingu. Spojrzala na ulice, niemal marzac o wozie patrolowym. Wolala widziec go w areszcie niz w trumnie.
Piechota nie dojdzie do domu. Postanowila poczekac, az odjedzie, a potem zadzwonic po taksowke. Zerwie z nim na tydzien. Przynajmniej tydzien. “Milego spaceru” – powtorzyla w duchu. Silnik porsche znow zawyl, zapiszczaly opony.
Podmuch wybuchu przewrocil ja na chodnik. Wyladowala na brzuchu, twarza w dol. Musiala stracic na chwile przytomnosc, lecz szybko doszla do siebie, gdy poczula zar na policzkach. Na ulice opadaly plonace szczatki auta i kawalki karoserii. Spojrzala z przerazeniem na parking. Sila wybuchu wypchnela samochod do gory i obrocila go na dach. Odpadly kola, drzwi, zderzaki. Porsche bylo teraz jaskrawo swiecaca, ognista kula, strzelajaca plomieniami, ktore wypalaly auto do szczetu.
Darby ruszyla na parking, wolajac Thomasa. Wokol niej padaly iskry, goraco stawalo sie nie do zniesienia. Zatrzymala sie trzydziesci stop od samochodu, krzyczac z przerazenia.
Druga eksplozja targnela autem i odepchnela ja do tylu. Darby potknela sie i uderzyla z calej sily glowa o zderzak czyjegos samochodu. Asfalt parzyl ja w twarz. Ponownie stracila przytomnosc.
Z baru wypadli pijacy. Wszedzie bylo ich pelno. Niektorzy stali na chodniku i gapili sie na plonace szczatki. Kilku odwazylo sie podejsc blizej, ale zar szybko ich wyploszyl. Nad ognista kula unosil sie gesty, czarny dym. Po kilku sekundach zapalily sie inne samochody. Rozlegly sie paniczne okrzyki.
– Czyj to samochod?!
– Zadzwoncie pod dziewiecset jedenascie!
– Ktos byl w srodku?!
– Dzwoncie pod dziewiecset jedenascie!
Wciagneli ja na chodnik, w sam srodek tlumu. Powtarzala w kolko jego imie. Z baru wyniesiono mokra scierke i polozono jej na czole.
Tlum gestnial, ulica byla pelna. Jak przez mgle uslyszala syreny. Miala guza na potylicy, cos chlodzilo jej twarz. Poczula suchosc w ustach.
– Thomas, Thomas – powtarzala nieprzytomnie.
– Juz dobrze, dobrze… – odezwal sie jakis czarny mezczyzna kleczacy przy niej. Ostroznie podtrzymywal jej glowe i glaskal po rece.
Zobaczyla inne twarze, wpatrzone w nia. Wszyscy powtarzali w kolko:
– Juz dobrze, dobrze…
Syreny wyly gdzies niedaleko. Drzaca dlonia zdjela scierke z czola i rozejrzala sie. Pomiedzy ludzmi widziala czerwono-niebieskie blyski swiatel na ulicy. Wycie syren stalo sie ogluszajace. Usiadla. Oparla sie o sciane baru, tuz pod neonowymi reklamami piwa.
– Wszystko dobrze, panienko? – spytal czarny mezczyzna.
Nie mogla wydobyc glosu. Nawet nie probowala. Glowa bolala ja tak, jakby czaszka pekla na pol.
– Gdzie jest Thomas? – zapytala cicho.
Spojrzeli po sobie. Pierwszy woz strazacki zatrzymal sie z piskiem opon niecale dwadziescia stop od nich. Tlum rozstapil sie. Padly komendy, strazacy wyskoczyli z wozu i rozbiegli sie we wszystkich kierunkach.
– Gdzie jest Thomas? – powtorzyla.
– Jaki Thomas, panienko? – zapytal Murzyn.
– Thomas Callahan – powiedziala cichutko, jakby wszyscy w miescie go znali.
– Byl w tym aucie?