– Zapewne.

– To znaczy, ze tak, prawda?

– Owszem.

– Dzieki. Jesli Thomas zostal zamordowany z powodu raportu, to wiemy, kto to zrobil. A jesli wiemy, kto zabil Thomasa, wiemy rowniez, kto zamordowal Rosenberga i Jensena. Zgadza sie?

Verheek zawahal sie.

– Odpowiedz, do cholery! – warknela Darby.

– Prawdopodobnie.

– Swietnie. W ustach prawnika prawdopodobnie oznacza: tak. Wiem, ze nie mozesz powiedziec wiecej. Mamy wiec stuprocentowo pewne prawdopodobienstwo, a ty mowisz mi, ze FBI rezygnuje ze sledztwa w sprawie mojego podejrzanego!

– Uspokoj sie, Darby. Spotkajmy sie wieczorem i porozmawiajmy o tym. Moge ocalic ci zycie.

Ostroznie wsunela sluchawke pod poduszke i poszla do lazienki. Umyla zeby i wyszczotkowala wlosy, a potem wrzucila wszystkie przybory toaletowe i ubrania do nowej plociennej torby. Wciagnela bluze, zalozyla czapke i ciemne okulary, po czym cicho zamknela za soba drzwi. Korytarz byl pusty. Wspiela sie schodami na szesnaste pietro, zjechala winda na dziewiate, a potem spokojnie zeszla na dol. Foyer wydawalo sie puste. Drzwi wyjsciowe znajdowaly sie obok toalet, i Darby zniknela w pomieszczeniu dla pan. Weszla do kabiny, zamknela drzwi i odczekala chwile.

Piatkowy ranek byl chlodny, a w Dzielnicy Francuskiej w przejrzystym powietrzu nie unosil sie, o dziwo, trwaly zapach jedzenia i grzechu. O osmej wszyscy tu jeszcze spia. Przeszla kilka przecznic, zeby zebrac mysli i zaplanowac dzien. Na Dumaine, niedaleko placu Jacksona, zauwazyla maly bar kawowy, ktory widziala juz wczesniej. W srodku bylo niemal pusto, a w glebi wisialy automaty telefoniczne. Nalala sobie gestej kawy i zajela stolik obok telefonow. Tutaj mogla rozmawiac.

Verheek natychmiast podniosl sluchawke.

– Co masz do powiedzenia? – zaczal.

– Gdzie sie zatrzymasz? – spytala, obserwujac wejscie.

– W Hiltonie, nad rzeka.

– Wiem, gdzie to jest. Zadzwonie poznym wieczorem lub wczesnie rano. Nie musisz juz mnie sledzic. Przeszlam na gotowke. Zadnych kart.

– Dobrze robisz, Darby. Nie siedz dlugo w jednym miejscu.

– Latwo powiedziec. Zanim tu przylecisz, moge juz byc martwa.

– Nie wolno ci sie poddawac. Czy mozna u was kupic “Washington Post”?

– Chyba tak. Dlaczego?

– Kup poranne wydanie. Wydrukowali ciekawy artykul o Rosenbergu, Jensenie i panu, ktory byc moze ich zabil.

– Nie moge sie doczekac. Zadzwonie pozniej.

W pierwszym kiosku nie znalazla “Posta”. Poszla na Canal, kluczac jak scigane zwierze. Przeszla przez St. Anne, Royale – pelna sklepow z antykami – Bienville – gdzie krolowaly podejrzane bary – i w koncu przez Decatur i North Peters doszla do Francuskiego Rynku. Poruszala sie szybko, ale nie az tak, by wzbudzac podejrzenia. Szla, jakby miala cos do zalatwienia, niepostrzezenie zerkajac zza ciemnych szkiel na prawo i lewo. Jesli wciaz deptali jej po pietach, kryjac sie gdzies w cieniu, musieli byc naprawde dobrzy.

U ulicznego sprzedawcy kupila “Washington Post” i “Times-Picayune”, a potem znalazla stolik w pustym kacie Cafe du Monde.

Artykul byl na pierwszej stronie. Napisano go na podstawie wiadomosci pochodzacych z poufnego zrodla. Pewne czynniki zostaly poinformowane o pojawieniu sie nowego podejrzanego, ktorym byl owiany mroczna legenda, nieuchwytny Khamel. W mlodosci – pisali autorzy – Khamel zabijal z powodu przekonan, obecnie robil to dla pieniedzy. Byl bardzo drogi – twierdzil emerytowany ekspert wywiadu, ktory pozwolil sie zacytowac, ale bez ujawniania nazwiska. Zdjecia Khamela byly zamglone i niewyrazne, mimo to – umieszczone jedno obok drugiego – sprawialy wrazenie. Przedstawiona na nich osoba bardzo roznila sie wygladem, lecz jak utrzymywal ekspert, nigdy nie dokonano identyfikacji Khamela, a od ponad dziesieciu lat nikomu nie udalo sie go sfotografowac.

Gdy pojawil sie znudzony kelner, Darby zamowila kawe i sucha bagietke. Wedlug eksperta wielu ludzi uwazalo, ze Khamel nie zyje. Jednak Interpol twierdzil, ze terrorysta wzial udzial w pewnym zamachu nie dalej jak pol roku temu. Ekspert powatpiewal, by Khamel podrozowal zwyklymi liniami lotniczymi. FBI umiescilo zamachowca na czele listy podejrzanych.

Zamknela “Posta” i powoli otworzyla miejska gazete. Wiadomosc o Thomasie nie trafila na pierwsza strone. Znalazla jego zdjecie na stronie drugiej, a obok dlugi artykul. Wedlug policji Callahan zginal w zamachu, ale nikt nie znal powodow, dla ktorych go zabito. Tuz po wybuchu na miejscu przestepstwa widziano biala kobiete. Uczelnia przezyla wstrzas – stwierdzil dziekan. Policjanci nabrali wody w usta. Uroczystosci pogrzebowe zaplanowano na jutro. Popelniono straszliwa pomylke – mowil dalej dziekan. Jesli Callahan zostal zamordowany, ktos zabil nie te osobe, o ktora chodzilo.

Do oczu naplynely jej lzy i znow zaczela sie bac. Moze istotnie zamach byl pomylka? W miescie kwitla przestepczosc, a po ulicach chodzilo pelno uzbrojonych czubkow. Moze jednemu z nich przepalily sie styki i podlozyl bombe nie tam, gdzie zamierzal? Moze nikt jej nie sledzi?

Zalozyla okulary i spojrzala na fotografie pochodzaca z uniwersyteckiego rocznika. Thomas usmiechal sie na niej ironicznie – jak wtedy, kiedy odgrywal profesora. Byl ogolony i taki przystojny…

W piatkowy ranek caly Waszyngton zostal zelektryzowany artykulem Granthama o Khamelu. W publikacji ani slowem nie wspomniano o memorandum i Bialym Domu, a wszyscy zachodzili w glowe, skad pochodzil przeciek.

Najgoretsze dyskusje rozgorzaly w Budynku Hoovera. W gabinecie dyrektora znajdowalo sie trzech mezczyzn: Eric East, K.O. Lewis – przechadzajacy sie nerwowo po pokoju – i sam Voyles, ktory rozmawial z prezydentem trzykrotnie w ciagu ostatnich dwoch godzin. Voyles klal na czym swiat stoi – oczywiscie nie prezydenta, lecz wszystko i wszystkich wokol. Sklal Coala, a kiedy prezydent odpowiedzial mu przeklenstwem, Voyles zaproponowal przeprowadzenie testu wykrywaczem klamstw. Zasugerowal prezydentowi, by ten przywiazal wszystkich – od Coala poczawszy – czlonkow personelu do maszyny i przekonal sie, skad pochodza te cholerne przecieki. Tak, do jasnej cholery, on, Voyles, zgodzi sie na przeprowadzenie testu na sobie i wszystkich pracownikach Budynku Hoovera. Przerzucali sie przeklenstwami. Voyles byl purpurowy na twarzy i pocil sie. Zupelnie nie przejmowal sie tym, ze ruga na cale gardlo glowe panstwa.

Voyles, ocierajac czolo chustka, usiadl w wiekowym obrotowym fotelu i wzial kilka glebokich oddechow, majac nadzieje na obnizenie cisnienia. Przezyl juz jeden atak serca; teraz grozil mu nastepny. Czesto powtarzal K.O. Lewisowi, ze Fletcher Coal razem ze swym szefem idiota wpedza go do grobu. To samo mowil zreszta o trzech poprzednich prezydentach. Podrapal sie w czolo i osunal sie w fotel.

– Mozemy to zrobic, panie prezydencie – odezwal sie nagle milym, przyjacielskim tonem. Jako typowy choleryk, miewal czeste zmiany nastroju i teraz – ni z tego, ni z owego – zaczal byc kurtuazyjny. Rozplywal sie w uprzejmosci. – Dziekuje, panie prezydencie. Jestem zobowiazany. Tak, jutro na pewno bede u pana.

Odlozyl delikatnie sluchawke i odezwal sie z zamknietymi oczami:

– Kaze nam wziac pod lupe tego reportera z “Posta”. Powiedzialem, ze sie zgadzamy.

– Mamy go sledzic? – spytal K.O.

– Tak. Dwoch ludzi przez cala dobe. Sprawdzimy, dokad chadza wieczorami, z kim sypia i tak dalej. To kawaler?

– Rozwiedziony. Siedem lat temu – odparl Lewis.

– Przypilnuj osobiscie, zeby nikt sie o tym nie dowiedzial. Wez tajniakow i zmieniaj ich co trzy dni.

– On naprawde uwaza, ze przecieki powstaja u nas?

– Nie, chyba nie. Gdyby tak myslal, nie kazalby nam sledzic reportera. Wedlug mnie wie, ze to sprawka jego ludzi. I chce ich zlapac.

– Mala przysluga – dodal ochoczo Lewis.

– Cos w tym rodzaju. I pamietaj, zeby nikt sie o tym nie dowiedzial, jasne?

Вы читаете Raport “Pelikana”
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату