srodka. Za drzwiami zaczynal sie maly korytarzyk. Wszedzie bylo ciemno. Z lewej strony byl pokoj Darby i wlacznik swiatla, z ktorego nie wolno jej skorzystac. Alice zamarla bez ruchu. Bala sie ciemnosci, mdlilo ja od ciezkiego zaduchu rozkladajacych sie smieci. Wiedziala, ze bedzie sama, ale – do wszystkich diablow! – byla tylko studentka drugiego roku prawa, a nie jakims gotowym na wszystko prywatnym detektywem.

“Wez sie w garsc” – upomniala sie. Poszperawszy w duzej torebce, znalazla latarke. Na wszelki wypadek zabrala ze soba trzy. Ciekawe, jaki wypadek. Nie miala pojecia, co tu zastanie. A Darby upierala sie, ze nie wolno zapalac swiatel, bo ktos moglby dostrzec je z ulicy. Obserwowali ja.

Kim sa, do cholery? Tego nie wiedzial nikt, nawet Darby. Alice wolalaby miec jakie takie pojecie, w co sie miesza, ale Darby powiedziala, ze wyjasni to pozniej. Najpierw trzeba przeszukac mieszkanie.

Alice byla tu wiele razy, zawsze jednak wchodzila frontowymi drzwiami, w pelnym swietle i bez ceregieli. Znala rozklad mieszkania i poczatkowo byla pewna, ze doskonale poradzi sobie w ciemnosci. Teraz ta pewnosc zniknela, a w jej miejsce pojawil sie paniczny strach.

– Wez sie w garsc – powtorzyla szeptem. – Nikogo tu nie ma. Przeciez nie koczowaliby w mieszkaniu ze wscibska baba za sciana.

Podniosla latarke do gory i stwierdzila, ze lampka dziala. To znaczy tli sie z moca dogasajacej zapalki. Skierowala latarke na podloge i ujrzala blady krag swiatla wielkosci pomaranczy. Swiatelko drzalo.

Przeszla na palcach do pokoju. Darby mowila, ze na polce z ksiazkami obok telewizora stoi mala lampka, ktorej nigdy nie gasi. W nocy, kiedy wstaje do lazienki, lampka oswietla jej droge. A moze przepalila sie zarowka? Albo ktos ja wykrecil? Zreszta nie mialo to teraz zadnego znaczenia, liczylo sie tylko to, ze wszedzie bylo ciemno.

Stala na dywaniku na srodku pokoju. Teraz musi trafic do kuchni, gdzie na stole powinien znajdowac sie komputer. Uderzyla sie o krawedz stoliczka do kawy. Latarka zgasla. Potrzasnela nia. Bez rezultatu. Z torebki wyjela zapasowa.

W kuchni zaduch byl ciezszy. Komputer istotnie stal na stole, a obok niego lezaly puste teczki i segregatory. Skierowala slabiutkie swiatelko na obudowe maszyny. Wlacznik zasilania znajdowal sie z przodu. Nacisnela go – monochromatyczny ekran zaczal sie rozjasniac. Monitor emitowal zielonkawe swiatlo padajace na stol, lecz niewidoczne z zewnatrz.

Alice usiadla przed klawiatura i zaczela stukac. Weszla do menedzera programow i listy plikow. Na ekranie pojawily sie katalogi. Przyjrzala sie im bacznie. Mialo ich byc ze czterdziesci, ale znalazla tylko dziesiec. Ktos skasowal czesc zawartosci twardego dysku. Wlaczyla drukarke laserowa. Po kilku sekundach miala caly katalog na papierze. Oderwala wydruk i schowala kartke do torebki.

Wstala i przyswiecajac sobie latarka, przyjrzala sie lezacym obok komputera drobiazgom. Darby mowila, ze znajdzie okolo dwudziestu dyskietek, ale na stole nie bylo ani jednej. Wszystkie zniknely. W segregatorach znalazla jakies notatki z prawa konstytucyjnego i kodeksow postepowania cywilnego – tak nudne i ogolne, ze nikt nie mial z nich pozytku. Czerwone tekturowe teczki lezaly poukladane, ale w srodku byly puste.

Ktos bardzo starannie wyczyscil mieszkanie. Musial – albo musieli – poswiecic kilka godzin na zapoznanie sie z materialami i zacieranie sladow. To, co zginelo, na pewno zmiescilo sie w aktowce.

Wrocila do pokoju i wyjrzala ostroznie przez okno obok telewizora. Czerwona honda accord wciaz stala na ulicy, nie dalej niz cztery stopy od domu. Nikt sie chyba do niej nie wlamywal.

Dokrecila zarowke w nocnej lampce i zapalila ja na chwile. Dzialala bez zarzutu. Wykrecila ja zaraz – tak jak tamci.

Wytezywszy wzrok, dostrzegla zarysy mebli i drzwi. Wylaczyla komputer w kuchni i przez pokoj wyszla na korytarz.

Pani Chen stala w tym samym miejscu, w ktorym ja zostawila.

– Wszystko w porzadku? – spytala, ujrzawszy Alice.

– Tak, wszystko dobrze – odparla dziewczyna. – Jednak prosze uwazac. Za pare dni zadzwonie do pani. I blagam, niech pani nikomu nie mowi o mojej bytnosci.

Pani Chen sluchala uwaznie, zastawiajac drzwi stolem.

– A co z samochodem?

– W porzadku. Niech pani od czasu do czasu rzuci na niego okiem.

– Czy Darby nic sie nie stalo?

– Nie, prosze sie nie martwic. Za kilka dni powinna wrocic. Dziekuje za pomoc.

Pani Chen zamknela drzwi, zaryglowala je i wyjrzala przez male okienko. Dziewczyna szla chodnikiem i wkrotce zniknela w ciemnosci.

Samochod Alice stal trzy przecznice dalej.

Piatkowy wieczor w Dzielnicy Francuskiej! W sobote Tulane gra w hali Pod Kopula, w niedziele wystepuja w rozgrywkach ligowych Saintsi, ulice klebia sie od tysiecy rozwrzeszczanych kibicow, ktorzy parkuja gdzie popadnie, blokuja ulice, wedruja halasliwymi grupami, popijaja z plastikowych kubkow, tlocza sie w barach. Slowem – bawia sie doskonale. O dziewiatej kwartal wewnetrzny byl zakorkowany na dobre.

Alice zaparkowala przy Poydras, daleko od miejsca, gdzie chciala sie zatrzymac. Kiedy weszla do zatloczonego baru z ostrygami przy St. Peter, w srodku dzielnicy, miala juz godzine spoznienia. W barze nie bylo stolow. Goscie stali przy kontuarze. Ukryla sie przy automacie z papierosami i omiotla spojrzeniem tlum, skladajacy sie w wiekszosci ze studentow, ktorzy przyjechali na mecz.

Nagle wyrosl przed nia kelner.

– Czy szuka pani swojej przyjaciolki? – spytal.

Zawahala sie.

– Eee… tak.

– Za rogiem, w pierwszej sali na prawo.

Darby siedziala w malenkiej przegrodzie, pochylona nad butelka z piwem. Na glowie miala kapelusz, a oczy skryla za ciemnymi szklami.

Alice uscisnela jej dlon.

– Witaj.

Przyjrzala sie nowej fryzurze przyjaciolki. Wystajace spod kapelusza wlosy wygladaly dosyc smiesznie. Darby zdjela okulary. Miala zaczerwienione, zmeczone oczy.

– Nie wiedzialam, do kogo zadzwonic.

Alice sluchala jej z kamienna twarza. Nie byla w stanie zdobyc sie na zadna stosowna uwage, nie mogla oderwac oczu od wlosow przyjaciolki.

– Kto cie ostrzygl? – spytala w koncu.

– Ladnie, co? To taka fryzura na punka, co zdaje sie znow jest w modzie i na pewno zrobi ogromne wrazenie na ludziach, kiedy zaczne szukac pracy.

– Ale po co to wszystko?

– Ktos probowal mnie zabic, Alice. Moje nazwisko jest na liscie poszukiwanych, sporzadzonej przez bardzo niebezpiecznych ludzi. Zdaje sie, ze jestem sledzona.

– Zabic?! Powiedzialas “zabic”? Kto mialby cie zabic, Darby?

– Nie wiem. A co z moim mieszkaniem?

Alice oderwala wzrok od wlosow przyjaciolki i wreczyla jej wydruk katalogow. Darby spojrzala na kartke. Tak, wszystko dzialo sie naprawde! To nie byl sen ani pomylka! Bombe podlozono pod wlasciwy samochod. Rupert i kowboj o malo jej nie dopadli. Facet, ktorego widziala w hotelu, sledzil ja. Byli w jej mieszkaniu i skasowali w komputerze to, co chcieli skasowac.

– A co z dyskietkami?

– Zniknely. Nic nie zostalo. Na kuchennym stole lezaly ladnie poukladane kartonowe teczki. Puste. Poza tym wszystko jest w porzadku. Wykrecili zarowke w lampce i w mieszkaniu jest ciemno, ze oko wykol. Sprawdzilam: lampka dziala bez zarzutu. Masz do czynienia z bardzo cierpliwym przeciwnikiem.

– A pani Chen?

– Niczego nie widziala.

Darby wsunela wydruk do kieszeni.

– Posluchaj, Alice… Bardzo sie boje. Nie powinnas widywac sie ze mna. To chyba nie byl najlepszy pomysl…

Вы читаете Raport “Pelikana”
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату