– Kim sa ci ludzie?
– Nie mam pojecia. Zabili Thomasa; ja mialam szczescie, ale ciagle probuja mnie dopasc.
– Ale dlaczego, Darby?
– Nie powinnas tego wiedziec i nic ci nie powiem. Im wiecej wiesz, tym wieksze grozi ci niebezpieczenstwo. Uwierz mi, Alice. Nie moge nic powiedziec.
– Nie wygadam sie, przysiegam!
– Moga cie do tego zmusic.
Alice rozejrzala sie nonszalancko, jakby wszystko bylo w porzadku. Potem przeniosla wzrok na przyjaciolke. Poznaly sie na kursie przygotowawczym i od razu zaprzyjaznily. Uczyly sie razem, wymienialy notatki, pocily wspolnie na egzaminach, tworzyly zespol podczas inscenizowanych procesow, plotkowaly o chlopcach. Alice byla zapewne jedyna osoba, ktora wiedziala o zwiazku Darby z Callahanem.
– Chce ci pomoc, Darby. Niczego sie nie boje.
Darby nie tknela piwa. Powoli obrocila butelke.
– Coz, jestem przerazona. Bylam tam, kiedy zginal… Posluchaj, Alice. Ziemia usunela mi sie spod stop. Bomba rozerwala go na kawalki, a ja mialam umrzec razem z nim.
– Zglos sie na policje.
– Jeszcze nie teraz. Moze pozniej. Boje sie. Thomas rozmawial z FBI i po uplywie dwoch dni zginal…
– Szuka cie FBI?
– Nie sadze. Ale ludzie z Biura zaczeli mowic i ktos tego sluchal… Ktos, kto nie powinien o niczym wiedziec!
– O czym zaczeli mowic?! Darby, nie wyglupiaj sie! Przeciez wiesz, z kim rozmawiasz. Jestem twoja najlepsza przyjaciolka. Nie musisz sie mnie obawiac.
Darby upila malenki lyk piwa. Unikala wzroku Alice. Patrzyla w blat stolu.
– Alice, daj mi, prosze, troche czasu. Nie moge ci nic powiedziec, bo moglabys zginac. – Umilkla na dluga chwile. – Jesli chcesz mi pomoc, idz jutro na pogrzeb. Miej oczy szeroko otwarte. Szepnij tu i owdzie, ze wyjechalam do Denver i mieszkam u ciotki, ktorej nazwiska nie znasz. Mozesz dodac, ze biore urlop na ten semestr, ale wroce wiosna. Postaraj sie, zeby zaczeto o tym mowic. Mysle, ze pare osob bedzie nadstawialo ucha.
– Dobrze. W gazetach pisali o bialej kobiecie w poblizu miejsca zamachu. Wygladalo to tak, jakby byla podejrzana czy cos w tym rodzaju…
– Cos w tym rodzaju. Bylam tam i rowniez mialam zostac ofiara. Trzeba czytac miedzy wierszami. Gliny o niczym nie maja pojecia.
– W porzadku, Darby. Jestes madrzejsza ode mnie. Jestes najmadrzejsza ze wszystkich moich znajomych. Ale co dalej?
– Przede wszystkim musimy sie stad wydostac. Wyjdziesz tylnymi drzwiami. Na koncu korytarza obok toalet sa biale drzwi. Prowadza na zaplecze i do kuchni, skad mozna wyjsc na zewnatrz. Znajdziesz sie w zaulku. Nie zatrzymuj sie. Zaulek wychodzi na Royale. Zlap taksowke i wroc do samochodu. Ogladaj sie za siebie.
– Mowisz powaznie?
– Spojrz na moje wlosy, Alice. Czy oszpecilabym sie, gdybym grala w ciuciubabke?
– No tak… A potem?
– Jutro badz na pogrzebie, rozpusc plotki, a ja zadzwonie za jakies dwa dni.
– Gdzie mieszkasz?
– Tu i tam.
Alice wstala, cmoknela Darby w policzek i wyszla.
Verheek przez dwie godziny krazyl po pokoju; przegladal pisma, rzucal je na podloge, dzwonil do obslugi, rozpakowywal sie i znow krazyl. Przez kolejne sto dwadziescia minut siedzial na lozku, saczyl cieple piwo i gapil sie w telefon. “Poczekam do polnocy – mowil sobie. – A potem? No wlasnie, co potem?”
Powiedziala, ze zadzwoni.
Mogl uratowac jej zycie, gdyby zadzwonila!
O polnocy rzucil jakims magazynem o podloge i wyszedl. Pewien agent z placowki Biura w Nowym Orleanie okazal sie na tyle pomocny, ze podal mu nazwy paru barow w poblizu uniwersytetu, w ktorych przesiadywali studenci prawa. Pojedzie tam, wtopi sie w tlum, wypije piwo i poslucha, co mowia ludzie. Studenci zostali w miescie z powodu meczu. Na pewno nie znajdzie tam Darby, bo nie wie, jak wyglada. Moze jednak uda mu sie cos uslyszec, moze sam zagai rozmowe na jej temat, moze zostawi wiadomosc, moze wreszcie pozna kogos, kto zna ja albo jakas znajaca ja osobe. Bedzie poruszal sie po omacku, lecz spedzi czas bardziej produktywnie niz gapiac sie w cholerny telefon.
Znalazl miejsce przy barze w przybytku o nazwie Mecenas, oddalonym o trzy przecznice od uniwersytetu. W srodku panowala mila akademicka atmosfera. Na scianach wisialy terminarze rozgrywek futbolowych i nagie dziewczyny z rozkladowek. Goscie zachowywali sie halasliwie; w wiekszosci byli przed trzydziestka. Zamawiali po dwa piwa i wychodzili grupami. Po chwili naplywala kolejna fala.
Verheek pil juz trzecia butelke. Bylo wpol do drugiej.
– Studiujesz prawo? – spytal barmana.
– Obawiam sie, ze tak.
– Chyba nie jest tak zle?
Zagadniety wycieral kontuar obok miski z orzeszkami.
– Sa miejsca, w ktorych lepiej sie bawilem.
Verheek przypomnial sobie barmanow, ktorzy podawali mu piwo, gdy sam byl studentem. Tamci faceci wiedzieli, na czym polega sztuka konwersacji. Po jednym piwie przestawali byc nieznajomymi. Rozmawiali na kazdy temat.
– Ja tez jestem prawnikiem – rzucil rozpaczliwie Verheek.
– O rany, cos takiego! Facet jest prawnikiem! Niesamowite! Coz to za honor dla naszego baru – zakpil chlopak.
Maly sukinsyn! “Mam nadzieje, ze oblejesz najblizsza sesje!” – zyczyl mu w duchu Verheek. Chwycil butelke i odwrocil sie od kontuaru. Czul sie jak dziadek posrod wnuczat. Co prawda sam nienawidzil prawa, a nawet wspomnien ze studiow, lecz mimo to brakowalo mu dlugich piatkowych wieczorow spedzanych z Callahanem w barach Georgetown. To byly dobre czasy.
– Jakim prawnikiem? – zainteresowal sie barman.
– Radca prawnym. W FBI – rzucil Gavin przez ramie.
Facet wciaz wycieral blat.
– Wiec jest pan z Waszyngtonu?
– Tak, przyjechalem na niedzielny mecz. Mam zajoba na punkcie Redskinow.
Nienawidzil Redskinow, podobnie jak wszystkich innych zawodowych druzyn pilkarskich. Lepiej, zeby chlopak nie zaczal dyskusji o futbolu.
– Gdzie studiujesz?
– Tutaj. W Tulane. Koncze w maju.
– A potem co?
– Wroce chyba do Cincinnati. W ciagu roku albo dwoch zrobie aplikanture, a potem sie zobaczy.
– Musisz byc dobrym studentem.
Zbyl uwage wzruszeniem ramion.
– Jeszcze jedno piwo?
– Nie, dzieki. Miales zajecia z Thomasem Callahanem?
– Jasne. Znal go pan?
– Studiowalem z nim w Georgetown. – Wyciagnal z kieszeni wizytowke i podal barmanowi. – Nazywam sie Gavin Verheek.
Chlopak spojrzal na bialy prostokacik, a potem polozyl go z szacunkiem obok pojemnika z lodem. W barze ucichlo, ale barman nie mial ochoty na pogaduszki.
– Znasz taka dziewczyne z prawa, ktora nazywa sie Darby Shaw?
Chlopak spojrzal w kierunku stolow.