sumienie.

– To po co do mnie wydzwaniasz? – spytal Grantham.

– Chyba wiem, dlaczego sedziowie zostali zabici. Nie jestem pewny, ale chyba wiem… Widzialem cos…

– Posluchaj, Garcia, rozmawiamy w ten sposob od tygodnia. Widziales cos albo masz cos, i tak w kolko. To nie ma sensu, chyba ze zdecydujesz sie pokazac to, co masz. – Grantham otworzyl teczke i wyjal pocztowkowe zdjecie mezczyzny przy telefonie. – Cos ci powiem: kierujesz sie w zyciu zasadami moralnymi i dlatego chcesz mowic. Zgadza sie, Garcia?

– Owszem, ale moze byc tak, ze oni wiedza, iz ja wiem. Ostatnio zachowuja sie jakos dziwnie, jakby chcieli wybadac, czy to widzialem… Nie moga zapytac wprost, bo nie sa pewni.

– Mowisz o ludziach z twojej firmy?

– Tak… Nie. Zaczekaj! Skad wiesz, ze pracuje w firmie? Nie mowilem ci tego.

– Nietrudno zgadnac. Urzednicy panstwowi nie chodza tak wczesnie do pracy. Pracujesz dla jednej z tych wielkich kancelarii, w ktorych wymaga sie od pracownikow siedzenia w robocie po sto godzin tygodniowo. Zgadlem? Kiedy dzwoniles do mnie po raz pierwszy, mowiles, ze jedziesz do biura, a byla dopiero piata rano!

– No, no… Co jeszcze wiesz?

– Niewiele. Nie bawmy sie w kotka i myszke, Garcia. Jesli nie chcesz ze mna rozmawiac, to rozlacz sie i daj mi spokoj. Przez ciebie nie moge sie wyspac.

– Milych snow! – Garcia odwiesil sluchawke.

W ciagu ostatnich osmiu lat Grantham trzykrotnie zastrzegal swoj numer telefonu. Na ogol wtedy, gdy mial juz dosyc ustawicznych telefonow. Zwykle po niedlugim czasie anulowal zastrzezenie, poniewaz zrodlem jego najlepszych materialow byli czytelnicy “Posta”. Dzwonili do niego w kazdej sprawie – on musial wyczuc, czy historia jest warta uwagi. Wysluchiwal setek osob, zanim trafil sie ktos interesujacy. Ludzie z calym zaufaniem powierzajacy mu swoje tajemnice wiedzieli, ze nalezy do dziennikarzy, ktorzy predzej stana przed plutonem egzekucyjnym, niz ujawnia zrodlo informacji, wydzwaniali wiec w kolko, bez przerwy i zawsze. Gdy mial juz tego dosyc, zmienial numer. I wtedy nastepowala posucha. Grantham czym predzej prosil operatora sieci o umieszczenie go w spisie telefonow dystryktu. Teraz znow byl w ksiazce. Gray S. Grantham. Jedyny o tym nazwisku. Mogli wprawdzie dzwonic do niego do gazety, gdzie siedzial przez dwanascie godzin dziennie, lecz pociagala ich sekretna atmosfera polprywatnych rozmow domowych.

Przez pol godziny zzymal sie z powodu Garcii, a potem usnal. Spal jak zabity, oddychajac miarowo, gdy telefon zadzwonil ponownie. Po omacku podniosl sluchawke.

– Slucham.

To nie byl Garcia. Po drugiej stronie odezwal sie kobiecy glos.

– Czy mowie z Grayem Granthamem z “Washington Post”?

– Owszem.

– Czy wciaz zajmuje sie pan historia Rosenberga i Jensena?

Usiadl na lozku i spojrzal na zegarek. Wpol do szostej.

– To powazna sprawa. Zajmuje sie nia wielu ludzi, ale… tak, badam niektore watki.

– Czy slyszal pan o raporcie “Pelikana”?

Wzial gleboki oddech i zebral mysli.

– O raporcie “Pelikana”? – powtorzyl. – Nie. A coz to takiego?

– To taka niewinna teoryjka, przedstawiona w formie raportu, ktory w zeszla niedziele profesor Thomas Callahan zawiozl do Waszyngtonu. Przekazal go swemu przyjacielowi, zatrudnionemu w FBI. Pozniej, o ile wiem, raport krazyl po miescie. Potem wypadki zaczely toczyc sie lawinowo i Callahan zginal w zamachu bombowym. W srode jego samochod polecial do nieba w Nowym Orleanie.

Lampka palila sie juz od jakiegos czasu i Grantham notowal.

– Skad pani dzwoni?

– Z Nowego Orleanu. Z automatu, wiec moze pan nie zadawac sobie trudu.

– Skad pani wie o tym wszystkim?

– Jestem autorka raportu.

Resztki snu ulecialy. Byl calkiem przytomny, mial szeroko otwarte oczy i oddychal szybko.

– Dobrze. Jesli jest pani autorka, prosze mi o nim opowiedziec.

– W ten sposob nie da sie tego zrobic. Poza tym, nawet gdyby mial pan kopie raportu, nie moglby pan jej opublikowac.

– Zalozymy sie?

– Nie moglby pan. Teoria wymaga weryfikacji.

– W porzadku. Ma pani na mysli Klan, terroryste Khamela, Armie Podziemia, Aryjczkow i…

– Nic z tych rzeczy. I niech pan o nich zapomni. To nie oni. Wedlug mojej teorii wszystkie nici trzyma ktos, kto stoi z boku.

Przechadzal sie po pokoju ze sluchawka przy uchu.

– Dlaczego nie moze mi pani powiedziec, kto to jest?

– Moze pozniej. Ma pan swoje zrodla. Przekonamy sie, co pan potrafi.

– Sprawe Callahana da sie latwo sprawdzic. Wystarczy jeden telefon. Niech mi pani da dwadziescia cztery godziny.

– Sprobuje zadzwonic w poniedzialek rano. Jesli mamy ze soba wspolpracowac, panie Grantham, musi mnie pan czyms zadziwic. Niech pan wygrzebie cos, czego nie wiem, i powie mi o tym w poniedzialek.

– Czy cos pani grozi? – spytal.

– Tak sadze. Ale na razie nic mi nie jest.

Miala mlody glos. Ocenial ja na dwadziescia pare lat. Napisala raport. Znala profesora prawa.

– Jest pani adwokatem?

– Nie. I prosze nie marnowac czasu na uganianie sie za mna. Ma pan robote do wykonania, panie Grantham. Jesli nic od pana nie dostane, zglosze sie do kogos innego.

– W porzadku. Bedzie pani potrzebne nazwisko.

– Mam je.

– Chodzilo mi o pseudonim.

– Mam sie bawic w tajniaka? A zreszta, to moze byc zabawne…

– Wiec niech pani cos wymysli albo poda mi prawdziwe dane.

– Sprytne zagranie, panie Grantham. Dobrze, niech bedzie “Pelikan”.

Jego rodzice byli dobrymi irlandzkimi katolikami, lecz Thomas porzucil kosciol wiele lat temu. Tworzyli ladna pare, pelna godnosci w zalobie. Byli opaleni i dobrze ubrani. Callahan rzadko o nich wspominal. Szli, trzymajac sie pod rece, na czele rodziny przez nawe kaplicy uniwersyteckiej. Brat z Mobile byl nizszy od Thomasa i wygladal o wiele starzej. Thomas mowil, ze to przez alkohol.

Juz od polgodziny kaplica zapelniala sie studentami i wykladowcami uniwersytetu. Druzyna Tulane grala dzisiaj mecz i w kampusie zostalo sporo ludzi. Na ulicy stal woz reporterski telewizji. Kamerzysta – utrzymujac stosowna odleglosc – filmowal wejscie do kaplicy. Kampusowy straznik mial go caly czas na oku i nie pozwalal wejsc dalej.

Darby siedziala w ciemnej sali na drugim pietrze Kolegium Newcomba i przez szybe obserwowala krazacych przed kaplica znajomych, ktorzy szeptem wymieniali uwagi i dopalali papierosy. Bardzo dziwnie prezentowali sie w garniturach, krawatach, sukniach i butach na wysokim obcasie. Pod krzeslem lezaly cztery gazety. Przeczytala je i rzucila na podloge. Tkwila tu juz od dwoch godzin. Bylo to jedyne miejsce, gdzie mogla sie ukryc. Zli faceci na pewno myszkuja po krzakach wokol kaplicy. Przyszla bardzo wczesnie, wyjdzie, gdy wszyscy sie rozejda. Potem zniknie. Jesli ja znajda, niech zrobia to szybko i niech wreszcie wszystko sie skonczy!

Scisnela pognieciona papierowa chustke i otarla oczy. Lzy naplywaly same i nie potrafila ich powstrzymac. Zalobnicy weszli do srodka, samochod telewizji odjechal. W gazetach napisali, ze to tylko uroczystosc zalobna, a pogrzeb odbedzie sie pozniej. W kaplicy nie bylo trumny.

Zastanawiala sie, czy nie wykorzystac tej chwili na ucieczke – wynajac samochod i udac sie na lotnisko Baton Rouge. Moglaby wyjechac z kraju, zaszyc sie w Montrealu albo Calgary i odczekac z rok, dopoki sprawca i jego

Вы читаете Raport “Pelikana”
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату