– Nie, ale wiem, ktora to jest. Studiuje chyba na drugim roku. – Dluga, pelna podejrzliwosci pauza. – A dlaczego?

– Musimy z nia porozmawiac. Musimy! My, ludzie z FBI. Nie zaden Gavin Verheek, tylko my! – Zabrzmialo to bardzo powaznie. – Przychodzi tu czasami?

– Widzialem ja pare razy. Trudno jej nie zauwazyc.

– Slyszalem, ze jest ladna. – Gavin spojrzal w strone stolow. – A tamci faceci moga ja znac?

– Watpie. Wszyscy sa z pierwszego roku. Nie slyszy pan, o czym dyskutuja? Prawo wlasnosci, rewizje i konfiskaty.

Boze, jakiez to typowe! Gavin wyciagnal z kieszeni tuzin wizytowek i polozyl je na barze.

– Przez pare dni bede w Hiltonie. Jesli ja zobaczysz albo uslyszysz cos, zadzwon do mnie.

– Jasne. Wczoraj byl tu gliniarz i wypytywal o nia. Chyba nie sadzi pan, ze Darby miala cos wspolnego ze smiercia Callahana?

– Skadze! Musimy z nia po prostu porozmawiac.

– Bede mial oczy otwarte.

Zaplacil za piwo, podziekowal i wyszedl na ulice. Przeszedl dwie przecznice i znalazl sie przed “Polowa Skorupy”. Dochodzila druga. Byl smiertelnie zmeczony i lekko podpity. W chwili gdy przekraczal prog, rozlegly sie dzwieki muzyki. W srodku bylo ciemno i tloczno. Piecdziesieciu korporacyjnych wyjadaczy tanczylo z polowa zenskiego akademika. Przedarl sie przez platanine cial i znalazl bezpieczne miejsce z tylu sali, obok baru, przed ktorym staly ramie w ramie trzy nieruchome rzedy gosci. Rozpychajac sie lokciami, dotarl do kontuaru, zamowil dla rozluznienia piwo i znow zdal sobie sprawe, ze jest najstarszy sposrod obecnych. Ukryl sie w mrocznym, zatloczonym kacie. Bylo beznadziejnie. Podsluchiwanie nie wchodzilo w gre. Nie slyszal nawet wlasnych mysli.

Spojrzal na barmanow; byli mlodzi – zapewne studenci. Najstarszy z nich nie mial trzydziestki i wystawial rachunki tak szybko, jakby za chwile zamykano knajpe. Spieszy mu sie czy co? Gavin sledzil bacznie kazdy jego ruch.

Barman rozwiazal nagle fartuch, rzucil go w kat, pochylil sie i zniknal gdzies w glebi sali. Verheek utorowal sobie droge i zlapal go przy kuchennych drzwiach. Trzymal w pogotowiu sluzbowa wizytowke.

– Przepraszam, chcialbym zamienic z toba dwa slowa. Jestem z FBI. – Podstawil mu prostokacik pod oczy. – Nazywasz sie…?

Chlopak zamarl i spojrzal dziko na Verheeka.

– Eee… Fountain. Jeff Fountain.

– W porzadku, Jeff. Posluchaj, nic sie nie stalo, nie denerwuj sie. Zadam ci tylko pare pytan. – Kuchnia byla nieczynna juz od kilku godzin. Nikt im nie przeszkadzal. – Zajmie nam to minute.

– No… dobra. O co chodzi?

– Studiujesz prawo, zgadza sie? – “Powiedz «tak», blagam!” – zaklinal go w myslach.

– Tak. W Loyola.

Loyola! Niech to cholera!

– Tak wlasnie myslalem. Slyszales o profesorze Callahanie z Tulane? Jutro jest jego pogrzeb.

– Jasne. Pisano o tym w gazetach. Wiekszosc moich kumpli studiuje w Tulane.

– No wlasnie. Znasz moze Darby Shaw? Bardzo ladna dziewczyna.

Fountain usmiechnal sie.

– Tak, w zeszlym roku chodzila z moim kumplem. Wpada tu czasami.

– Kiedy byla ostatnio?

– Przed miesiacem albo dwoma. O co chodzi?

– Musimy z nia porozmawiac. – Wreczyl Fountainowi plik wizytowek. – Zatrzymaj je sobie. Przez pare dni bede w Hiltonie. Jesli ja zobaczysz albo uslyszysz cos o Callahanie, skontaktuj sie ze mna.

– Jasne. – Wcisnal wizytowki do kieszeni.

Verheek podziekowal mu i wrocil w rozbawiony tlum. Przeciskal sie, nadstawiajac ucha na strzepki rozmow. Do knajpy wchodzila kolejna grupa mlodych ludzi. Dotarl do drzwi. Byl juz za stary na takie imprezy.

Szesc przecznic dalej zaparkowal nieprzepisowo przed budynkiem korporacji studenckiej, tuz obok uniwersytetu. Postanowil, ze klub bilardowy bedzie ostatnim miejscem, jakie odwiedzi tej nocy. W malej, mrocznej salce nie bylo tloczno. Zaplacil za piwo i rozejrzal sie wokol. W klubie staly tylko cztery stoly do gry, przy ktorych nic sie nie dzialo. Do baru podszedl jakis chlopak w podkoszulku i zamowil kolejne piwo. Z przodu jego szarozielonej koszulki widnial napis WYDZIAL PRAWA TULANE, a pod spodem chlopak mial wydrukowany numer identyfikacyjny – taki, jakie nosza wiezniowie.

– Studiujesz prawo? – zapytal Verheek.

Zagadniety rzucil na niego okiem i dalej gmeral w kieszeni dzinsow w poszukiwaniu pieniedzy.

– Niestety.

– Znales Thomasa Callahana?

– Kim pan jest?

– FBI. Callahan byl moim przyjacielem.

Student upil lyk piwa i spojrzal na niego podejrzliwie.

– Chodzilem na jego wyklady z prawa konstytucyjnego.

Bingo! Musial byc w jednej grupie z Darby. Verheek udal brak zainteresowania.

– Znasz Darby Shaw? – zapytal obojetnym tonem.

– Dlaczego pan pyta?

– Musimy z nia porozmawiac. To wszystko.

– Kto musi? – Chlopak stal sie jeszcze bardziej podejrzliwy. Zrobil krok w kierunku Gavina.

– FBI – rzucil nonszalancko Verheek.

– Ma pan jakas odznake czy cos takiego?

– Jasne – odparl i wyciagnal z kieszeni wizytowke. Student przeczytal uwaznie nadruk i oddal mu kartonik. – Pan jest prawnikiem, a nie agentem.

Bardzo rozsadna uwaga. Radca prawny Verheek wiedzial, ze straci prace, jesli jego szef uslyszy, ze sam prowadzi sledztwo i udaje w wolnych chwilach agenta.

– Owszem, jestem prawnikiem. Studiowalem razem z Callahanem.

– Wiec dlaczego pyta pan o Darby Shaw?

Barman przysunal sie blizej i nadstawil ucha.

– Znasz ja?

– Nie wiem – odparl chlopak. Bylo jasne, ze doskonale ja zna, ale nie ma zamiaru sie przyznac. – Ma jakies klopoty?

– Nie. Musisz ja znac.

– Moze tak, a moze nie…

– Sluchaj, jak sie nazywasz?

– Najpierw pokaz pan odznake, a wtedy powiem, jak sie nazywam.

Gavin upil duzy lyk z butelki i usmiechnal sie do barmana.

– Musze z nia porozmawiac. To bardzo wazne. Mieszkam w Hiltonie. Jesli ja spotkasz, powiedz, zeby do mnie zadzwonila. – Podal mu wizytowke. Chlopak jeszcze raz rzucil na nia okiem i odszedl.

O trzeciej Verheek otworzyl drzwi do swojego pokoju. Sprawdzil, czy byly jakies telefony. Zadnych wiadomosci. Darby – gdziekolwiek jest – nie byla laskawa zadzwonic. Zakladajac oczywiscie, ze zyje.

ROZDZIAL 20

Garcia zadzwonil przed switem w sobote. Umowili sie za niecale dwie godziny na pierwsze spotkanie. Powiedzial jednak, ze wycofuje sie. Mowil, ze ida ciezkie czasy. Jesli sprawa wyjdzie na jaw, pewni bardzo potezni prawnicy i ich niezmiernie bogaci klienci dostana mocno po lapach, a nie byli to ludzie przyzwyczajeni do polajanek i dlatego pociagna za soba pare osob. Garcii rowniez moze cos sie przydarzyc. A ma przeciez zone i malenka coreczke. Znosi swoja prace, poniewaz duzo mu placa. Po co ryzykowac? Niczego zlego nie zrobil. Ma czyste

Вы читаете Raport “Pelikana”
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ОБРАНЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату