mocodawcy nie zostana ujeci.

Byly to jednak tylko marzenia. Sprawiedliwosci nie stanie sie zadosc, jesli Darby zniknie. Wiedziala wiecej niz ktokolwiek inny. Federalni byli juz blisko i nagle wycofali sie, a teraz ganiaja nie wiadomo za kim. Verheek niczego nie zalatwil, choc jest tak blisko dyrektora. Thomas zginal, jej wlasne zycie wisi na wlosku. Wiedziala, kto stoi za morderstwami Rosenberga, Jensena i Callahana, co stawialo ja w wyjatkowym i bardzo niebezpiecznym polozeniu.

Pochylila sie nagle. Lzy na jej policzkach obeschly. Oto i on! Szczuply mezczyzna o pociaglej twarzy! Mial na sobie marynarke i krawat – ubior stosowny do okazji. Szedl szybko w strone kaplicy. Tak, to byl on! Ostatnio widziala go w Sheratonie… Kiedy to bylo…? W czwartek rano. Rozmawiala z Verheekiem, kiedy ten gosc pojawil sie w foyer, szukajac jej wsrod turystow.

Zatrzymal sie przy drzwiach i szarpnawszy glowa spojrzal nerwowo za siebie. Gnojek, partacz! Przez kilka sekund przygladal sie samochodom zaparkowanym niewinnie na ulicy, niecale piecdziesiat jardow od miejsca, gdzie stal. Otworzyl drzwi i wszedl do srodka. Cudownie! Skurwysyny bez serca! Najpierw go zabili, a teraz oddaja mu ostatni hold!

Dotknela nosem szyby. Samochody staly zbyt daleko, ale byla pewna, ze w jednym z nich siedzi wspolnik Chudego. Musieli juz zdawac sobie sprawe, ze nie jest na tyle glupia i zalamana, by wejsc do kaplicy i plakac po stracie ukochanego. Wiedzieli o tym. Scigali ja juz przez dwa i pol dnia. Nie miala ochoty na dalsze lzy.

Dziesiec minut pozniej Chudy wyszedl z kaplicy, zapalil papierosa i z rekoma w kieszeniach przeszedl obok aut, lecz nie zatrzymal sie. Gdy zniknal z pola widzenia, otworzyly sie drzwi srodkowego wozu i wysiadl z niego mezczyzna w zielonej uniwersyteckiej bluzie Tulane. Ruszyl za Chudym. Wygladal jak przeciwienstwo pierwszego: niski, nabity i silny. Prawdziwy tucznik!

Skrecil na chodniczek, ktorym szedl Chudzielec, i zniknal za kaplica. Darby zamarla. Po chwili pojawili sie z drugiej strony budynku. Szli razem, szeptali, ale nie trwalo to dlugo; Chudy odkleil sie od opasa i wrocil do kaplicy. Tucznik rozsiadl sie w samochodzie. Pewnie czekal na zakonczenie uroczystosci, zeby po raz ostatni spenetrowac wzrokiem tlum. Baran! Chyba naprawde mieli ja za idiotke.

Chudy spedzil w kaplicy nie wiecej niz dziesiec minut. Za krotko, by przyjrzec sie dwustu twarzom i stwierdzic, ze nie ma jej wsrod zalobnikow. A moze rozgladal sie tylko za rudymi? Albo blondynkami? Nie… Na pewno mieli swoich ludzi w srodku. Siedzieli w lawkach, modlili sie, udawali smutek, a spod oka obserwowali twarze, wypatrujac tej jednej. Chudy tylko odbieral od nich umowione znaki: skiniecie glowa albo mrugniecie okiem…

Chryste, az sie od nich roilo!

Hawana byla doskonala kryjowka. Kubanczycy nie przejmowali sie tym, ze dziesiec, a moze juz sto panstw nalozylo cene na jego glowe. Fidel podziwial go i czasami korzystal z jego uslug. Pili razem, dzielili sie kobietami, palili te same markowe cygara. Mial tu wszystko, czego mu bylo trzeba: przytulne mieszkanko przy Calle de Torre na hawanskim Starym Miescie, samochod z kierowca, ksiegowego dokonujacego inwestycyjnych cudow na calym swiecie, flotylle lodzi, jachtow i kutrow dowolnych rozmiarow i przeznaczenia, wojskowy samolot – gdyby przyszla mu chetka latac – oraz mnostwo mlodych kobiet. Mowil po hiszpansku i nie roznil sie kolorem skory od tubylcow. Uwielbial Kube.

Swego czasu zgodzil sie dokonac zamachu na Fidela, ale nie potrafil tego zrobic. Juz byl na miejscu, do godziny “zero” pozostaly tylko dwie godziny, gdy odstapil od wykonania zlecenia. Za bardzo podziwial przywodce. W tamtych czasach nie zabijal wylacznie dla pieniedzy. Przeszedl na strone komunistow i wyznal wszystko Fidelowi. Sfingowano zasadzke i w swiat poszla wiadomosc, ze wielki Khamel polegl na ulicach Hawany.

Juz nigdy nie poleci zwyklymi liniami lotniczymi. Afera ze zdjeciami w Paryzu przynosila wstyd takiemu profesjonaliscie jak on. Czyzby wychodzil z wprawy? Czyzby u schylku kariery zaczynal byc nieostrozny? Opublikowali jego zdjecia na pierwszych stronach wszystkich gazet w Ameryce. Wstyd! Klient nie byl zadowolony.

Na czterdziestostopowym jachcie bylo dwoch czlonkow zalogi i dziewczyna – wszyscy pochodzili z Kuby. Dziewczyna siedziala w kabinie pod pokladem. Skonczyl z nia, zanim na horyzoncie pojawily sie swiatla Biloxi. Teraz myslal wylacznie o zadaniu: sprawdzal ponton, pakowal torbe i nie odzywal sie. Kubanczycy przykucneli na pokladzie i trzymali sie od niego z daleka.

Dokladnie o dziewiatej spuscil ponton na wode. Wrzucil do niego torbe i zniknal. Jeszcze przez chwile zaloga slyszala cichnacy terkot silnika. Mieli pozostac na kotwicy az do switu, a potem poplynac z powrotem do Hawany.

Morze bylo spokojne. Omijal latarnie na bojach i trzymal sie z daleka od lodzi i kutrow pojawiajacych sie niekiedy w zasiegu wzroku. Mial doskonale podrobione papiery i trzy sztuki broni w torbie.

Minely lata, odkad zdarzylo mu sie uderzyc dwukrotnie w ciagu miesiaca. Zwykle podejmowal sie nowego zadania mniej wiecej po roku. Po historii w Hawanie przyczail sie na piec lat. Cierpliwosc stanowila jego sile.

Czekajaca go robota nie nalezala do spektakularnych, prawdopodobnie nikt nie zauwazy znikniecia ofiary, a co za tym idzie, nikt nie bedzie go podejrzewal. Dla niego byl to drobiazg, ale klient bardzo sie niecierpliwil. Znajdowal sie akurat w poblizu, stawka byla niezla, wiec sie nie wahal. Mial tylko nadzieje, ze jego kumpel Luke nie przebierze sie i tym razem za farmera, lecz domysli sie, ze powinien wygladac jak wedkarz.

Po tej robocie mial zamiar zrobic sobie dlugie wakacje, moze w ogole sie wycofac. Pieniedzy mu nie brakowalo – tego, co ma, z pewnoscia nie zdola wydac, nawet gdyby szastal forsa na prawo i lewo. Jednak glownym powodem rozwazan o emeryturze bylo to, ze zaczynal popelniac niedopuszczalne bledy.

W oddali ujrzal nabrzeze i zmienil kurs. Mial w zapasie trzydziesci minut. Poplynal cwierc mili wzdluz linii brzegu, a potem zwrocil dziob ku plazy. W odleglosci dwustu jardow od ladu zgasil motor, zdjal go z rufy i wrzucil do wody. Polozyl sie na dnie pontonu, ktory dryfowal na fali, wspomagany lekkimi ruchami plastikowego wiosla. Kierowal sie ostroznie ku ciemnej plamie ceglanych barakow, stojacych rzedem w odleglosci trzydziestu stop od brzegu. Po chwili wskoczyl do siegajacej pasa wody i malym scyzorykiem przedziurawil ponton. Gumowy wrak nabral wody i zatonal. Plaza byla pusta.

Luke stal sam na koncu nabrzeza. Byla jedenasta. Czekal na przybysza, zaopatrzony w wedke z kolowrotkiem. Na glowie mial biala czapke z daszkiem.

Nagle stanal obok niego jakis mezczyzna, ktory pojawil sie znikad, niczym duch.

– Luke? – spytal cicho przybysz.

Haslo brzmialo inaczej. Luke przerazil sie. W pudelku z haczykami mial ukryty pistolet, ale nie zdazylby po niego siegnac.

– Sam? – rzucil niepewnie. Moze o czyms zapomnial? Moze Khamel nie mogl znalezc nabrzeza?

– Tak, to ja. Wybacz te drobna zmiane. Mialem problemy z pontonem.

Luke odetchnal z ulga. Serce przestalo mu lomotac.

– Gdzie samochod? – spytal Khamel.

Luke omiotl go szybkim spojrzeniem. Tak, na pewno stal przed nim Khamel, choc mial ciemne okulary i odwracal glowe ku morzu.

Wskazal glowa jeden z barakow.

– Obok monopolowego. Czerwony pontiac.

– Daleko stad do Nowego Orleanu?

– Pol godziny drogi – odparl Luke krecac kolowrotkiem.

Khamel cofnal sie o pol kroku i dwukrotnie uderzyl lacznika w kark. Najpierw lewa, potem prawa reka. Pekniety kregoslup przerwal rdzen. Luke upadl ciezko i jeknal. Tylko raz. Khamel przygladal sie, jak umiera, a potem odszukal kluczyki w kieszeni zabitego, po czym kopnieciem zrzucil cialo do wody.

Edwin Sneller – czy jak mu tam – nie otworzyl drzwi. Bez slowa wsunal pod nie klucz. Khamel podniosl go i wszedl do sasiedniego pokoju. Szybko znalazl sie przy lozku, na ktorym polozyl torbe. Potem podszedl do okna, za ktorym w oddali widac bylo rzeke. Przez chwile spogladal na swiatla Dzielnicy Francuskiej, a potem zasunal zaslony.

Stanal przy telefonie i wystukal numer Snellera.

– Opowiedz mi o niej.

– W aktowce znajdziesz dwie fotografie.

Khamel otworzyl teczke i wyjal zdjecia.

– Mam je.

Вы читаете Raport “Pelikana”
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату