Byl juz prawie przy Thomas Circle, gdy zobaczyl w lusterku niebieskie swiatla. Gliniarz nie wyprzedzal go, tylko siedzial mu na ogonie. Gray nie zwracal uwagi na znaki i nie interesowal go szybkosciomierz. To bedzie trzeci mandat w ciagu szesnastu miesiecy.

Zatrzymal sie w malej zatoczce, obok jakiejs kamienicy. Bylo juz ciemno. Niebieskie swiatla mrugaly we wstecznym lusterku. Potarl skronie.

– Wylaz! – Poslyszal glos gliniarza gdzies z tylu.

Gray otworzyl drzwi i zrobil to, co mu kazano. Policjant byl czarny i z trudem hamowal chichot. Cleve!

– Dlaczego mi to robisz? – spytal Gray, gdy wsiedli juz do policyjnego auta.

– Gospodarka planowa, Grantham. Nasi przelozeni decyduja, ilu bialych mamy zatrzymac co miesiac i jak bardzo im dokopac. Szef jest za wyrownywaniem rachunkow. Biali gliniarze czepiaja sie niewinnych czarnych spacerowiczow, a czarni gliniarze gnebia niewinnych bialych, rozbijajacych sie w zagranicznych samochodach.

– Dobra. Zaloz mi kajdanki i wyciagnij pale.

– Daj spokoj. Musialem cie zlapac, zeby ci powiedziec, iz sierzant nie moze juz mowic.

– Dlaczego?

– Wyczuwa brzydki zapach w miejscu pracy. Niektorzy dziwnie na niego patrza, a poza tym co nieco obilo mu sie o uszy.

– Na przyklad?

– Na przyklad to, ze jestes tam bardzo znany i niektorym zalezy na tym, zeby dowiedziec sie, co kombinujesz. Sierzant mowi, ze prawdopodobnie masz zalozony podsluch w domu.

– Powaznie? Jest tego pewny?

– Slyszal, jak rozmawiali o tobie i o tym, ze pytasz o jakiegos pelikana. Zdaje sie, ze mocno nadepnales komus na odcisk.

– Co jeszcze mowil o tym pelikanie?

– Tylko to, ze pewnie cos zweszyles i nie wszystkim sie to podoba. To niebezpieczni, paranoiczni ludzie, Gray. Sierzant mowi, zebys uwazal, dokad chodzisz i z kim rozmawiasz.

– Nie mozemy sie juz spotykac?

– Na razie nie. Sierzant chce przywarowac, a to, co bedzie mial do przekazania, pusci przeze mnie.

– W porzadku. Potrzebuje jego pomocy, ale musi dzialac ostroznie. Stapamy po zaminowanym polu.

– O co chodzi z tym pelikanem?

– Nie moge ci powiedziec. Ale przekaz sierzantowi, ze za sprawe pelikana mozna sie przejechac.

– Sam mu to powiedz. Uwaza, ze jest sprytniejszy od nich wszystkich.

– Dzieki, Cleve – powiedzial Gray i wysiadl z auta.

– Bede w okolicy. Przez nastepne pol roku pracuje na nocna zmiane i postaram sie miec cie na oku.

– Dzieki.

Rupert zaplacil za cynamonowa bulke i usiadl na barowym stolku, z ktorego mial widok na ulice. Byla polnoc, i Georgetown powoli kladlo sie spac. Ulica M pedzilo kilka samochodow, nieliczni przechodnie spieszyli do domow. W barze panowal ruch, ale nie bylo tloku. Rupert pil czarna kawe.

Rozpoznal te twarz, gdy mezczyzna stal jeszcze na chodniku. Po kilku sekundach siedzial obok niego. Nie byl to nikt wazny. Poznali sie kilka dni temu w Nowym Orleanie.

– Jak leci? – rzucil od niechcenia Rupert.

– Nie mozemy jej znalezc i martwi nas to jak jasna cholera, bo dostalismy dzis bardzo zle wiesci.

– Jakie?

– Dotarly do nas glosy, nie potwierdzone, ze zli chlopcy wpadli w panike i ze numer jeden chce ich wszystkich wyrznac. Pieniadze nie graja roli i mowi sie, ze gosc wyda, ile bedzie trzeba, byle wszystko ucichlo. Wysyla paru mocarzy z armatami. Oczywiscie wiadomo, ze jest popierdolony, ale i niebezpieczny jak jasna cholera, a pieniadze strzelaja nie gorzej od obrzynow.

– Kogo chce uciszyc? – Rupert nie przejal sie tym.

– Dziewczyne. I kazdego, kto slyszal o tym papierze.

– Jaka jest moja rola?

– Badz w poblizu. Spotkamy sie jutro. W tym samym miejscu, o tej samej porze. Gdy znajdziemy dziewczyne, wejdziesz do gry.

– Jak ja chcecie znalezc?

– Mamy swoje sposoby. Zdaje sie, ze jest w Nowym Jorku.

– Co bys zrobil na jej miejscu? – Rupert oderwal kawalek cynamonowej bulki i wlozyl go do ust.

Wyslannik znal dziesiatki miejsc, do ktorych moglby pojechac, lecz kazde z nich przypominalo cholerny Paryz, Rzym i Monte Carlo – miasta z czolowki listy uciekinierow. Nie przychodzil mu do glowy zaden egzotyczny zakamarek, w ktorym moglby sie zaszyc na reszte zycia.

– Nie wiem. A ty?

– Wybralbym Nowy Jork. Mozna sie tam ukrywac latami, jesli zna sie jezyk i zasady. To idealna kryjowka dla Amerykanina.

– Chyba masz racje. Myslisz, ze pojechala do Nowego Jorku?

– Nie wiem. Chwilami bywa sprytna. Ale ma tez slabsze momenty.

Wyslannik wstal.

– Do jutra – rzucil.

Rupert pozegnal go machnieciem reki. “Co za baran! – pomyslal. – Przez caly dzien biega po miescie, nadstawia ucha w barach i piwiarniach, a potem wraca do szefa i przekazuje mu te wszystkie plotki”.

Wyrzucil papierowy kubek do smieci i wyszedl na ulice.

ROZDZIAL 32

Wedle najnowszego wydania Almanachu Prawniczego Martindale’a-Hubbella kancelaria adwokacka Brima, Stearnsa i Kidlowa zatrudniala stu dziewiecdziesieciu prawnikow. U White’a i Blazevicha pracowalo czterystu dwunastu ludzi, a wiec Garcia powinien byc jednym z owych szesciuset dwoch adwokatow bioracych pensje w ktorejs z dwoch firm. Jesli jednak Mattiece wynajmowal jeszcze inne waszyngtonskie kancelarie, liczba prawnikow mogla sie podwoic i wtedy Gray bylby bez szans.

Jak mozna sie bylo spodziewac, u White’a i Blazevicha nie pracowal nikt o nazwisku Garcia. Darby szukala tez innych Latynosow, ale bez rezultatu. Kancelaria zatrudniala wylacznie absolwentow dwoch najlepszych wschodnich uniwersytetow; facetow chodzacych w jedwabnych skarpetkach, noszacych bardzo dlugie nazwiska i jeszcze rzymska cyfre na koncu. Zeby rzecz nie wygladala zbyt konserwatywnie, White i Blazevich dawali zarobic kilku kobietom, z ktorych tylko dwie mogly poszczycic sie statusem wspolnika. Wiekszosc pan rozpoczela prace po roku 1980. “Jesli dozyje konca studiow – pomyslala Darby – za zadne skarby nie zatrudnie sie w takiej fabryce!”

To Grantham wymyslil, zeby szukala Latynosow. “Garcia” wydal mu sie nieco dziwnym pseudonimem. Jesli facet byl Latynosem, to nazwisko, jakie podal, bylo pierwsze, jakie moglo przyjsc mu do glowy. Wymienil je bez zastanowienia. Nic z tego. U White’a i Blazevicha nie mowilo sie po hiszpansku.

Wedle Almanachu klienci firmy byli potezni i bogaci: banki, korporacje z piecsetki najwiekszych przedsiebiorstw tygodnika “Fortune” i mnostwo kompanii naftowych. Na liscie klientow figurowaly cztery spolki pozwane w procesie pelikanow, lecz nigdzie nie wspominano o ich wlascicielu; korporacje chemiczne i wielcy armatorzy. White i Blazevich reprezentowali takze interesy rzadow Korei Polnocnej, Libii oraz Syrii. “To smieszne! -pomyslala Darby. – Wrogie panstwa wynajmuja naszych adwokatow, by ci wstawiali sie za nimi w naszym rzadzie. Ale prawnika mozna przeciez wynajac do wszystkiego”.

Kancelaria Brima, Stearnsa i Kidlowa byla mniejsza niz firma White’a i jego kolegi. Patrzcie panstwo! Zatrudnia czworo Latynosow! Zapisala ich nazwiska. Dwoch mezczyzn i dwie kobiety. Przyszlo jej na mysl, ze w przeszlosci ktos musial oskarzyc firme o dyskryminacje rasowa i seksizm. W ostatnich dziesieciu latach zroznicowanie plciowe i rasowe kancelarii znacznie sie poprawilo. Lista klientow byla do przewidzenia: ropa i gaz, ubezpieczenia, banki, obce rzady. Nuda.

Вы читаете Raport “Pelikana”
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату