zazadal, aby szefowie odpowiednich sluzb informowali go na biezaco o przebiegu dochodzenia, ale nasz urzad nigdy nie wywieral posrednich ani bezposrednich naciskow na jakikolwiek aspekt sledztwa. Otrzymal pan nieprawdziwe i szkalujace Bialy Dom informacje.
– Czy prezydent jest zaprzyjazniony z Victorem Mattiece’em?
– Nie. Prezydent spotkal pana Mattiece’a tylko raz w ciagu calej swojej kariery politycznej. Jak juz wspomnialem, pan Mattiece zasilil fundusz wyborczy naszej partii niebagatelna suma, co nie czyni go jednak przyjacielem glowy panstwa.
– Kwota, ktora wplacil, nalezy do najwiekszych, czy tak?
– Nie moge tego potwierdzic.
– Czy ma pan jeszcze cos do powiedzenia?
– Nie. Sadze, ze nasz rzecznik prasowy jutro ustosunkuje sie do tej sprawy.
Rozmowa dobiegla konca, Keen wylaczyl magnetofon. Feldman zerwal sie z krzesla i zatarl rece.
– Oddalbym swoja roczna pensje, zeby zobaczyc, co sie teraz dzieje w Bialym Domu – rzucil.
– Facet ma klase – dodal z podziwem Gray.
– Zobaczymy, jaka klase bedzie mial jutro, kiedy wsadzimy mu dupe do garnka z wrzatkiem!
ROZDZIAL 42
Dla czlowieka pokroju Voylesa, przyzwyczajonego do wydawania rozkazow i egzekwowania posluszenstwa, wedrowka z kapeluszem w dloni do siedziby gazety byla prawdziwa udreka. Szedl jednak pokornie, kolyszac sie na boki, a za nim K.O. Lewis i dwaj agenci. Mial na sobie pognieciony jak zwykle prochowiec, przewiazany paskiem i ciasno opinajacy jego korpulentna, niska postac. Nie sprawial groznego wrazenia, ale ruszal sie i zachowywal jak ktos, komu schodzi sie z drogi. W towarzystwie swoich ubranych na czarno ludzi wygladal jak mafijny don w otoczeniu goryli. Sala agencyjna zamarla, gdy dyrektor pojawil sie w progu. Grozny czy pokorny, F. Denton Voyles zawsze wywolywal podobne wrazenie.
Mala grupa zdenerwowanych redaktorow tloczyla sie w krotkim korytarzyku przed gabinetem Feldmana. Howard Krauthammer znal Voylesa i powital go w imieniu redakcji. Uscisneli sobie rece i poszeptali chwile. Feldman rozmawial wlasnie przez telefon z panem Ludwigiem, wydawca, ktory bawil w Chinach. Smith Keen dolaczyl do rozmawiajacych i przywital sie z Voylesem i Lewisem. Agenci trzymali sie dyskretnie na uboczu.
Feldman otworzyl drzwi i dostrzegl swego goscia. Gestem zaprosil go do srodka. K.O. Lewis ruszyl za szefem. Wymienili uprzejmosci, po czym Smith Keen zamknal drzwi i wszyscy zajeli miejsca.
– Rozumiem, ze macie mocne potwierdzenie raportu “Pelikana” – zaczal Voyles.
– Owszem – odparl Feldman. – Mozecie przeczytac ostateczna wersje artykulu. Wydaje mi sie, ze to wyjasni sprawe. Za mniej wiecej godzine rozpoczynamy druk, a nasz reporter, pan Grantham, chcialby dac panom szanse skomentowania tekstu.
– Doceniam to.
Feldman podniosl z biurka kopie artykulu i podal ja Voylesowi, ktory z namaszczeniem wzial do reki kartki. Lewis i jego szef zaczeli czytac.
– Zostawimy panow teraz samych – oswiadczyl Feldman. – Nie bedziemy przeszkadzac.
Razem z Keenem wyszli z gabinetu i zamkneli drzwi. Agenci staneli na strazy.
Feldman i Keen przeszli przez sale agencyjna. Przed drzwiami pokoju posiedzen stali dwaj rosli straznicy. Kiedy redaktorzy weszli do srodka, zastali tam Graya i Darby.
– Musisz zadzwonic do White’a i Blazevicha – powiedzial Feldman.
– Czekalem na ciebie.
Podniesli sluchawki. Krauthammer musial wyjsc na chwile z redakcji i Keen wskazal Darby jego miejsce. Gray wystukal numer.
– Poprosze z Martym Velmanem – zaczal. – Tak, mowi Gray Grantham z “Washington Post”. Koniecznie musze z nim rozmawiac. Mam bardzo pilna sprawe.
– Chwileczke – powiedziala sekretarka.
Chwila minela i po drugiej stronie odezwal sie kolejny kobiecy glos.
– Biuro pana Velmana.
Gray ponownie przedstawil sie i poprosil o rozmowe z szefem.
– Pan Velmano ma spotkanie – oznajmila sekretarka.
– Ja rowniez – odparl Gray. – Prosze pojsc na to spotkanie, powiedziec szefowi, kto dzwoni, i poinformowac, ze dzis o polnocy jego zdjecie znajdzie sie na pierwszej stronie “Posta”.
– Tak, prosze pana.
Po kilku sekundach odezwal sie sam Velmano.
– Slucham, o co chodzi?
Gray przedstawil sie po raz trzeci i uprzedzil, ze rozmowa jest nagrywana.
– Rozumiem, mow pan dalej – warknal Velmano.
– Jutro rano nasza gazeta opublikuje artykul o panskim kliencie Victorze Mattiesie i jego zwiazku z zamordowaniem sedziow Rosenberga i Jensena.
– Swietnie! Bedziemy was kopac w tylki przez nastepne dwadziescia lat. Zedrzemy z was skore, koles. Juz dzisiaj mozesz mi pogratulowac przejecia “Posta”.
– Prosze nie zapominac, ze nagrywam te rozmowe.
– A nagrywaj se, co chcesz! Cos ci powiem, Grantham: ty bedziesz glownym pozwanym! Czeka nas swietna zabawa! Victor Mattiece zostanie wlascicielem “Posta”. Pakuj wiec manatki, facet.
Gray krecil z niedowierzaniem glowa i spogladal na Darby. Redaktorzy chichotali, zakrywajac usta. Dalszy ciag rozmowy powinien byc jeszcze smieszniejszy.
– Bede pamietal, prosze pana. A teraz, czy slyszal pan o raporcie “Pelikana”? Mamy kopie tego dokumentu.
Martwa cisza. Potem jakis odlegly jek, niczym skowyt zdychajacego psa. I znow cisza.
– Panie Velmano, jest pan tam?
– Jestem.
– Mamy takze kopie notatki z dwudziestego osmego wrzesnia, ktora wyslal pan do Simsa Wakefielda. W pismie tym daje pan do zrozumienia, ze sytuacja panskiego klienta poprawi sie w sposob diametralny po usunieciu ze skladu Sadu Najwyzszego sedziow Rosenberga i Jensena. Wedle posiadanych przez nas informacji autorem tego pomyslu byl niejaki “Einstein”, czyli Nathaniel Jones, zatrudniony w panskiej kancelarii analityk, ktory, z tego, co wiem, pracuje glownie w bibliotece na piatym pietrze.
Cisza.
Gray mowil dalej:
– Artykul jest juz gotowy do druku, ale chce dac panu szanse skomentowania jego tresci. Czy zechce pan wyrazic swoja opinie, panie Velmano?
– Boli mnie glowa.
– Rozumiem. Cos jeszcze?
– Czy zamierzacie przedrukowac tresc notatki slowo w slowo?
– Tak.
– Czy opublikujecie moje zdjecie?
– Tak. Niestety mamy tylko stare, z przesluchan przed komisja senacka.
– Ty skurwysynu!
– Nie slyszalem tego. Cos jeszcze?
– Czekales z tym do piatej. Gdybys zadzwonil godzine wczesniej, poszlibysmy do sadu i zatrzymali to gowno!
– Zgadza sie. Zaplanowalem to wlasnie w ten sposob.
– Skurwysyn.
– Chyba trace sluch.
– Lubisz doprowadzac ludzi do ruiny, co? – Velmano zawiesil glos.