sein!” Co zostalo z Franza? Napis: Powrocil po dlugim blakaniu.
I tak dalej i tak dalej. Zanim zostaniemy zapomniani, przemieni sie nas w kicz. Kicz jest stacja tranzytowa pomiedzy bytem a zapomnieniem.
CZESC VII. Usmiech Karenina
1.
Z okna widac bylo zbocze porosniete krzywymi cialkami jabloni. Nad urwiskiem las zamykal horyzont, a krzywizna pagorkow ciagnela sie w dal. Pod wieczor na blade niebo wychodzil bialy ksiezyc i to byl moment, w ktorym Teresa wychodzila na prog. Ksiezyc wiszacy na wciaz jasnym niebie wydawal jej sie lampa, ktora zapomniano zgasic i swiecila przez caly dzien w pokoju zmarlych.
Krzywe jablonie rosly na zboczu i zadna z nich nie mogla odejsc z miejsca, w ktorym wyrosla, tak jak Teresa ani Tomasz nie beda mogli nigdy odejsc z tej wsi. Sprzedali auto, telewizor, radio tylko po to, by kupic tu od rolnika, ktory przeprowadzal sie do miasta, maly domek z ogrodem.
Zycie na wsi bylo jedyna ucieczka, jaka im pozostala, poniewaz potrzebowano tu wiecznie wiekszej ilosci ludzi i istniala dostateczna ilosc mieszkan. Nikt nie byl zainteresowany w badaniu politycznej przeszlosci tych, ktorzy sklonni byli pojechac pracowac na polu czy w lesie i nikt im niczego nie zazdroscil.
Teresa byla szczesliwa, ze opuscila miasto pelne pijanych klientow baru i nieznajomych kobiet, ktore pozostawialy we wlosach Tomasza zapach chwoji. Policja przestala sie nimi zajmowac i historia z inzynierem zlala sie w jej swiadomosci w jedno ze scena na Petrzynie, tak ze juz prawie nie rozpoznawala, co bylo snem, a co prawda. (Zreszta, czy inzynier byl rzeczywiscie na sluzbie tajnej policji? Moze tak, moze nie. Mezczyzni, ktorzy uzywaja do randek wypozyczonych mieszkan i nie lubia sie kochac z ta sama kobieta czesciej niz jeden raz, nie sa taka znow rzadkoscia.)
Teresa byla wiec szczesliwa i miala wrazenie, ze doszla do celu: byli razem z Tomaszem i byli sami. Sami? Musze byc dokladniejszy: to, co nazwalem samotnoscia, oznacza, ze zerwali wszelkie kontakty z dotychczasowymi przyjaciolmi i znajomymi. Przecieli swe zycie, jakby bylo kawalkiem wstazki. Ale czuli sie dobrze w towarzystwie wiesniakow, z ktorymi pracowali i ktorych od czasu do czasu odwiedzali w ich domach albo zapraszali do siebie.
Tego dnia, kiedy w uzdrowisku, ktorego ulice nosily rosyjskie nazwy, poznala przewodniczacego tutejszej spoldzielni produkcyjnej. Teresa odkryla w sobie obraz wsi, ktory w niej pozostawily wspomnienia z lektury albo doswiadczenia jej przodkow: swiata rownosci, w ktorym wszyscy sa jakby wielka rodzina zlaczona wspolnymi zainteresowaniami i zwyczajami: co niedziele nabozenstwo w kosciele, gospoda, w ktorej spotykaja sie mezczyzni bez kobiet, sala w tej gospodzie, gdzie w niedziele gra orkiestra i cala wies tanczy.
Ale wies z okresu komunizmu juz nie jest podobna do tego prastarego obrazu. Kosciol znajdowal sie w sasiedniej gminie i nikt do mego nie chodzil, w gospodzie zrobili urzad i chlopi nie mieli gdzie sie spotykac i pic piwa, mlodzi nie mieli gdzie tanczyc. Swiat koscielnych nie mozna bylo swietowac, swieta panstwowe nikogo nie obchodzily. Kino znajdowalo sie dopiero w oddalonym o dwadziescia kilometrow miasteczku. I tak po dniu pracy, w ktorym ludzie wesolo do siebie pokrzykiwali i plotkowali w minutach odpoczynku, wszyscy zamykali sie w czterech scianach swych nowoczesnie umeblowanych domkow, z ktorych brak gustu wial jak przeciag, i gapili sie w rozswietlony ekran telewizorow. Nie zapraszali sie w gosci, zaledwie czasami wpadali do sasiada na pare slow przed kolacja. Wies nie dawala im niczego, co by choc troche przypominalo ciekawe zycie.
Byc moze wlasnie dlatego, ze nikt nie chcial sie tu zakorzenic, panstwo tracilo wladze nad wsia. Rolnik, ktory nie jest juz wlascicielem gruntu, ale tylko najmita pracujacym w polu, nie jest przywiazany ani do krajobrazu, ani do swej pracy, nie ma nic do stracenia, nie ma czego sie bac. Dzieki tej obojetnosci wies zachowala znaczna autonomie i wolnosc. Przewodniczacy spoldzielni nie byl przywieziony w teczce (jak wszyscy inni dyrektorzy w miescie), ale byl wybrany przez wiesniakow i byl jednym z nich.
Poniewaz wszyscy marzyli o tym, by stad odejsc. Teresa i Tomasz mieli wyjatkowa pozycje: przyjechali tu dobrowolnie Inni wykorzystywali kazda okazje zeby choc na dzien pojechac do pobliskich miast. Teresie i Tomaszowi nie zalezalo na niczym innym niz na byciu tam, gdzie sa i dzieki temu szybko poznali wiesniakow lepiej niz wiesniacy sami znali sie miedzy soba.
Szczegolnie przewodniczacy spoldzielni produkcyjnej zostal ich prawdziwym przyjacielem. Mial zone, czworo dzieci i prosie, ktore wychowywal, jakby to byl pies. Prosie nazywalo sie Mefisto i bylo duma i atrakcja calej wsi. Sluchalo polecen, bylo czysciutkie i rozowe: stapalo na swych kopytkach jak kobieta o tlustych lydkach chodzi na wysokich obcasach.
Kiedy Karenin po raz pierwszy zobaczyl Mefista, byl wzburzony i dlugo obchodzil go i obwachiwal. Ale wkrotce sie z nim zaprzyjaznil i wolal go od wiejskich psow, ktorymi pogardzal, bo byly przywiazane do bud i glupio szczekaly – stale i bez powodu. Karenin dobrze rozpoznal wartosc wyjatkowosci i mozna by powiedziec, ze szanowal swa przyjazn z prosieciem.
Przewodniczacy spoldzielni cieszyl sie, ze moze pomoc swemu dawnemu chirurgowi i jednoczesnie byl nieszczesliwy, ze nie moze dla niego zrobic wiecej. Tomasz zostal kierowca ciezarowki, ktora rozwozil rolnikow po polach albo wozil narzedzia.
Spoldzielnia miala cztery piekne obory, a oprocz nich mniejsza stajnie, w ktorej stalo czterdziesci jalowek. Teresa dostala je pod opieke i dwa razy dziennie wyprowadzala na pastwisko. Poniewaz bliskie i latwo dostepne laki przeznaczono na kosbe, Teresa musiala chodzic ze stadem na okoliczne pagorki. Jalowki stopniowo spasaly trawe na odleglych pastwiskach i w ten sposob Teresa obeszla z nimi w ciagu roku cala rozlegla kraine otaczajaca wies. Tak jak kiedys w malym miescie, wciaz nosila ze soba jakas ksiazke, na lakach otwierala ja i czytala.
Karenin zawsze jej towarzyszyl. Nauczyl sie szczekac na mlode krowy, kiedy byly zbyt rozochocone i chcialy sie oddalic od stada. Robil to z widoczna radoscia. Z pewnoscia byl najszczesliwszy z calej trojki. Nigdy dotad jego urzad,,straznika zegara” nie byl tak szanowany jak tutaj, gdzie nie bylo miejsca na zadna improwizacje. Czas, w ktorym tu zyli Tomasz i Teresa, zblizal sie do regularnosci jego czasu.
Pewnego dnia po obiedzie (to byla chwila, w ktorej mieli dwie wolne godziny dla siebie) poszli wszyscy troje na spacer na zbocze za swym domkiem.
– Nie podoba mi sie jak biegnie – powiedziala Teresa.
Karenin widocznie kulal na tylna noge. Tomasz przykucnal przy nim i obmacywal mu lape. Znalazl na udzie mala gulke.
Nastepnego dnia posadzil go obok siebie na siedzeniu ciezarowki i zajechal do sasiedniej wsi, gdzie mieszkal weterynarz. Odwiedzil go w tydzien pozniej i wrocil do domu z wiadomoscia, ze Karenin ma raka. W trzy dni pozniej operowal go razem z weterynarzem. Kiedy przywiozl go do domu. Karenin jeszcze nie calkiem ocknal sie z narkozy. Lezal na dywanie obok ich lozka, mial otwarte oczy i skomlal. Na udzie mial ogolona siersc i rane z szescioma szwami. Potem staral sie podniesc. Ale nie mogl.
– Nie boj sie – powiedzial Tomasz. – Jest jeszcze zamroczony narkoza.
Starala sie go podniesc, ale obnazyl zeby. Jeszcze nigdy sie nie zdarzylo, zeby chcial ugryzc Terese!
– Nie wie, kim jestes – powiedzial Tomasz. – Nie poznaje cie.
Polozyli go obok swego lozka, gdzie szybko zasnal. Oni rowniez zasneli. Obudzil sie nagle o trzeciej. Merdal ogonem i deptal po Teresie i Tomaszu. Piescili sie z nim dziko i lapczywie.
Rowniez nie zdarzylo sie nigdy przedtem, zeby ich obudzil! Zawsze czekal, dopoki nie przebudzi sie jedno z nich, a dopiero pozniej odwazal sie do nich wskoczyc.
Ale tym razem, kiedy ocknal sie w srodku nocy na nowo przytomny, nie umial sie opanowac. Kto wie, z jakiej oddali powracal! Kto wie, z jakimi marami walczyl! Kiedy teraz zobaczyl, ze jest w domu i poznal swych najblizszych, ucieszyl sie tak. ze musial im okazac swa ogromna radosc, radosc z powrotu i ponownego narodzenia.