2.
Zaraz na poczatku Genesis jest napisane, ze Bog stworzyl czlowieka, aby mu powierzyc wladze na ptactwem, rybami i ssakami. Oczywiscie, Genesis spisal czlowiek, a nie kon. Nie ma zadnej pewnosci, ze Bog rzeczywiscie dal ludziom wladze nad innymi stworzeniami. Raczej sie wydaje, ze czlowiek sam wymyslil Boga, aby uczynic z wladzy nad koniem czy krowa, ktora sobie uzurpowal, swieta rzecz. Tak, prawo do zabicia jelenia czy krowy jest jedyna rzecza, co do ktorej ludzkosc jest zgodna, nawet podczas najkrwawszych wojen.
To prawo wydaje sie nam oczywiste, poniewaz na szczycie hierarchii znajdujemy sie my sami. Ale wystarczyloby, aby do gry przystapil ktos trzeci, na przyklad przybysz z innej planety, ktoremu Bog powiedzial: „Bedziesz panowal nad mieszkancami calej reszty gwiazd”, aby cala oczywistosc Genesis stala sie problematyczna. Czlowiek zaprzezony przez Marsjanina do wozu albo opiekany na roznie przez mieszkanca Mlecznej Drogi byc moze przypomni sobie kotlet cielecy, ktory zwykl krajac na wlasnym talerzu i przeprosi (za pozno!) krowe.
Teresa idzie za stadem jalowek, gna je przed soba, co chwila musi ktoras z nich karcic, bo mlode krowy sa wesole i uciekaja z drogi na pola. Karenin jej towarzyszy. Chodzi z nimi co dzien na pastwisko juz od dwoch lat. Zawsze bardzo go bawilo byc surowym dla jalowek, szczekac na nie i wymyslac im (jego Bog powierzyl mu wladze nad krowami i byl z tego dumny). Ale tym razem idzie z wielkim trudem i skacze na trzech nozkach; na czwartej ma rane, ktora krwawi. Teresa sklania sie ku niemu co chwile i gladzi go po grzbiecie. W czternascie dni po operacji stalo sie jasne, ze rak sie nie zatrzymal i ze z Kareninem bedzie coraz gorzej. Po drodze spotykaja sasiadke, ktora spieszy w gumiakach do obory. Sasiadka sie zatrzymuje:
– Co z pani pieskiem? Cos kuleje. Teresa mowi:
– Ma raka. Jest skazany – i czuje, ze gardlo jej sie zwiera i nie moze mowic. Sasiadka widzi lzy Teresy i niemal sie zlosci:
– Boze, nie bedzie pani przeciez plakac o psa!
Nie mowi tego w zlej intencji, jest to poczciwa kobieta, pragnie raczej uspokoic Terese. Teresa wie to, jest zreszta na wsi juz dostatecznie dlugo, zeby zrozumiec, ze gdyby wiejscy ludzkie kochali kazdego krolika tak, jak ona kocha Karenina, nie byliby w stanie zadnego zabic i umarliby z glodu razem ze swymi zwierzetami. Pomimo to slowa sasiadki wydaja sie jej nieprzyjazne.
– Wiem – odpowiada bez protestu, ale szybko sie od niej odwraca i odchodzi droga. Czuje sie osamotniona ze swa miloscia do psa. Mowi sobie ze smutnym usmiechem, ze musi sie bardziej ukrywac z ta miloscia, niz by musiala ukrywac zdrade malzenska. Milosc do psa ludzi gorszy. Gdyby sasiadka dowiedziala sie, ze Teresa zdradzila Tomasza, poklepalaby ja wesolo po plecach na znak tajemnego porozumienia.
Idzie wiec dalej ze swymi jaloweczkami, ktore ocieraja sie o siebie bokami i mowi sobie, ze sa to bardzo mile zwierzeta. Spokojne, prostoduszne, czasem dziecieco wesole: wygladaja jak tluste piecdziesiecioletnie kobiety, ktore udaja, ze nie skonczyly jeszcze czterdziestu lat. Nie ma nic bardziej wzruszajacego od widoku bawiacych sie krow. Teresa patrzy na nie z sympatia i mowi sobie (ta mysl od dwoch lat wciaz do niej powraca), ze ludzkosc pasozytuje na krowach tak, jak tasiemiec pasozytuje na czlowieku: przyssala sie do ich wymion jak pijawka. Czlowiek jest pasozytem krow, tak by go prawdopodobnie scharakteryzowal w swej zoologii nieczlowiek.
Te definicje mozemy uznac za zart i dobrotliwie sie z niej smiac. Teresa, myslac o niej powaznie, wchodzi na rownie pochyla: jej mysli sa niebezpieczne i oddalaja sie od ludzkosci. Juz w Genesis Bog powierzyl czlowiekowi wladze nad stworzeniami, ale mozemy to tez zrozumiec w ten sposob, ze dal mu ja tylko w ajencje. Czlowiek nie jest wlascicielem, ale zaledwie dzierzawca planety, i kiedys bedzie musial zdac rachunek ze swego zarzadzania. Kartezjusz zrobil znaczacy krok dalej: uczynil z czlowieka „pana i wladce przyrody”. Nie jest dzielem przypadku, ze to on wlasnie definitywnie odmowil zwierzetom duszy: czlowiek jest wladca i panem, natomiast zwierze – jak mowil Kartezjusz – to tylko automat, ozywiona maszyna, „machina animata”. Gdy zwierze skowyczy, nie jest to skowyt, a tylko skrzypienie zle naoliwionego mechanizmu. Kiedy kolo wozu skrzypi, nie oznacza to, ze woz cierpi, ale ze nie jest dobrze naoliwiony. Podobnie musimy przyjmowac placz zwierzecia i nie smucic sie losem psa, ktorego w laboratorium naukowym kraja zywcem.
Jalowki pasa sie na lace. Teresa siedzi na pniaku, Karenin siedzi obok niej z glowa na jej kolanach. Teresa przypomina sobie, ze kiedys przed dziesieciu laty przeczytala w gazecie dwuwierszowa wzmianke o tym, ze w jakims rosyjskim miescie zastrzelono wszystkie miejscowe psy. Ta wiadomosc, nie rzucajaca sie w oczy i pozornie bez zadnego znaczenia, po raz pierwszy dala jej odczuc przerazenie tym zbyt wielkim sasiednim krajem.
Ta wiadomosc byla antycypacja wszystkiego, co przyszlo pozniej. W pierwszych dwoch latach po inwazji rosyjskiej nie mozna jeszcze bylo mowic o istnieniu terroru. Poniewaz caly narod nie zgadzal sie z okupacyjnym rezymem, Rosjanie musieli znalezc sobie nowych ludzi i dopchac ich do wladzy. Ale gdzie mieli ich szukac, skoro wiara w komunizm i milosc do Rosji byly martwe? Szukali ich wsrod tych, ktorzy mieli powody, by za cos mscic sie zyciu. Trzeba bylo zespolic, wyszkolic i trzymac w pogotowiu ich agresywnosc. Trzeba bylo ich cwiczyc najpierw na celach pozornych. Tym celem staly sie zwierzeta. Gazety zaczely wtedy drukowac cykle artykulow i organizowac listy czytelnikow. Zadano na przyklad, zeby w miastach wytepic golebie. I wytepiono je. Ale glowna kampanie wymierzono przeciwko psom. Ludzie byli jeszcze zrozpaczeni z powodu katastrofy, jaka byla okupacja, ale gazety, radio, telewizja mowily wylacznie o psach, ktore zanieczyszczaja chodniki i parki, zagrazaja zdrowiu dzieci, zadnego pozytku nie przynosza, a jeszcze sie je karmi. Stworzono taka psychoze, ze Teresa bala sie, zeby poszczuty motloch nie zrobil krzywdy Kareninowi. Dopiero w rok poznej zgromadzona (i wytrenowana na zwierzetach) agresja obrocila sie na swoj wlasciwy cel: na ludzi. Zaczelo sie wyrzucanie z pracy, aresztowania, procesy. Zwierzeta mogly wreszcie odetchnac.
Teresa wciaz gladzi Karenina po glowie, ktora cicho spoczywa na jej kolanach. Mowi sobie w duchu mniej wiecej to: nie jest zadna zasluga zachowywac sie dobrze w stosunku do innych ludzi. Teresa musi byc uprzejma w stosunku do innych wiesniakow, w przeciwnym razie nie moglaby tu zyc. Zreszta i w stosunku do Tomasza musi sie zachowywac serdecznie, poniewaz go potrzebuje. Nigdy nie bedziemy mogli z cala pewnoscia stwierdzic, na ile nasze stosunki z innymi ludzmi sa wynikiem naszych uczuc, milosci, nienawisci, dobroci lub zlosci, a na ile sa spowodowane stosunkiem sil pomiedzy poszczegolnymi osobami.
Prawdziwa dobroc czlowieka moze sie wyrazic w sposob absolutnie czysty i wolny tylko w stosunku do tego, kto nie reprezentuje zadnej sily. Prawdziwa moralna proba ludzkosci, najbardziej podstawowa (lezaca tak gleboko, ze wymyka sie naszemu wzrokowi) polega na jego stosunku do tych, ktorzy sa wydani na jego laske i nielaske: do zwierzat. I tu wlasnie doszlo do podstawowej winy czlowieka, tak podstawowej, ze z niej wlasnie wyplywa wszystko inne.
Jedna z jalowek zblizyla sie do Teresy, zatrzymala sie i dlugo na nia patrzyla wielkimi brazowymi oczyma. Teresa znala ja, nazwala ja Malgosia. Chetnie ochrzcilaby wszystkie swoje jalowki, ale nie byla w stanie. Bylo ich zbyt wiele. Kiedys, dawno, jeszcze przed czterdziestu laty wszystkie krowy w tej wsi mialy imiona. (A poniewaz imie jest znakiem duszy, mozna powiedziec, ze na przekor Kartezjuszowi mialy dusze.) Ale potem ze wsi zrobila sie wielka spoldzielcza fabryka i krowy przezywaly swe zycie na dwoch metrach kwadratowych obory. Od tego czasu nie maja imion i staly sie „machinae animatae”. Swiat przyznal racje Kartezjuszowi.
Wciaz mam przed oczyma Terese siedzaca na pniu, gladzaca leb Karenina i myslaca o winie ludzkosci. W tym momencie przychodzi mi do glowy inny obraz: Nietzsche wychodzi ze swego hotelu w Turynie. Widzi naprzeciwko konia i woznice okladajacego go batem. Nietzsche podchodzi do konia, na oczach woznicy obejmuje go za szyje i placze. Bylo to w roku 1889 i Nietzsche tez juz byl oddzielony od ludzi. Inaczej mowiac: wtedy wlasnie wybuchla jego choroba psychiczna. Ale wlasnie dlatego jego gest wydaje mi sie pelen glebokiego sensu. Nietzsche przyszedl przeprosic konia za Kartezjusza. Jego szalenstwo (a wiec jego rozejscie sie z ludzkoscia) zaczyna sie w momencie, kiedy placze nad koniem.
I to jest ten Nietzsche. ktorego lubie, podobnie jak lubie Terese, na ktorej kolanach spoczywa glowa smiertelnie chorego psa. Widza ich jedne obok drugiego, oboje schodza na bok z szosy, po ktorej ludzkosc.,,pan i wladca przyrody”, maszeruje naprzod.
3.