– Chcialabym, zeby zglosil sie pan do mnie jutro na ostatnie badanie przed zabiegiem.

Rhyme popatrzyl Amelii prosto w oczy.

– Postanowilem nie poddawac sie tej operacji. -Postanowil pan…

– Wycofuje sie. Moze pani zatrzymac kaucje – zazartowal.

W sluchawce zapadla na chwile cisza.

– Zadnemu mojemu pacjentowi nie zalezalo na tym tak bardzo jak panu.

– Zalezalo mi na tym, to prawda. Ale zmienilem zdanie.

– Caly czas powtarzalam, ze ryzyko jest duze. Czy to dlatego?

Rhyme spojrzal na Amelie.

– W gruncie rzeczy nie sadze, zebym na tym wiele skorzystal – powiedzial w koncu.

– Moim zdaniem, to trafny wybor, Lincolnie. Madry wybor – przyznala neurochirurg. – W leczeniu urazow rdzenia kregowego dokonuje sie staly postep. Za jakis czas mozemy pomyslec o nowych mozliwosciach. Albo po prostu niech pan zadzwoni, zeby pogadac.

– Oczywiscie. Chetnie z pania porozmawiam.

– Ja tez. Do widzenia, Lincolnie.

– Do widzenia, pani doktor. Polecenie, rozlacz.

W sypialni zapadla cisza.

– Jestes pewien? – zapytala nieco oszolomiona Amelia.

„Los zrobil cie takim, jakim jestes, Loaban. Moze jestes lepszym detektywem dlatego, ze to sie stalo. Teraz twoje zycie jest zrownowazone”.

– Jestem pewien – odparl, a ona uscisnela jego reke.

– Ty tez jestes pewna, ze chcesz to zrobic, Sachs? – zapytal, wskazujac lezace na stoliku akta, wsrod ktorych byla fotografia Po-Yee oraz kilka oswiadczen i urzedowych dokumentow. Lezacy na samej gorze opatrzony byl naglowkiem „Podanie o adopcje”.

Amelia spojrzala na Rhyme'a i poznal po jej oczach, ze ona takze nie ma watpliwosci, iz podjela trafna decyzje.

Siedzac W pokoju sedzi, Amelia Sachs usmiechnela sie do Po-Yee, Drogocennego Dziecka, ktore bawilo sie wypchanym kotkiem.

– To raczej nieortodoksyjne podejscie do adopcji, pani Sachs. Ale chyba pani zdaje sobie z tego sprawe – oswiadczyla korpulentna sedzia Margaret Benson-Wailes z sadu rodzinnego na Manhattanie.

– Tak jest, Wysoki Sadzie.

– Niech mi pani powie, jakim cudem taka chuda dziewczyna jak pani ma tyle do powiedzenia w tym miescie?

Amelia Sachs miala najwyrazniej dobre guanxi. Popierali ja Fred Dellray, Lon Sellitto i Alan Coe, ktory nie tylko nie zostal wylany z roboty, lecz obejmowal w Urzedzie do spraw Imigracji i Naturalizacji stanowisko po odchodzacym na wczesniejsza emeryture Haroldzie Peabodym. W ciagu kilku dni udalo sie przezwyciezyc wiekszosc przeszkod, ktorymi najezona jest normalnie procedura adopcyjna.

– Rozumie pani – kontynuowala sedzia – ze najwazniejsze jest w tym przypadku dobro dziecka, i gdybym nie byla przekonana, iz ta decyzja lezy w jego najlepszym interesie, nigdy nie podpisalabym tych papierow.

– Nie wyobrazam sobie, by moglo byc inaczej, Wysoki Sadzie.

– Oto, co zamierzam zrobic. Przyznam na okres trzech miesiecy prawo do opieki, ktora bedzie podlegala nadzorowi. Jesli w ciagu tych trzech miesiecy nie wystapia zadne problemy, zgodze sie na pelna adopcje z normalnym w takich przypadkach okresem probnym. Jak sie to pani podoba?

– Bardzo, Wysoki Sadzie.

Sedzia przyjrzala sie uwaznie twarzy Amelii Sachs, a potem wcisnela przycisk interkomu.

– Przyslijcie tu powodow.

Drzwi pokoju sedziowskiego otworzyly sie i do srodka weszli ostroznie Sam i Mei-Mei Changowie. Towarzyszyl im ich adwokat, Chinczyk. Mei-Mei otworzyla szerzej oczy na widok dziecka. Amelia Sachs podprowadzila do niej mala dziewczynke, Chinka porwala ja w ramiona i przytulila mocno.

– W tym kraju proces adopcji jest na ogol skomplikowany i zmudny – oswiadczyla sedzia. – Jest prawie niemozliwe, aby prawo do opieki uzyskala para o nieustalonym statusie imigracyjnym.

Adwokat przetlumaczyl jej slowa. Mei-Mei kiwnela glowa.

– Tym niemniej mamy tutaj do czynienia z niezwyklymi okolicznosciami. Poinformowano nas, ze staracie sie panstwo o azyl i ze z powodu prowadzonej przez pana w Chinach dzialalnosci dysydenckiej, zostanie on wam prawdopodobnie przyznany. To utwierdza mnie w przekonaniu, iz jestescie w stanie wniesc troche stabilnosci w zycie tego dziecka. Podobnie jak fakt, ze zarowno pan, jak i pana syn jestescie zatrudnieni.

Sedzia powtorzyla nastepnie Changom to, co powiedziala wczesniej Sachs na temat adopcji i okresu probnego. Adwokat przetlumaczyl jej slowa.

Mei-Mei zaczela cicho plakac. Sam Chang usciskal ja. A potem Mei-Mei podeszla do Amelii Sachs i tez ja usciskala.

– Xiexie, dziekuje, dziekuje – wyszeptala.

Sedzia podpisala lezacy przed nia dokument.

– Mozecie panstwo zabrac dziecko ze soba – oznajmila.

Sam Chang zaprowadzil swoja rodzine, teraz oficjalnie powiekszona o jedna osobe, na parking nieopodal licowanego czarnym kamieniem gmachu sadu rodzinnego. To byla jego druga tego dnia wizyta w sadzie. Wczesniej zlozyl zeznania w trakcie wstepnego przesluchania rodziny Wu. Ich adwokat byl ostroznym optymista co do szans, jakie mieli na pozostanie w Stanach Zjednoczonych.

Mei-Mei i dzieci ruszyli w strone furgonetki, lecz Chang pozostal przy policjantce.

– Wszystko, co dla nas zrobiliscie, pani i pan Rhyme… nie wiem po prostu, jak dziekowac – powiedzial powoli do Amelii.

– Rozumiem – odparla zdlawionym glosem. Zdala sobie sprawe, ze chociaz docenia jego podziekowania, cos w niej wzdraga sie przed ich przyjeciem. Wsiadla do samochodu, zapalila silnik i po chwili juz jej nie bylo.

Amelia Sachs weszla szybkim krokiem do salonu.

– I co? – zapytal kryminolog, podjezdzajac do niej wozkiem.

– Umowa zostala zawarta.

– Posluchaj, Sachs. Sama tez moglabys zaadoptowac dziecko, gdybys chciala – powiedzial. – To znaczy, my moglibysmy to zrobic.

– Wiesz, pare dni temu podziurawilam olowiem oprycha w Chinatown – odrzekla po krotkiej chwili. – Nastepnie nurkowalam trzydziesci metrow pod woda, a potem trzymalam na muszce aresztowanego. Nie moge tego nie robic, Rhyme – stwierdzila, smiejac sie. – Gdybym miala w domu dziecko, przez caly czas ogladalabym sie przez ramie. To by nie zdalo egzaminu.

– Bylabys dobra matka, Sachs.

– Ty tez bylbys dobrym ojcem. I kiedys nim bedziesz. Ale w tym momencie mamy w zyciu do zalatwienia kilka innych spraw, nie sadzisz? – zapytala, wskazujac tablice, na ktorej byly jeszcze zapisane reka Thoma notatki do operacji „Wyzionac Ducha”; te sama tablice, na ktorej widnialy wczesniej notatki dotyczace tuzina innych spraw i na ktorej mialy sie wkrotce pojawic zapiski dotyczace tuzina nastepnych.

Lincoln Rhyme uswiadomil sobie, ze miala oczywiscie racje. Swiat, ktorego symbolem byly te notatki i zdjecia, owo zycie na skraju noza, ktore razem prowadzili, lezalo w ich naturze – przynajmniej w tej chwili.

– Zamowilem transport – powiedzial jej.

Od rana siedzial przy telefonie, zalatwiajac formalnosci zwiazane z przewiezieniem zwlok Sonny'ego Li do jego ojca w Liu Guoyuan w Chinach. Wiekszoscia spraw zajal sie chinski dom pogrzebowy.

Pozostala tylko jedna rzecz, ktora Rhyme musial w zwiazku z tym uczynic. Wlaczyl slowna komenda edytor tekstu, Sachs usiadla tuz przy nim.

– No, dalejze – powiedziala.

Po pol godzinie wysmazyli razem nastepujacy list:

Drogi Panie Li,

Pisze do Pana, aby przekazac serdeczne kondolencje z powodu smierci Panskiego syna. Powinien Pan wiedziec, jak bardzo ja i moi koledzy jestesmy szczesliwi, ze moglismy pracowac wraz z Sonnym przy niebezpiecznej sprawie, ktora zakonczyla sie jego smiercia.

Вы читаете Kamienna malpa
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату