nowojorski Jim Simpkins i niezadowolony podrapal sie za prawym uchem. — Tak, pan gra swietnie — ciagnal dalej. — A jednak ja gram lepiej od pana. Ogral mnie pan w szachy, ale za to jakiego swietnego szacha i mata dalem panu tam, w Genui, kiedy pan jak krol szachowy zaszyl sie w najdalszej klatce zniszczonego domu! Chcial sie pan ukryc przede mna! Na prozno! Jim Simpkins znajdzie nawet na dnie morza. To byl wlasnie szach i mat — detektyw z zarozumiala mina zapalil cygaro.

Reginald Huttling wzruszyl ramionami.

— Pan mial za duzo pionkow. Zaalarmowal pan cala policje w Genui i zorganizowal prawdziwe oblezenie. Zaden szachista nie wygra partii, majac tylko jednego krola przeciw wszystkim figurom przeciwnika. A poza tym, mister Simpkins, nasza partia… jeszcze nie jest zakonczona.

— Tak pan uwaza? Ten lancuszek jeszcze pana nie przekonal? — I detektyw dotknal lekkiego, lecz mocnego lancucha, ktorym Huttling byl przykuty za lewa reke do metalowego lozka.

— Pan jest naiwny jak wielu genialnych ludzi. Czy lancuchy stanowia dowod logiczny? Zreszta, nie bedziemy sie wdawac w filozoficzne rozwazania.

— I wrocimy do gry. Zadam rewanzu — zakonczyl Simpkins.

— Watpie, czy sie nam uda. Chwiejba jest coraz silniejsza i moze nam pomieszac figury, zanim skonczymy partie.

— Czy mam to rozumiec rowniez w sensie przenosnym? — zapytal Simpkins, ustawiajac figury.

— Jak pan sobie zyczy.

— Tak, kolysze mocno — i Simpkins zrobil pierwszy ruch.

W kajucie bylo duszno i goraco. Znajdowala sie ponizej linii zanurzenia, w poblizu maszynowni, ktora jak potezne serce wstrzasala scianami pobliskich pomieszczen i napelniala je rytmicznym loskotem. Gracze zamilkli usilujac utrzymac deske z szachami w rownowadze.

Burza przybierala na sile. Statek kolysal sie coraz bardziej. Kladl sie na lewy bok i podnosil sie powoli. Znow… i jeszcze raz… Jak pijany…

Szachy rozlecialy sie. Simpkins upadl na podloge. Huttlinga zatrzymal lancuch, ktory bolesnie szarpnal go za reke w przegubie, na ktorym znajdowala sie „bransoleta”.

Simpkins zaklal i usiadl na podlodze.

— Tu jest troche pewniej. Wie pan, panie Huttling, niedobrze mi jest… cos jakby… choroba morska. Jeszcze nigdy nie mialem do czynienia z takim piekielnym kolysaniem. Poloze sie… Ale pan nie ucieknie, jezeli ze mna bedzie kiepsko?

— Na pewno — odparl Huttling, kladac sie na lozku. — Rozerwe lancuszek i uciekne… rzuce sie w fale. Wole towarzystwo rekinow…

— Pan zartuje, panie Huttling — Simpkins poczolgal sie do lozka i polozyl sie jeczac.

Nie zdazyl sie jeszcze wyciagnac, kiedy ponownie spadl zrzucony przez straszne pchniecie, ktore wstrzasnelo calym parowcem. Gdzies zatrzeszczalo, zadzwonilo, szumialo i huczalo. Na gorze rozlegly sie okrzyki, tupot nog i nagle zagluszajac caly harmider zawyla syrena, dajac sygnal: „Wszyscy na poklad!”

Simpkins, pokonujac zmeczenie i oslabienie, czepiajac sie scian kajuty, ruszyl do drzwi. Byl smiertelnie przerazony, lecz przed towarzyszem podrozy udawal spokoj.

— Huttling! Tam sie cos stalo! Ide zobaczyc. Przepraszam, ale musze zamknac pana! — krzyknal.

Huttling popatrzyl z pogarda na detektywa i nic nie odpowiedzial.

Kolysanie trwalo dalej, lecz teraz mozna bylo spostrzec, ze statek powoli zanurza sie dziobem.

Po kilku minutach Simpkins stanal we drzwiach. Z jego nieprzemakalnego plaszcza splywaly potoki wody. Twarz detektywa wykrzywilo przerazenie, ktorego juz nie probowal ukrywac.

— Katastrofa… Toniemy… Statek zostal przedziurawiony… Chociaz nikt nic dokladnie nie wie… Przygotowuja lodzie… Kazano wlozyc pasy ratunkowe… Ale jeszcze nikogo nie wpuszczaja do lodzi… Mowia, ze statek ma jakies grodzie i moze nie utonie, jesli tam zrobia cos takiego, diabli wiedza co… Pasazerowie bija sie z marynarzami, ktorzy odpedzaja ich od lodzi… Ale co mam robic, co ja mam robic? — krzyknal z taka mina, jak gdyby Huttling byl winny jego wszystkich nieszczesc… — Co ja mam robic? Ratowac sie na wlasna reke i sledzic pana? Mozemy sie znalezc w roznych lodziach i pan mi chyba ucieknie.

— A to pana nie uspokaja? — zapytal drwiaco Huttling wskazujac na lancuch, ktorym byl przykuty do lozka.

— Przeciez, do stu diablow, nie moge tutaj zostac z panem!

— Slowem, chce pan uratowac siebie, mnie i dziesiec tysiecy dolarow nagrody. Bardzo panu wspolczuje w tej ciezkiej sytuacji, ale nie moge panu pomoc.

— Moze pan, moze pan… Prosze posluchac, moj drogi — i glos Simpkinsa zabrzmial przymilnie. Detektyw skurczyl sie, jak zebrak proszacy o jalmuzne — niech mi pan da slowo… niech pan tylko przyrzeknie, ze nie ucieknie mi pan na ladzie, a natychmiast zdejme kajdanki… prosze tylko dac slowo. Ja panu ufam.

— Dziekuje za zaufanie. Ale nie dam slowa. A wlasciwie powiem panu: uciekne przy pierwszej sposobnosci. Na to moge dac panu slowo.

— O!… Wiec tak! A jesli zostawie pana tutaj, uparty czlowieku? — I Simpkins, nie czekajac na odpowiedz, pobiegl do drzwi kajuty. Czepiajac sie stromych schodkow wszedl na poklad zalany swiatlem lamp lukowych. Od razu znalazl sie pod nawalnica deszczu i pod naporem burzliwego wiatru. Rufa statku znajdowala sie jeszcze nad woda, lecz fale juz zalewaly dziob. Simpkins rozejrzal sie dokola i stwierdzil, ze z dyscypliny, ktora istniala jeszcze przed paroma minutami, nie zostalo sladu. Zniosl ja jak slaba przeszkode wsciekly napor pierwotnego, zwierzecego uczucia zwanego instynktem samozachowawczym. Elegancko ubrani panowie, ktorzy jeszcze wczoraj gotowi byli na kazde skinienie dam, teraz torowali sobie piesciami droge do lodzi ratunkowych, depczac po cialach przewroconych kobiet. Zwyciezal silniejszy. Glos syreny okretowej zlewal sie z nieludzkim rykiem oszalalego stada dwunoznych zwierzat. Na pokladzie widac bylo stratowane ciala, strzepy odziezy.

Simpkins stracil glowe, goraca fala krwi zalala mu mozg. W pewnym momencie gotow byl sam rzucic sie do walki o zycie. Lecz nawet w takiej chwili pamietal o dziesieciu tysiacach dolarow i opanowal sie. Zbiegl na leb, na szyje ze schodow, wpadl do kajuty, runal, potoczyl sie z powrotem do drzwi, czolgajac sie dotarl do lozek i bez slowa, drzacymi rekami zaczal otwierac zamek lancucha.

— Na poklad! — Puscil Huttlinga przed soba i ruszyl za nim.

Kiedy dotarli na gore, Simpkins ryknal z bezsilnej wscieklosci: statek opustoszal. Na wielkich falach, w swietle plynacym z iluminatorow parowca, widac bylo odplywajace ostatnie lodzie. Byly przepelnione. O dotarciu do nich wplaw nie bylo mowy.

Tonacy czepiali sie kurczowo burt lodzi. Odplywajacy zadawali nieszczesnym ciosy nozami, tlukli ich piesciami i wioslami, strzelali z rewolwerow. Fale pochlanialy co chwila nowe ofiary.

— To wszystko przez pana! — wrzasnal Simpkins, wygrazajac piescia Huttlingowi.

Lecz Huttling nie zwracal uwagi na detektywa, zblizyl sie do burty i popatrzyl uwaznie na dol. Tuz obok statku kolysalo sie na falach cialo kobiety. Tonaca w ostatnim wysilku wyciagala rece i kiedy fala przysuwala ja do parowca, usilowala bez skutku uchwycic sie zelaznego poszycia statku.

Huttling zrzucil z siebie plaszcz i skoczyl do wody.

— Pan chce uciec? Odpowie pan za to! — Simpkins wycelowal lufe rewolweru w Huttlinga. — Strzelam, jesli pan sprobuje odplynac.

— Dosc tych bredni, niech pan natychmiast rzuci line, durniu! — krzyknal Huttling chwytajac za reke nieprzytomna juz kobiete.

— On tu sie jeszcze rzadzi! — wrzasnal detektyw wymachujac nieudolnie koncem liny. — To jest obraza osoby urzedowej wykonujacej obowiazki sluzbowe!

Miss Vivian Kingman odzyskala przytomnosc w kajucie. Westchnela gleboko i otworzyla oczy.

Simpkins uklonil sie szarmancko:

— Pozwoli pani, ze sie przedstawie: detektyw Jim Simpkins, a to jest mister Reginald Huttling, znajdujacy sie, ze tak powiem, pod moja opieka…

Miss Kingman nie wiedziala, jak nalezy sie zachowywac w towarzystwie policjanta i zbrodniarza. Oto corka miliardera znalazla sie wsrod takich ludzi. Na domiar wszystkiego zawdzieczala jednemu z nich swe ocalenie, powinna mu podziekowac. Ale jak mozna podac reke przestepcy? Nie, nie uczyni tego. Na szczescie jest jeszcze zbyt oslabiona, nie jest w stanie podniesc reki… oczywiscie, nie jest w stanie. Poruszyla lekko reka i nie wyciagajac jej rzekla slabym glosem:

— Dziekuje panu, uratowal mi pan zycie.

Вы читаете Wyspa zaginionych okretow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату