czlowiekowi spokoju. Skad moglo sie to skrzydlate plugastwo znalezc tutaj, na srodku oceanu? Moze bredze w goraczce albo moze jestesmy blisko jakiegos ladu? Warto by sie czegos napic.
Nie pierwszy juz raz Simpkins wybieral sie do ladowni statku, w ktorej znajdowal sie duzy zapas konserw i win. Po omacku, w ciemnosci, dotarl pomyslnie na miejsce i juz lyknal spora porcje rumu, kiedy nagle uslyszal jakis dziwny szmer. W tym labiryncie trudno bylo stwierdzic, skad docieraja te dzwieki. Simpkinsa przeniknal dreszcz.
— Szuka. Nie ma co mowic, dobra zabawa w chowanego. Byle tylko nie znalazl do rana. A potem trzeba bedzie poprosic miss Kingman o opieke — i Simpkins, wstrzymujac oddech, zaczal sie przekradac do najdalszego zakatka ladowni, prawie przy poszyciu. Wlasnie tam, za poszyciem, rozlegl sie nagle szmer, jak gdyby jakis nieznany potwor morski wyplynal z dna morza i ocieral sie chropowata skora o burte statku. Tajemnicze dzwieki byly coraz glosniejsze. I nagle Simpkins poczul, ze statek zakolysal sie jakby wskutek lekkiego pchniecia. Ani fale, ani kamienie podwodne nie mogly byc przyczyna takiego dziwnego kolysania. W slad za tym wstrzasem nastapilo jeszcze kilka, polaczonych z jakims gluchym hukiem.
Simpkinsa ogarnal lodowaty strach — taki, jaki odczuwali zwierzecy przodkowie czlowieka — strach przed niewiadomym. Biada temu, kto nie potrafi natychmiast pokonac tego uczucia! Slepe instynkty dlawia wowczas mysl, paralizuja wole, panowanie nad soba.
Simpkins poczul chlodny powiew na karku, wlosy stanely mu deba. Wyjac dziko, potykajac sie i przewracajac, pobiegl na gore, na poklad.
Huttling szedl w jego strone. Simpkins, zapomniawszy o wszystkim, procz strachu przed niewiadomym, omal nie rzucil sie w objecia czlowieka, przed ktorym kryl sie niedawno jak mysz w norze.
— Co to jest? — zapytal jakims syczacym gwizdem (nerwowe drgawki zdlawily mu gardlo) i chwycil Huttlinga za reke…
— Wiem tyle co pan… Statek przechylil sie lekko na bok, potem dziob spadl i podniosl sie znow. Ubralem sie szybko i poszedlem zobaczyc, co sie stalo.
Ksiezyc oswietlal jasno czesc pokladu. Zniszczona podczas katastrofy stepkowa czesc statku pograzona byla w wodzie, a poklad znajdowal sie tuz prawie na poziomie wody.
Simpkins zostal nieco wyzej, obserwujac Huttlinga, ktory zbadal stepkowa czesc pokladu.
— Dziwne, dziwne… Niech pan tu zejdzie, Simpkins, niech sie pan nie boi.
— Dziekuje, ja stad tez dobrze widze.
— Simpkins, to pan? Co sie tam stalo?
— Miss Kingman, prosze zejsc do nas — rzekl Huttling, ujrzawszy Vivian schodzaca na dol przez poklad.
Podeszla do Huttlinga, a za jej przykladem uczynil to rowniez Simpkins. Obecnosc dziewczyny uspokoila go.
— Niech pani popatrzy!
Pod jasnymi promieniami ksiezyca poklad swiecil bialoscia. A na tym bialym tle widac bylo ciemne plamy i slady. Jak gdyby jakies wielkie zwierze wpelzlo na poklad, zatoczylo polkole i spadlo z prawej burty, lamiac zelazne prety poreczy jak slomke.
— Prosze zwrocic uwage: to przypomina slad ciezkiego brzucha, ktory wlokl sie przez poklad. A po bokach — widac slady lap lub raczej pletw. Odwiedzil nas jakis nieznany potwor.
Simpkinsa znow ogarnal strach, niepostrzezenie zaczal sie cofac po spadzistym pokladzie.
— A co to sa za smiecie? To jakies rosliny zostawione widocznie przez nieznanego goscia? — i miss Kingman podniosla gronorost z podlogi.
Huttling obejrzal uwaznie gronorost i pokiwal glowa z niezadowoleniem.
—
Weszli na gorny poklad. Niebezpieczenstwo zblizylo ich do siebie. Simpkins dal spokoj swoim „uprawnieniom”, zrozumial, ze tylko wiedza, doswiadczenie i energia Huttlinga moze ich uratowac.
Detektyw obawial sie najwiecej nieznanego potwora. Do jakiegos tam gronorostu nie przywiazywal znaczenia.
— Co pan sadzi o naszym nieproszonym gosciu? — zwrocil sie do Huttlinga, kiedy usiedli na wyplatanych fotelach.
Huttling, obracajac gronorosty w reku, wzruszyl ramionami.
— To nie jest ani osmiornica, ani rekin, ani zaden inny ze znanych mieszkancow morza… Mozliwe, ze tu, w tym tajemniczym zakatku Oceanu Atlantyckiego, zyja nieznane potwory, jakies plezjozaury, ktore zachowaly sie z przedhistorycznych czasow.
— A jezeli wyjda nagle z wody i zaatakuja nas?
— Musimy byc przygotowani na wszystko. Lecz przyznam sie, ze bardziej niz nieznanych potworow obawiam sie tego liscia — powiedzial Huttling, wskazujac pleche gronorostu. — Parowiec jest jednak dosc duzy i mocny nawet dla tych nieznanych olbrzymow swiata podwodnego. Nie potrafia one przedostac sie do naszych ciasnych kajut. W ostatecznosci posiadamy przeciez bron. Ale jaka bron moze pokonac to? — I Huttling znow wskazal na gronorost.
— Co strasznego moze byc w takim nedznym lisciu? — spytal Simpkins.
— To, ze znalezlismy sie w strefie Morza Sargassowego, tajemniczego morza, znajdujacego sie na zachod od Corvo — jednej z Wysp Azorskich. Obszar Morza Sargassowego jest szesc razy wiekszy od obszaru Niemiec. Jest ono szczelnie pokryte zwartym dywanem gronorostow. „Gronorost” to po hiszpansku „sargassa”, stad pochodzi nazwa tego morza.
— Jak to jest mozliwe: morze na srodku oceanu? — spytala miss Kingman.
— Tego problemu nauka jeszcze nie rozwiazala. Jak pani zapewne wiadomo, cieply Prad Zatokowy plynie z ciesnin Florydy na polnoc, do Spitsbergenu. Ale po drodze rozdwaja sie, jedna odnoga wraca na poludnie, do Wysp Azorskich, zmierza do zachodnich brzegow Afryki i wreszcie, zataczajac polkole powraca do Wysp Antylskich. Powstaje w ten sposob cieply pierscien, w ktorego centrum znajduje sie zimna, stojaca woda — Morze Sargassowe. Prosze popatrzec na ocean.
Miss Kingman i Simpkins spojrzeli zdumieni: przed nimi rozciagala sie nieruchoma powierzchnia oceanu jak stojacy staw. Nie bylo sladu fali, ruchu, plusku. Pierwsze promienie wschodzacego slonca oswietlily to dziwne, zastygle morze, podobne do dywanu z jasnozielonych gronorostow.
— Nie chce pana straszyc, Simpkins, lecz biada statkowi, ktory wpadnie do tej „puszki z gronorostami”, jak Kolumb nazwal Morze Sargassowe[1]. Gdyby nawet sruba naszego parowca byla w porzadku, nie zdaloby sie to na nic. Okrecilyby ja gronorosty i zahamowaly ruch. Gronorosty zatrzymuja zaglowce, uniemozliwiaja rowniez wioslowanie. Mocno trzymaja swa ofiare.
— Wiec co z nami bedzie? — zapytal Simpkins.
— Niewykluczone, ze to samo co z innymi. Morze Sargassowe nosi nazwe cmentarzyska okretow. Rzadko udaje sie komus z niego wydostac. Ludzie, ktorzy nie umra tu wskutek glodu, pragnienia lub zoltej febry, gina, kiedy statek tonie pod ciezarem narastajacych polipow lub z powodu przedostajacej sie wody. A morze powoli pochlania nowa ofiare.
Miss Kingman sluchala uwaznie.
— To straszne! — szepnela wpatrujac sie w zastygla zielona powierzchnie morza.
— My, w kazdym razie, znajdujemy sie w lepszej sytuacji od wielu naszych poprzednikow. Statek trzyma sie dobrze. Moze uda nam sie zalatac dziure i wypompowac wode. Zapasow zywnosci wystarczy dla nas trojga na kilka lat.
— Lat! — krzyknal Simpkins podskakujac na krzesle.
— Tak, kochany panie Simpkins, mozliwe, ze bedzie pan musial poczekac kilka lat na upragniona nagrode. Odwagi, Simpkins.
— Gwizdze na nagrode, niech bym sie tylko wydostal z tego przekletego bajora.
… Zaczely sie monotonne, nuzace, upalne dni. Chmary nieznanych owadow unosily sie nad tym stojacym bagniskiem. W nocy moskity nie pozwalaly spac. Czasami mgla kladla sie nad morzem jak calun zalobny.
Na szczescie znajdowala sie na statku dobra biblioteka. Miss Kingman duzo czytala.
Wieczorami zbierali sie w ogromnym, wytwornym salonie. Vivian spiewala i grala na fortepianie. Coraz