czesciej Simpkins zaczal przychodzic na te zebrania wieczorne z butelka wina: rozpil sie z rozpaczy.

Huttling musial zamknac na klucz magazyn z napojami. Simpkins usilowal protestowac, lecz Huttling byl nieublagany.

— Jeszcze tego nam brakuje, zeby miec klopot z alkoholikiem. Niech pan zrozumie, bezmyslny czlowieku, ze pan zginie, jesli sie pana nie powstrzyma.

Simpkins musial sie poddac.

V. W krolestwie umarlych

Zdawalo sie, ze parowiec stoi na miejscu. Lecz jednak jakis powolny prad ciagnal go na srodek Morza Sargassowego. Coraz czesciej napotykali po drodze na pol zgnile i zzieleniale szczatki statkow. Zjawialy sie jak kosciotrupy z obnazonymi „zebrami” — wregami i zlamanymi masztami; przez pewien czas plynely za parowcem i ginely w dali. W nocy straszyly Simpkinsa „upiory”: na zielonej powierzchni morza zjawialy sie nagle slupy bialej mgly przypominajace ludzi w calunach, slizgaly sie wolno, kolysaly sie i rozplywaly… To z miejsc, gdzie w gestym dywanie gronorostow znajdowaly sie „przereble”, plynely opary.

Pewnej ksiezycowej nocy jakis na wpol zniszczony bryg holenderski zblizyl sie do parowca. Pomalowany byl na czarno i suto pozlacany. Maszty i czesc nadbudowek byly zwalone, winda kotwiczna — rozbita.

Vivian patrzyla na martwy statek z ciekawoscia i groza. Moze ich czeka rowniez taka przyszlosc; minie duzo czasu i statek ich tak samo unosic sie bedzie na powierzchni morza, a na pokladzie nie bedzie juz nikogo. Nagle zawolala do Huttlinga:

— Niech pan popatrzy!

Na brygu stal mezczyzna w czerwonej czapeczce, oparty byl o zlamany maszt. W jasnym swietle ksiezyca lsnily jego zeby na tle ciemnej, prawie czarnej twarzy. Usmiechal sie szeroko. U jego stop lezala butelka.

Ten widok wzruszyl gleboko pasazerow parowca. A wiec nie byli sami. W tej zielonej pustyni znalazla sie jeszcze jedna zywa istota. Simpkins i Huttling krzykneli glosno, wymachujac rekami.

Czlowiek w czerwonej czapce, usmiechajac sie wciaz tak samo, machnal reka w jakis dziwny sposob, jakby wskazujac cos, co znajdowalo sie za nim. Reka opadla jak bicz. Ksiezyc skryl sie za chmura i nie widac juz bylo mezczyzny na brygu. Lecz bryg coraz bardziej przyblizal sie do parowca.

Wreszcie podplynal tuz do jego burty. W tej samej chwili znow ukazal sie ksiezyc i oswietlil dziwny, budzacy groze obraz.

Do odlamka masztu przywiazany byl szkielet. Trzymaly sie na nim jeszcze resztki odziezy. Zachowane kosci rak chwialy sie na wietrze, lecz reszta dawno juz wypadla ze stawow ramieniowych i lezala na pokladzie. Na czaszce wysuszonej przez slonce zachowala sie skora. To pergaminowe oblicze rozjasnial trupi usmiech. Czubek glowy oslaniala na pol przegnila czerwona czapeczka.

Huttling skoczyl blyskawicznie na poklad brygu.

— Co pan robi? Bryg moze odplynac od naszego statku. Zginie pan.

— Niech sie pani o mnie nie martwi, zdaze wrocic na czas. Znalazlem tam cos ciekawego.

Huttling podbiegl do szkieletu, chwycil zapieczetowana butelke i dal susa na poklad parowca w momencie, kiedy bryg oddalil sie od niego prawie o metr.

— Szalony czlowieku! — powitala Huttlinga blada miss Kingman. Widac bylo, ze cieszy sie z jego pomyslnego powrotu.

— Po co pan tak ryzykowal? — spytala, patrzac na butelke. — Takich skarbow mamy pod dostatkiem.

— Przekonamy sie. — Huttling stlukl szyjke butelki i wyciagnal z niej kawalek na wpol zetlalego blekitnawego papieru. Wyblakle, prawie rude litery mozna bylo jeszcze odczytac.

Gesim piorem, dziwacznym charakterem pisma pelnym zawijasow, napisane bylo co nastepuje:

Kimkolwiek jestes, chrzescijaninem czy niewiernym, w ktorego reku znajdzie sie ta butelka, prosze cie i zaklinam, bys wykonal moja ostatnia wole. Jesli znajdziesz mnie, po moim zgonie na brygu, wez pieniadze znajdujace sie w bialym skorzanym worku w kajucie kapitana, 50 000 guldenow w zlocie. Z tej sumy 10 000 zatrzymaj dla siebie, a 40 000 oddaj mojej zonie, Marcie Tessel w Amsterdamie, ulica Morska, dom wlasny. A jesli bryg zatonie i znajdziesz tylko butelke, przeslij Marcie Tessel, mojej zonie, moje ostatnie pozdrowienie. Niech mi przebaczy, jesli ja czyms skrzywdzilem… Wszyscy moi towarzysze umarli… Cala zaloga do ostatniego marynarza… Pierwsi zmarli Kar, Hubert… Tylko ja jeszcze zyje, na razie. Tydzien… bez zywnosci… przywiaze sie do masztu… ktos zauwazy… Zegnajcie… Gustaw Tessel. Bryg „Marta”, 1713 rok. 15 dzien wrzesnia.

Kiedy Huttling skonczyl — zapadlo milczenie.

— Jakie to straszne i dziwne! Otrzymalismy od zmarlego polecenie, by pozdrowic jego zone, ktora od przeszlo dwustu lat spoczywa w grobie… — miss Kingman zadrzala i rzekla: — Ile strasznych tajemnic kryje to morze!

„Piecdziesiat tysiecy guldenow — rozmyslal Simpkins na glos, odprowadzajac spojrzeniem odplywajacy bryg. — Ile to by wynioslo wedlug dzisiejszych notowan gieldowych?”

CZESC DRUGA

I. Cicha przystan

— Ziemia! Ziemia! Miss Kingman! Huttling! Chodzcie predzej. Zblizamy sie do jakiegos portu. Juz widac czubki masztow i kominy parowcow. O, tam. Popatrzcie… Bardziej na lewo.

Huttling popatrzyl przez lunete.

— Port odkryty przez pana jakos diabelnie dziwnie wyglada. Ten „port” rozciaga sie na wiele mil. Maszty i kominy i znow maszty… Niech pan spojrzy! Ani jeden komin nie dymi. A maszty… Gdzie jest ich olinowanie, zagle?… Prosze popatrzec, miss Kingman — i Huttling podal jej lunete.

— Tak, to jest raczej jakis cmentarz okretow — zawolala Vivian. — Maszty i kominy sa polamane, z zagli pozostaly tylko strzepy. A zreszta… gdzie jest ziemia? Nic nie rozumiem…

— I ja nie moge powiedziec, zebym rozumial wszystko — odparl Huttling — lecz sadze, ze sprawa przedstawia sie tak: na Morzu Sargassowym, w tym stojacym bajorze, istnieja widocznie wlasne prady, chociaz mocno zahamowane przez gronorosty. Zapewne plynelismy z takim pradem, ktory niestety, zaprowadzil nas do tej „cichej przystani”. Prosze popatrzec, do jakiego „portu” zawijamy. Oto kto nas wita — i Huttling zatoczyl wielki luk dlonia.

Im bardziej parowiec zblizal sie do niezwyklego portu, tym czesciej spotykal na drodze smutne szczatki statkow.

Znajdowaly sie tu zniszczone, pokaleczone, na wpol zgnile statki wszystkich krajow i narodow. Oto piroga wydrazona w jednym pniu… A oto szkielet barki rybackiej: zewnetrzne poszycie odpadlo, wregi sterczaly jak obnazone zebra, a stepka przypominala kregoslup ryby… Dalej widac bylo statki, ktore zachowaly sie w lepszym lub gorszym stanie: barki, szkuny, tendery, galery… Pokryty rdza nowoczesny parowiec stal obok portugalskiej karaweli z XVI wieku. Karawela odznaczala sie pieknymi, gietkimi liniami. Na dziobie i na rufie znajdowaly sie wymyslne nadbudowki. Sworzen steru przechodzil przez cala rufe, a w niskich burtach znajdowaly sie otwory na wiosla. „Santa Maria” — widnial wyrazny napis na burcie karaweli.

— Cos niezwyklego! — zawolal Huttling. — Bodaj na takim samym statku plywal Kolumb, jedna z jego karawel nazywala sie rowniez „Santa Maria”, a dwie pozostale „Pinta” i „Nina”. Spojrzcie tutaj — i Huttling, ktory byl dalekowidzem, odczytal na burcie okretu liniowego jego nazwe: „Henri”. — A tam dalej widzicie statek

Вы читаете Wyspa zaginionych okretow
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×